Rozdział 27

- Już za chwilę bal – ucieszyła się Lauren wchodząc do dormitorium – Ej, złotko, czego ty nie ubrana?
- Nie mam ochoty iść… Wszystko mi nie wychodzi, włosy mi się rozpadły, buty są niewygodne, ubrudziłam lakierem sukienkę i jeszcze James…
- Zaraz ci wszystko poprawię i będziesz znów piękna – uśmiechnęła się łagodnie King – A jeśli chodzi o Rogacza… Skoro cię to męczy to… Porozmawiaj z nim. Postaw wszystko na jedną kartę i powiedz mu co czujesz. Masz coś do stracenia?
- Tak. Jego.
King westchnęła, siadła obok przyjaciółki i zamyśliła się przez chwilę.
- To nie jest tego warte. Jeśli… jeśli nie odwzajemnia twoich uczuć, jakimikolwiek by one nie były, nie zasługuje na to, żebyś tak cierpiała. Łatwiej ci będzie, gdy to z siebie wyrzucisz, jeśli postawisz sprawę jasno, niż gdybyś miała cały czas udawać, że nic cię to nie obchodzi.
- Nie mogę, Lauren. On jest mi ¬zbyt bliski, żebym mogła go stracić, rozumiesz?
- Lily… - King zawahała się. Musiała coś zrobić, musiała jakoś przekonać przyjaciółkę do działania. Teraz, albo nigdy – A co będzie, gdy zacznie się z kimś spotykać? Gdy myśląc, że nic do niego nie czujesz, zacznie traktować cię jako przyjaciółkę i zwierzać z problemów z innymi kobietami? Co, gdy będzie chciał się ożenić, mieć dzieci? Będziesz nadal udawać, że jest dla ciebie nikim? Nie mogę patrzeć, jak sama się ranisz! Obudź się, Lily! Co, jeśli on cię kocha a ty pozwolisz, żebyście żyli w nieświadomości!?
Wiedziała, że przekroczyła granicę. Lily tego nie dostrzegła – ukryła buzię w twarzy i załkała cicho w wyrazie bezsilności.
- Nie wiem, co wtedy – wychlipała podnosząc zaczerwieniona od łez twarz – Nie wiem, Lauren! Wiem, że to się stanie! I wiem, że jakaś cholerna siła trzyma mnie przy nim i nie pozwala odejść! Jest jak… jak woda. Gdy chociaż raz dziennie się nie napiję, usycham. Dusze się. Nie umiem bez niego funkcjonować i nie mogę narazić tego dlatego, że jest mi trudno! Będzie mi trudno, ale nie powiem mu, co czuję. Nie mogę.
- Będzie mniej bolało, gdy będzie wiedział – wyszeptała rozpaczliwe Lauren – Zrozumie… Skąd wiesz, że on nie…
- Nie. Jeśli mu powiem… Skąd mam wiedzieć, czy jego reakcja będzie prawdziwa a nie kierowana litością? Biedna, mała Lily…
- Nie mów tak, wiesz, że by tego nie zrobił! W ogóle… Spójrz na siebie – podjęła, łapiąc się ostatniej deski ratunku. Jeśli to nie pomoże, nic nie pomoże – Spójrz, co się z Tobą dzieje! Gdzie jest ta twardo stąpająca po ziemi dziewczyna, pewna swojego i walcząca o swoje szczęście? Kiedyś nie bałabyś się jego reakcji tylko od razu powiedziała, co czujesz, a nie obchodziła z nim jak ze zgnitym jajkiem! Lily, do cholery, żaden facet nie jest wart takiej męki. Weź się w garść!
Evans spojrzała na nią z oczami otwartymi w wyrazie zaskoczona. Lauren poczuła się zawstydzona nagłym wybuchem, ale musiała jakoś zmotywować ją do działania.
- Chodzi mi o to że… To ci dobrze zrobi.
- To… Chyba ma sens – powiedziała cicho Lily – Nic nie poradzę na to, co się ze mną dzieje…
- Jesteś Lily Evans, na złote gacie Dumbledora! To co się z tobą dzieje, to TYLKO twoja sprawa!
Wpatrywała się zamyślona w Lauren. Miała rację, to co ostatnio się z nią, w niczym nie przypomniało jej samej. Stała się ckliwa, bezpostaciowa i nie potrafiła zawalczyć o swoje. Zmiękła.
- Daj mi ten jeden wieczór – wyszeptała, wstając – Jutro wszystko mu powiem. Masz rację, tak być dłużej nie może. Pomożesz mi z włosami?
- Pewnie – ucieszyła się King – Jak najbardziej.
- Lauren… A to z gaciami Dumbledora… Naprawdę nosi złote?
- Skąd mam wiedzieć! Trzeba by spytać Huncwotów oni posiadają dostęp do najbardziej absurdalnych plotek tej szkoły.

Uściskała mocno Lauren, poprawiła kosmyk włosów, wypadający jej z upięcia.
- A ty?
- Ja musze jeszcze się przebrać – powiedziała King, uśmiechając się szeroko – Baw się dobrze i pamiętaj…
- Wiem. Mam być sobą. W porządku. Ty też się baw dobrze, znajdź nas ze swoim tajemniczym partnerem.
- Pewnie. Znajdę – uśmiechnęła się i natychmiast zmarkotniała. Tak po prawdzie, w zamieszaniu ostatniego miesiąca, zupełnie zapomniała o tym, że miała znaleźć sobie partnera. Uśmiechnęła się lekko. Na bal nie pójdzie, ale kto wie, może w końcu zacznie się jakaś nowa epoka w ich życiu? W końcu, jedną wielką zmianę ma już za sobą i wiele wskazuje na to, że Lily jutro zacznie kolejną.

24 grudnia 1977
- To smutne – stwierdziła nagle Lauren, obserwując Lily i Jamesa, którzy właśnie wrócili ze spaceru, rozmawiając pół szeptem. King widziała tęsknotę wymalowaną na twarzy przyjaciółki, niepewne gesty, jakie w jej kierunku wykonywał James – To takie niesprawiedliwie. Im tak na sobie zależy, a brak im odwagi żeby coś z tym zrobić. Takim ludziom powinno wylewać się wiadro zimnej wody na głowę, może wtedy coś by do nich dotarło.
- Beznadziejna sprawa. Masz rację – zgodził się Syriusz – Tchórzą. Ktoś powinien im przemówić do rozsądku.
zapadła krótka cisza, podczas której przyglądali się w milczeniu parze przyjaciół.
- Chciałabym im pomóc – wyszeptała w końcu, odruchowo wtulając się w ramię Syriusza, gdy ten objął w pasie – Tak cierpią. Ile czasu można się mijać?
- Nie wiem, co możemy jeszcze zrobić.
Lauren westchnęła, przymknęła oczy i właśnie w tej chwili doszło do niej, że jest ostatnią osobą; że są ostatnimi osobami, które mają prawo potępiać Lily i Jamesa. Bo czy oni, nie uciekali przed sobą w ten sam sposób i w dodatku – całkiem świadomie?
- Merlinie…
Zerwała się, złapała za rękę ogłupiałego Syriusza i wyciągnęła go siłą z Wieży Gryffindoru. Przebiegli razem do pierwszego pustego korytarza. Zatrzymała się, wstrzymując oddech, poczym wyrzuciła z siebie płytko.
- Jesteśmy hipokrytami. Krytykujemy Lily i Jamesa, a sami świadomie powielamy ich błędy. Nie chcę tak żyć. Nie chcę dostawać tylko namiastki tego, co mogę mieć. Nie chcę kiedyś żałować, że nie daliśmy sobie szansy, bo byliśmy zbyt wielkimi tchórzami! Syriusz – spojrzała na niego z pełną powagą – Chcę spróbować. Chcę być z tobą, nawet jeśli to oznacza ryzyko.
- Co… Co powiedziałaś?
- To, co słyszysz. Chcę zaryzykować – powiedziała stanowczo, zbliżając się i łapiąc go za dłoń. Zacisnęła palce między jego palcami – Syriusz…? Nic nie powiesz…
- Co jeśli…
- Nie ma zabawy bez ryzyka – przypomniała, idealnie naśladując ton jego głosu – Jeśli każdy asekurowałby się na wypadek niepowiedzenia, ludzkość wymarłaby wielki temu! Twoja przyjaźń, jest dla mnie bardzo ważna – wyszeptała, zbliżając się – Twoja bliskość, twoje wsparcie, są dla mnie najważniejsze. Ale chcę, żebyś to ty był dla mnie najważniejszy. Spróbujmy. Proszę.
- To czyste szaleństwo – oznajmił przyglądając się jej uważnie.
- Jesteśmy młodzi – powiedziała z lekkim uśmiechem, widząc, że jest na linii wygranej. Widziała to w jego oczach, czuła po zaciskającej się na jej dłoni jego dłoni - Przystoi nam. Jeśli okaże się, że to nie jest to, przerwiemy to. Nie proszę o zadeklarowanie, tylko o zwykłą próbę. Jeśli będzie nam źle ze sobą, zostaniemy przy przyjaźni, mając świadomość, że próbowaliśmy. Co ty na to?
W odpowiedzi, przyciągnął ją do siebie. Uśmiechnął się, podniósł jej brodę, uniósł jedną z brwi i pocałował, tak, jak jeszcze nigdy przedtem nikt jej nie całował.
Minęła wieczność, nim się od siebie oderwali. Nogi ugięły się pod ciężarem jej ciała, w głowie zakręciło jej się a świat na chwilę okryła ciemna kurtyna.
- Merlinie…
- Wystarczy Syriusz.
Parsknęła, przytrzymując się ręką ściany.
- Nie mówmy o tym nikomu na razie, dobrze? – wyszeptała nagle – Nie chciałabym, żeby to sprawiło innym kłopoty, na wypadek, gdyby jednak…
- Konspiracja. Podoba mi się… Lauren?
- Hm?
- Ale na bal i tak z tobą nie pójdę.
- Zepsułeś cały romantyczny nastrój.</i>

Oniemiał na jej widok. Trudno powiedzieć, że było inaczej, po prostu go oczarowała. Świat nagle staną w miejscu – ucichł gwar rozmów, zniknęli wszyscy, którzy przechodzili obok. Była tylko ona, uśmiechając się do niego łagodnie, z włosami opadającymi falami na plecy i ramiona.
- Na co tak patrzysz? – spytała cicho, pozwalając sobie na uśmiech.
- Przepraszam, ale ja dzisiejszy wieczór mam już zajęty. Umówiłem się z taką słodką, rudowłosą dziewczyną – powiedział w końcu.
- Ja też szukam kogoś innego – obruszyła się – Pewien rozczochrany jegomość obiecał mi dzisiejszego wieczora towarzyszyć.
- Ślicznie wyglądasz – powiedział, podając jej ramię. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz jakoś inaczej – dodała w zamyśleniu – Merlinie! Twoje włosy! Co z nimi zrobiłeś?
- Kiedyś wspomniałaś, że nie lubisz jak tak stoją każdy w inna stronę. Nie wyobrażasz sobie ile czasu zajęło nam doprowadzenie ich do takiego stanu – oznajmił z powagą. Zatrzymała się, podziwiając z nieukrywanym żalem.
- Ufasz mi? – spytała nagle, zagryzając wargę. Zaskoczyła go tym pytaniem, lekko oszołomiony kiwnął tylko głowę – Zrób coś dla mnie. Zamknij oczy.
Podeszła i jednym, szybkim ruchem przejechała dłonią po jego głowie, niszcząc mizernie uczesane włosy chłopaka.
- Nie ufaj moim osądom sprzed trzech lat, dobrze? – Uśmiechnęła się szeroko – Tak podobasz mi się bardziej.
Roześmiała się na widok jego miny.
- Chodźmy. Zaraz się zacznie.

- Co tu robisz? Myślałam, że właśnie szalejesz na parkiecie – Syriusz podszedł do siedzącej przy kominku Lauren. Dziewczyna spojrzała na niego.
- Samej nie warto – powiedziała z kwaśną miną, opierając dłonie na kolanach – Przez to całe zamieszanie, zupełnie o tym zapomniałam.
- Mówiłaś, że masz z kim iść – przypomniał. Westchnęła.
- To była wersja dla Lily, na początek. Miałam się tym potem zająć.
- Czego nie powiedziałaś?
- Nie chciałam psuć tego wieczora Lily – wyjaśniła z lekkim uśmiechem – gdybyś widział, jak się cieszyła. A tak, pewnie nie chciałaby iść.
Pokiwał głową, przyglądając jej się uważnie. Dopiero teraz zauważył, że jest właściwie gotowa do wyjścia. Umalowana, z włosami podpiętymi lekko do góry i pokręconymi w duże, lśniące loki. Wyglądała ślicznie, chociaż w tej chwili, w jego mniemaniu nie było słów które opisałyby to, jak niesamowicie się prezentuje.
Poczuł równocześnie, że jest mu jej cholernie żal. Wiedział, jak angażowała się w tą zabawę. I chociaż tyle razy zapierał się, że jego noga tam nie postawi… To w końcu była Lauren..
- Idź się ubierz – powiedział nagle, wstając- będziesz miała ten swój bal.
- Co? Powiedziałeś że…
- Nie patrz tak na mnie. Mówiłem, że tam nie pójdę. Ale dla ciebie zrobię wyjątek. No idź się przebierz, chyba że chcesz tam iść w mundurku.
- Naprawdę to zrobisz?
Poderwała się, a jej buzia rozjaśniła się nagle.  Gdyby nie uczniowie, przechodzący raz po raz obok nich, pocałowałaby go. Tak jednak, uścisnęła go mocno i pobiegła w stronę dormitorium. Syriusz westchnął i poszedł na górę, odszukać szatę wyjściową, przysłaną dla niego od Pani Potter. Czego się nie robi dla kobiet?

Ta noc, była pełna magii. Czuć ją było w dekoracjach w Wielkiej Sali, między tańczącymi parami. Była wyjątkowa na swój sposób.
Syriusz stał pod portretem, wbijając ręce w kieszenie. Nie znosił tego rodzaju strojów, nieodłącznie kojarzyły mu się z rodziną. Do tego spodnie nieprzyjemnie piły w kroku, a koszula wydawała się zbyt mała.
Obrócił się, słysząc kroki dobiegające ze schodów i natychmiast zapomniał o niedogodnościach.
Do tej pory, wydawało mu się, że Lauren wygląda olśniewająco. Teraz, w długiej, lejącej się, kremowej sukni przyćmiła samą siebie sprzed dwudziestu minut.
- W porządku? – spytała nieśmiało podchodząc bliżej – Jak wyglądam?
- E… T…Wow.
Zachichotała, podając mu rękę. Zawahał się, ujął ją pod ramię i wyszli, unikając swojego wzroku.

Eddie lubił tańczyć. Nie oznaczało to wcale, że pójdzie na bal. O nie, co to, to nie. Sam nie miał zamiaru się tak pokazywać, a dziewczynami przecież gardził. A jednak, gdy wybiła szósta, spojrzał na zawieszoną na szafie szatę wyjściową z pewnym wahaniem. Przecież to tylko trochę muzyki, mnóstwo wystrojonych dziewcząt, osłaniających – sprzecznie z regulaminem przy okazji – więcej ciała niż zwykle.
No, i Lexie poszła. O tak, obecność Lexie wykluczała jego pojawienie się na zabawie. Już słyszał kpiący głos dziewczyny, gdy zobaczy go wystrojonego w szatę wyjściową.
Włączy gramofon, albo otworzy okna i efekt będzie miał ten sam. Nie potrzebuje dekoracji ani tych wszystkich bzdet. I zawsze może iść do Pokoju Życzeń, gdzie pierwszo, drugo, trzecio i czwartoklasiści, świętują Sylwestra, na nielegalnie zorganizowanej imprezie.
Pokiwał głową, uznając że to najlepszy z możliwych pomysłów, wsadził różdżkę do kieszeni i wybiegł z dormitorium.
Pół godziny później, wrócił załamany. Złapał szatę wyjściową, i stwierdzając, że ma Lexie w poważaniu, wbiegł do łazienki. Jak się pospieszy, może zdąży nawet na pierwsze danie, które mieli serwować o siódmej.

Nogi bolały ją niemiłosiernie. Buty, które były przyciasne, ocierały ją niemiłosiernie a wysokie obcasy wymagały ciągłego panowania nad równowagą ciała. James, zupełnie nieświadomy tych faktów, wyciągał ja na parkiet raz po raz, zmuszając do szalonych pląsów w rytm, narzucany przez muzyków.
Wbrew wszelkich obawom, dyrektor wywiązał się z zadania perfekcyjnie, ściągając do zamku jedną z najpopularniejszych kapel.
I chociaż Lily ledwo czuła stopy, ile razy James zaproponował jej taniec, tyle razy ona zapomniała o bólu i biegała za chłopakiem.
Z ulgą przyjęła wiadomość o wolniejszej piosence. Parkiet opustoszał, część par wróciła do stolików. Gdy objął ją w pasie, opuściła głowę, by ukryć rumieniec. Zalała ją fala gorąca, nogi ugięły się lekko pod ciężarem ciała. Ta chwila, mogłaby trwać w nieskończoność.

Mógł patrzeć na nią bezkarnie prawie cały wieczór. Rzadko kiedy odwracał od niej wzrok – łapał każdy jej uśmiech, gest, czerpał przyjemność z każdego dotyku, nawet przypadkowego.
Jeszcze nigdy nie była tak blisko, przez tak długi okres czasu. Starał się nie myśleć o tym, że tak przecież nie będzie zawsze, że to tylko dziś. Chłoną każdy szczegół tego wieczora.
- Nie mogę – powiedziała nagle, łapiąc się mocno jego ramienia – dłużej nie dam rady. Muszę usiąść.
- Co się stało? – spytał zaniepokojony, pomagając jej dojść do stolika. Opadła na krzesło i szybko ściągnęła buty, oddychając z ulgą. Kucnął przed nią i cmoknął z niezadowoleniem – czego nie mówiłaś, że cię ocierają? Zwolnilibyśmy.
- Dobrze się bawiłam – powiedziała zawstydzona i syknęła – Cholera.
- Dasz radę dojść do wieży? – spytał, pomagając jej wstać.
- Tak, chyba tak. Nie wiem – Przykucnęła, patrząc z wahaniem na swoje nogi. Zrobiła niepewny krok i jęknęła.
- Złap mnie mocno za szyję - powiedział, przytrzymując ją przed upadkiem. Pokręciła głową.
- Jestem ciężka. Poradzę sobie.
- Nie denerwuj mnie - prychnął, gdy znów złapała go za ramię by nie upaść - Ledwo trzymasz się w pionie. Złap mnie za szyję, no, już.
Westchnęła, ale wiedząc że ma rację, zarzuciła mu ręce na kark i pozwoliła by ją podniósł. Od razu pożałował swojej decyzji - ich twarze znalazły się na jednej wysokości. Wiedząc, że stoi na pochylni i w każdej chwili może zrobić coś głupiego, utkwił wzrok ponad twarzą dziewczyny i bardzo powoli ruszył przed siebie.
- Mów coś do mnie - poprosił, starając się nie myśleć o tym, że jest tak blisko niej - Cokolwiek.
- Dlaczego? - Spytała łagodnie, utkwiwszy spojrzenie w jego twarzy. Poczuł, jak robi mu się gorąco. Czuł ciepło jej ciała tuż przy swoim, jej oddech tuż nad jego twarzą.
- Nie chcę zrobić czegoś głupiego - powiedział, przełykając głośno ślinę. Jak na złość, w ustach pozostał mu tylko suchy, metaliczny posmak.
Lily zdawała się nie zauważać stanu, w jakim znajduje się chłopak.
- Czego głupiego? - drążyła, a jej głos zadrżał lekko.
Serce załomotało mu ze zdwojoną siłą. Nie odpowiedział. Słowa nie były w stanie przejść mu przez gardło. Szedł coraz wolniej.
- Jim...?  
Tego było zbyt wiele nawet jak na niego. Zatrzymał się gwałtownie. Lily nie zdążyła się nawet zastanowić nad błędem, jaki popełnia, gdy chłopak objął ja mocnej w pasie i pocałował. Przylgnęła najbliżej jak mogła, odwzajemniając pocałunek. Obejmując go jedną dłonią za kark, drugą wplotła we włosy. Pantofle upadły na posadzkę z głuchym łoskotem.

Gdy wszedł do Wielkiej Sali, zamarł z zachwytu. Ci, którzy przygotowywali dekoracje, przeszli samych siebie. Wielka Sala, przybrana była teraz w kolorach błękitu, białego i srebrnego. Balony unoszące się nad sufitem, wstęgi poprzyczepiane na ścianach, stoliki i wszystko inne, mieniło się oszałamiająco kolorami zimy. Nawet witraże na oknach były sprószone srebrzystym szronem.
Eddie rozejrzał się dookoła. Parkiet, mimo iż bal niedawno się zaczął, był prawie pełny. Mauer z rozbawieniem dostrzegł, że nawet dyrektor podryguje wesoło w tańcu z profesor McGonagall, a w tłumie Krukonów dostrzegł podrzucanego do góry Profesora Flictwicka.
Kilkakrotnie, mimo woli zatrzymał wzrok na paru stojących przy ścianie dziewczynach, ale szybko odwracał do nich wzrok. Rozruszał biodra, wyprostował się i tanecznym krokiem ruszył na parkiet. Wtedy się zatrzymał, dostrzegając w ją.
Lexie siedziała samotnie przy stoliku, sącząc przez słomkę napój. Chociaż starał się jak mógł, ten widok ewidentnie został mu w pamięci na długie lata. Lexie wyglądała – w jego mniemaniu – absolutnie fanastycznie.
Ubrana w sięgającą kolan, krwisto czerwoną sukienkę, z włosami upiętymi w schludnego koka wysoko na głowie, w niczym nie przypominała dziewczyny, z którą jeszcze przy śniadaniu kłócił się o … nawet nie pamiętał teraz, o co.
Spojrzał od razu na jej stopy i zdziwił się, że zamiast klastycznych trampek, z którymi się nie rozstawała, ma na sobie czerwone sandałki, na dwucalowej szpileczce.
Stał tak przez chwilę, gapiąc się bezwiednie w jej dekolt, gdy zauważyła go. Oderwał od niej oczy, wyprostował koszulę i ruszył w jej stronę, szukając jakiejś zaczepki.
- Ładny motylek – powiedział zanim zdążył się zastanowić. Spojrzała na zawieszkę w kształcie czerwonego motylka i prychnęła  jak rozjuszona kotka.
- Jesteś jak wszyscy faceci.
Podniósł spojrzenie na jej twarz. Nienaturalnie duże, błękitne oczy jak zwykle podkreśliła czarną kreską, usta pociągnęła szminką w tym samym czerwonym kolorze co sukienkę, a w uszy włożyła kolczyki, pasujące do łańcuszka. Dopiero teraz dostrzegł, że ma przekłute uszy.
- Ej, słyszysz co do Ciebie mówię?
- Nie?
- Przestań się na mnie gapić, to się dowiesz!
- Nie gapię się – mruknął urażony – nie interesują mnie kobiety! Ja tylko… Nie wiedziałem, że masz biust!
- Jesteś chamem!
- Zatańczysz? – spytał nagle, kompletnie zaskakując ją tym pytaniem.
- Ja tu się na ciebie drę, a ty proponujesz mi taniec?!
- Bo to są bale. Żeby tańczyć, wiesz, muzyka, ruszanie nogami i tym podobne – powiedział z przekąsem. Zmrużyła wściele oczy i dopiero teraz zauważył podobieństwo z tą Lexie, z którą kłócił się przynajmniej kilka razy dziennie.
- Podobam Ci się – powiedziała z satysfakcją, a Eddie odskoczył jak poparzony – Ślinisz się na mój widok!
- Bzdury! Ty mnie!? Niby co ma mi się w tobie podobać!? Może i ta sukienka jest ładna, ale to o niczym nie świadczy, ciuch jak ciuch, kiedyś go zdejmiesz… Nie, podobasz mi się, chociaż naprawdę masz ładny wisiorek i całkiem zgrabne nogi. No i nasz biust, ale to akurat ma każda kobieta, chociaż zawsze wydawało mi się, że go nie masz…
Lexie patrzyła na niego rozbawiona, tymczasem Eddie całkiem zaczął się plątać.
- Nie podobasz mi się, jasne!? – rzucił zirytowany. Może, gdyby to nie była ona, przyznałby, że wygląda tego wieczoru ślicznie. Ale to była Lexie, a jej takich rzeczy się nie mówi.
- Jasne – odpowiedziała i ominęła go – idziesz czy nie?
Popatrzył na nią przez chwilę, zaskoczony i wzruszając ramionami wkroczył na parkiet.

Robiła wszystko, by nie patrzeć na niego tak często. Powstrzymywała się  siłą woli, by nie powiedzieć mu, jak do twarzy jest mu w tej szacie.
Siedzieli przy stoliku, obserwując tańczące pary. Nie wyszli na parkiet ani razu. Gdzieś w tłumie kilka razy mignęły im sylwetki Lily i Jamesa, wirujących w szalonym tempie wśród innych.
Dochodziła północ a wraz z nią legendarny walc. Wokalista zespołu przypominał im o tym co rusz.
- A teraz, czas na walca. Panowie, proszą Panie na parkiet.
- Idziesz? – usłyszała tuż przy uchu i uśmiechnęła się lekko. Kiwnęła głową, wstała, podając mu dłoń.
- Muszę Ci się do czegoś przyznać – wyszeptała, a on spojrzał na nią pytająco.
- Nie mam pojęcia, jak tańczy się walca.
- To jest nas dwoje – uśmiechnął się, obejmując ją lekko w pasie. Zarumieniła się, jakby był pierwszym mężczyzną, który ją dotknął, ale przylgnęła bliżej.
- Naprawdę?
- No dobra, trochę umiem. Chciałem żebyś poczuła się pewniej.
- Dziękuję.
Gdy rozległy się pierwsze takty muzyki, a ona nieporadnie ruszyła za nim przeskakując z nogi za nogę, pomyślała że to najgorszy taniec w jej życiu. Syriusz chyba to wyczuł, bo przeniósł na nią swoje spojrzenie i zaczął ją prowadzić, pewniej niż na początku. Uśmiechnęła się, próbując w pełni oddać chwili. Pamiętaj o tym, co postanowili, starała się za wszelką cenę powstrzymać od zbytniej poufałości. Walczyła ze sobą, by nie przylgnąć bliżej.
- Trochę zaufania – wyszeptał Syriusz, przybliżając twarz do jej twarzy – Wiem co robię. Rozluźnij się.
Uśmiechnęła się i zapominając o dziesiątkach ludzi w około nich, przytuliła twarz do twarzy Syriusza.

Gdy Lauren spostrzegła nieobecność przyjaciółki, natychmiast opuściła Wielką Salę, rozpoczynając poszukiwania.
Gdyby wyszła pięć minut później, zapewne zderzyłaby się za rogiem z przyjaciółką i jej partnerem. Tymczasem po Evans i Potterze nie było już śladu bytu, a King zdecydowała się sprawdzić dormitorium.
Czuła, że właśnie teraz, Lily potrzebuje jej obecności.
Ledwo przeszła przed dziurę w portrecie, zauważyła rude kosmyki włosów znikające zza drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową.
- Lily!
Evans uśmiechnęła się.
- Szczęście że jesteś, sama bym nie dała rady wejść. Twoje buciki pozbawiły mnie skóry na palcach – powiedziała z wyrzutem.
- To jak się tu dostałaś?
- Wzięłam taksówkę – zakpiła Evans, a Lauren zachichotała, nie wiedząc jak wiele prawdy jest w tym, co uznała za żart.
- Jak się bawiłaś? – spytała, po chwili, otwierając drzwi od dormitorium.
- Rewelacyjnie – Evans opadła na łóżko, oglądając swoje stopy – chętnie bym się nadal pobawiła.
- Wystawiłaś biednego Rogasia? – Lauren podeszła do wiszącego na ścianie lusterka, poprawiła kosmyki, które powoli zaczęły wypadać z misternego koka, upiętego na czubku głowy. Skrzywiła się i zaczęła wypinać wsuwki, wpięte we włosy.
- Odprowadził mnie pod same schody – powiedziała – i chyba wrócił na salę.
- Fajnie, że razem przyszliście – zauważyła King – wzbudziliście nie małą sensację, tak przy okazji. Mogę Cię zostawić na troszkę?
- Pewnie – powiedziała z lekkim uśmiechem Lily – ja się na spokojnie wykąpię. Musze zmyć tony lakieru do włosów.
- Wrócę za niedługo – obiecała King i wyszła z dormitorium, zostawiając Evans samą ze sobą.
Dziewczyna opadła z ulgą na łóżko. Miała trochę czasu, żeby ochłonąć. Bardzo tego potrzebowała w tej chwili.

Gdy James wrócił do dormitorium, ze zdziwieniem odkrył, że jest puste, chociaż był pewien, że gdy wychodził Syriusz  z Remusem byli przekonani, że nigdzie się tego wieczora nie ruszą.
Spojrzał na zegarek – dochodziła druga w nocy. Pokręcił rozbawiony głową, ściągnął buty i wszedł do łazienki.

Syriusz spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Bal trwał jeszcze w najlepsze, jednak Lauren straciła już siły a on, prawdę powiedziawszy, nie miał ich już od dawna. Ponieważ na balu, szczęśliwie udało mu się uniknąć Jamesa, zdecydował się poczekać z rewelacjami na temat tego wieczora do rana. Zdjął więc buty i bardzo powoli, najciszej jak potrafił zaczął wchodzić po schodach, prowadzących do dormitorium.

Remus ledwo szedł, wyklinając pod nosem April i jej koleżanki. Po jaką cholerę dał się na to namówić?
Jęknął. Prawie nie czuł stóp, nadal kręciło mu się w głowie w dodatku nadal czuł na sobie piętno poprzedniej pełni. Remus Lupin ledwo żył, gdy udało mu się dotrzeć do Wieży Gryffindoru.
Najwyraźniej był w opłakanym stanie, bo Gruba Dama nawet nie spytała go o hasło, tylko od razu przepuściła za portretem. Przetoczył się przez próg, mając nadzieję, że tu go nie znajdą.
Jeśli kiedykolwiek jakakolwiek kobieta, poprosi go o pomoc w jakiejkolwiek sprawie, odmówi, kierowany doświadczeniem. A chciał być tylko uprzejmy!
Zatrzymał się, marszcząc lekko brwi. Dochodziła czwarta. Syriusz i James na pewno dawno już śpią. Black zniknął z dormitorium gdy Remus jeszcze w nim był, jednak do tego czasu na pewno już wrócił.
Gdy dowiedzą się, że ta podstępna Krukonka wyciągnęła go z dormitorium i przez cztery godziny nie pozwoliła mu nawet na chwilę usiąść, wyśmieją go w żywe oczy.
Nie wiele myśląc, zsunął buty, przewieszając je przez ramię, poluzował kołnierzyk koszuli, żeby móc złapać oddech i nie zapalając różdżki, po omacku ruszył przed siebie.
Zadanie okazało się trudne, co nie mało zdziwiło chłopaka, w końcu nie raz po kilku Ognistych wracali po omacku do dormitorium. Tym razem jednak był trzeźwy, a najpierw trafił na schody do damskich sypialni, wywołując alarm i budząc część wieży, potem nie trafił w ciemności w drzwi, by na końcu zgubić wiszące na ramieniu buty.
Gdy w końcu, wściekły do granic możliwości trafił w końcu do właściwej klatki schodowej, był pewny, że nic złego go nie spotka. Jakże się mylił.

Syriusz bardzo powoli wszedł do dormitorium i nie zapalając światła, skierował swoje kroki w stronę do łazienki. Cisza, jaka panowała w sypialni, świadczyła o tym, że James i Remus już dawno poszli spać. Nie chcąc więc narobić hałasu, zdecydował, że prysznic weźmie z samego rana. Bardzo powoli obrócił się w stronę swojego łóżka, a raczej miejsca, w którym, jak myślał, łóżko się znajdowało.
W tym samym momencie, Remusowi udało się w końcu dotrzeć do dormitorium. Otworzył drzwi, wszedł do środka i wpadł prosto na idącego w jego stronę Łapę. Zaskoczenie było tak duże, że obaj odskoczyli od siebie, krzyknęli dużo głośniej niż zamierzali i upadli – Syriusz potykając się o własne nogi a Remus o buty, które rzucił niedbale na ziemię Black.
- Kim jesteś i co robisz w tej sypialni!
- Kim jesteś i czego chcesz!?
- Łapa? Co Ty tu robisz?
- Lunatyk? Co Ty tu robisz?
- Siedź cicho, bo obudzisz Rogacza! Nie może wiedzieć, że wychodziłem!
- Nie tak głośno, bo obudzisz Rogacza! Nie da mi żyć, jak się dowie, że wychodziłem!
- Póki co obudziliście całą wieżę, ale możecie się nadal łudzić, że mam mocny sen – odezwał się w ciemności James i zapalił różdżką światło – Nie nauczyliście się, że gdy chcecie być cicho, zwykle wychodzi wszystko odwrotnie?
- Błagam, bez komentarzy – rzucił Syriusz wstając z podłogi – to była ciężka noc.
- Mi to mówisz? – mruknął Lupin i zanim James zdążył coś powiedzieć, obaj rzucili się na swoje łóżka i po chwili chrapali głośno.

- Nie opowiedziałaś mi wczoraj, jak było – zagadała Lily, następnego ranka – Z kim właściwie poszłaś?
- Sama, w pewnym sensie.
- Żartujesz? Czemu nie mówiłaś…
- Nie chciałabyś iść – stwierdziła King – a tak się cieszyłaś!
- Ty też się cieszyłaś! Bardziej, niż ja! Zaraz, to gdzie byłaś przez całą noc?
- W Wielkiej Sali. Syriusz mnie wyciągnął.
- Mówiłaś, że sama!
- Nie do końca. Porwał mnie w ostatniej chwili – wzruszyła ramionami – było nawet bardzo miło. Nie patrz tak na mnie, nie zrobiłam nic złego. To tylko jedna noc. A jak wy się bawiliście? Tak wcześnie wyszliście…
- Buty mnie otarły, nie dałam rady dłużej tańczyć. A było… cudownie.
Lauren uśmiechnęła się lekko.
- Mówiłam, że będziecie się razem dobrze bawili.
Pokiwała głową, a na jej twarz wstąpił nieznany Lauren do tej pory wyraz, coś pomiędzy uśmiechem a wahaniem.
- Coś się stało?
- Tak. To znaczy nie – powiedziała szybko, machając głową – to była cudowna noc, po prostu.

- Pobudka balowicze!  - zawołał James odsłaniając kotary łóżek przyjaciół – Słońce świeci, dochodzi południe i zaraz prześpicie obiad!
- Obiad jest dziś później – wymruczał zza kołdry Syriusz – a ja nie mogę ruszyć.
- Spóźnisz się na opóźniony obiad, ciołku!
- Zamknij się, albo ja cię zamknę – warknął Remus.
- Nie wygłupiajcie się. A tak w ogóle, to gdzie wy byliście przez całą noc?
Syriusz wymruczał coś niewyraźnie, Remus narzucił poduszkę na głowę. Przez chwilę panował cisza, aż w końcu Lupin bardzo powoli się podniósł, mrucząc pod nosem.
- Nienawidzę tej dziewczyny.
- Co Ci znów zrobiła? – zainteresował się Syriusz, również podnosząc się z łóżka.
- Napuściła na mnie swoją koleżankę.  Ta dziewczyna to demon w anielskiej skórze.
- Wygląda tak niepozornie – westchnął James – trzymaj się od niej z daleka, takie są najgorsze. A tobie, która diablica odebrała możliwość ruchu?
- Sam ją sobie odebrałem – powiedział Syriusz, wstając powoli – Okazało się, że Lauren jest sama. Szkoda mi się jej zrobili.
- Czekaj, jak to? Miała z kimś iść? Mówiła że…
- Wcisnęła kit Lily, żeby poszła.
- A Ty poratowałeś koleżankę. No, no Łapo, czyżbyś w końcu oberwał od Amora? – spytał James, na co Black posłał mu rozbawione spojrzenie.
- Ciebie chyba pogięło. To była koleżeńska przysługa, napaliła się na to. Ty też byłeś z Evans w ramach koleżeńskiej przysługi i jakoś nic z tego nie wynikło.
James nie odpowiedział, ale uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy świadczył, że ma zupełnie inne zdanie. Tłumaczący się Syriusz nie zauważył ale nie uszło to uwadze Remusa.
- A wy, jak się bawiliście? Chyba dość wcześnie wyszliście.
- Lily otarły buty. Wyszliśmy krótko po północy.
- Ale bawiliście się dobrze?
Tajemniczy uśmiech zmienił nagle twarz chłopaka.
- Bardzo dobrze.

April przetarła oczy, rozejrzała się dookoła Sali. Widząc siedzącego między Syriuszem a James chłopaka, ruszyła w jego stronę.
Było jej wstyd, że znów wpakowała go w kłopoty. Przez ostatni miesiąc zdążyła go polubić,  a swata z Audrey wydawała się jej być dobrym pomysłem.
Tylko zbliżyła się do stołu Gryfonów, Lupinowi zrzedła mina. Spojrzał wymownie w sufit, a jego przyjaciele zachichotali pod nosem.
- Cześć – powiedziała nieśmiało – Możemy porozmawiać? Spokojnie, to potrwa chwilkę. Wiem, że masz już mnie pewnie dość, po prostu…
- Dobra – wstał, zapominając o swoim przyrzeczeniu. Uśmiechnęła się słodko i pobiegła za nim.

- Przepraszam – powiedziała, gdy tylko opuścili wielką Salę – chciałam pomóc. Wiem że jestem denerwująca i cały czas sprawiam Ci same kłopoty. Przeze mnie musiałeś zmieniać plany co do świąt, więc chciałam, żeby ten bal minął ci w milej atmosferze, a Audrey jest bardzo fajną dziewczyną. Nie chciałam żeby aż tak cię męczyła. Do tego dużo gadam i jestem natarczywa, to podobno bardzo irytuje ludzi, ale ja nic nie poradzę, że nie mogę nad tym zapanować… I jeszcze jak się denerwuję, bredzę od rzeczy… mam sobie iść?
Remus roześmiał się, a April zarumieniła.
- Jesteś… - zawahał się, szukając dobrego słowa – jesteś…
- Wkurzająca, wiem.
- Nie, nie jesteś. Może tylko trochę… Chodzi mi o to, że jesteś… jesteś…
- Irytująca? Nie chcę się odczepić, chociaż wyraźnie dajesz mi znać, że powinnam…
- Urocza – przerwał jej, a ona zamrugała, przekrzywiając lekko głowę na bok – Wyjątkowo urocza. Mało jest osób o tak niespotykanym usposobieniu.
- Ściągnęłam ci na głowę masę problemów. A ty chciałeś mi tylko pomóc.
- I całkiem dobrze się bawiłem. Ale nie próbuj mnie więcej swatać – dodał po chwili a ona zarumieniła się mocno – Zastanawia mnie, jak osoba tak roztrzepana może być prefektem?
Wzruszyła ramionami.
- Czyli nie muszę się trzymać od ciebie z daleka?
Uśmiechnął się.
- Nie,  nie musisz a tymczasem – odwrócił się w jej stronę i zanim zdążył dokończyć myśl, wpadł na filar za swoimi plecami.
Zakryła usta ręką, a na jej buzię wstąpił szkarłatny rumieniec.
- Przepraszam…?
Westchnął zrezygnowany.

Unikała go przez cały dzień. Nie było to aż tak trudne, bo on również robił wszystko, by schodzić jej z drogi. Po nocnym pocałunku, wytworzyła się między nimi niewidzialna bariera, która nie pozwalała im do siebie się zbliżyć.
Ona, bała się, że nie będzie umiała dłużej nad sobą panować. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo chciała żeby ją pocałował.
I jak bardzo cieszyła się, że to zrobił. Bała się, że był to wynik bliskości – o wiele większej niż zwykle – i dla chłopaka nic to nie znaczyło. A rozczarowania by nie znosiła.

 Nie zauważyła uciekającego przed zaczarowaną śnieżka Jamesa. Chłopak wpadł na nią z impetem i oboje upadli na ziemię. Kulki zbombardowały ich.
- Przepraszam – powiedział w jej ucho Potter, a Lily zamrugała, próbując pozbyć się śniegu z oczu – Nic ci nie jest?
- Jesteś troszkę ciężki, ale nie mam nic naprzeciwko żebyś sobie na mnie jeszcze chwilę poleżał.
- Wybacz – poderwał się, pomagając jej wstać. Otrzepała się, otarła śnieg z buzi i spojrzała na przyglądającego się jej chłopaka.
- Część.
- Cześć – uśmiechnął się, podchodząc bliżej. Podniósł dłoń, otarł wodę płynącą po jej policzku. Zadrżała, pod wpływem jego dotyku – Zmokłaś?
- Trochę – przyznała, wyzywając go w myślach od ślepych idiotów. Miała cichą nadzieję, że chłopak jednak zauważył jej zachowanie. Ten jednak zdawał się zupełnie nie zwracać na to uwagi – Chyba wrócę do zamku.
- Omijaj główną ścieżkę – polecił – Łapa zaczarował śnieg i wali w każdego, kto wejdzie mu w drogę.
- Dzięki – wyszeptała, odgarniając włosy z buzi – To… cześć.
- Cześć.
Odwróciła się, opuszczając głowę i z trudem panując nad emocjami.
- Lily?
- Tak? – odwróciła się przywołując uśmiech.
- Zamek jest w drugą stronę.
- Ah… Tak, dzięki. To do zobaczenia potem.
Odwróciła się i szybko ruszyła przed siebie. Nie zważając na rady chłopaka, pognała główną drogą. Ominęła uśmiechniętego Syriusza, który w locie zauważył lśniącą od łez buzię dziewczyny. Zmarszczył brwi i podszedł do broniącego się przez kulami śniegu Remusa.
- Co się stało Evans?
Remus obrócił się za Lily,
- Nie wiem, a co?
- Wydawało mi się... a nie ważne – powiedział do siebie i odskoczył przed kolejną porcją śniegu.

Miała w nosie dumę. Miała w nosie to, że obiecała sobie nigdy nie płakać przez faceta. Miała w nosie to, że sama była sobie winna. Mogła panować nad uczuciami, wiedziała że z Jamesem nic nie będzie ją łączyło. Miła swój rozum, wiedziała, że to tylko emocje. Nic więcej.
A jednak, zabolało ją to, że udawał, że nic się nie stało. Zabolało ją bardziej, niż mogła się tego spodziewać, chociaż wiedziała, że tak się może stać. Wpadła do zamku i przebiegła korytarzem do pierwszego zakrętu. Opadła na posadzkę, ukryła twarz w dłoniach i pozwoliła, by łzy popłynęły po jej policzkach.
Tak znalazła ją Lauren, przeszło pół godziny potem.
- Lily? Co się stało? – dopadła do przyjaciółki, dotykając jej ramienia – Lily?
Podniosła na nią załzawioną buzię.
- To nic nie znaczyło! – wychlipała, jak małe dziecko przecierając pieścami oczy – Nic, rozumiesz!? Udaje, że nic się nie stało!
- Co się stało? Lily!
Nabrała kilka oddechów, próbując się opanować.
- Pocałował mnie. Wtedy, w czasie balu. Ja wiem, że to mogła być chwila, ale… dlaczego udaje, że nic się nie stało!? Czemu wprost nie powie mi, że to nic nie znaczyło? To boli… Co robisz?
- Idę dać mu w ten uśmiechnięty jeleni pysk – wymruczała King, podnosząc się z miejsca – nie przejmuj się tym idiotą. Nie jest wart ani jednej Twojej łzy, jasne? Zaraz wrócę.

Wybiegła ze szkoły jak na skrzydłach. Tak wściekła, nie była od dawna.
Do tej pory to Lily zawsze ją broniła. Gdy ktoś ją skrzywdził, stawała w jej obronie, walcząc jak lwica. Teraz nadeszła chwila, żeby to Lauren pokazała Potterowi, gdzie jego miejsce.
Od razu wypatrzyła go w tłumie szalejących na śniegu. Wyciągając w locie różdżkę podbiegła w ich stronę.
- Ty ślepy, zadufany w sobie idioto! Jak mogłeś zrobić coś takiego! Jesteś nieodpowiedzialnym, tchórzliwym dzieciakiem!
- Hola, hola! – odezwał się Syriusz, podbiegając do Lauren. Ta wyciągnęła w jego stronę różdżkę – Odbiło Ci!?
- Zjeżdżaj, Black. To nie Twój biznes!                 
- Co ja znów zrobiłem!? – Oburzył się James, a King zacisnęła zęby.
- Nic! I o to chodzi, ty kretynie! Przez Twoje niezdecydowanie i dziecinne zachowanie, Lily siedzi teraz na korytarzu i płacze, a Ty jakby nigdy nic bawisz się w śniegu! Nie mogę na Ciebie patrzeć!
- Jak to: płacze?! Czemu?
- Naprawdę jesteś taki ślepy, czy tylko udajesz!? Boże… jesteś taki ślepy! – zaskoczona opuściła różdżkę - Ty nic nie widziałeś!?
- Czego, do cholery?
- Tego, że jej na Tobie zależy, Einsteinie! I tego, jaką przykrość jej sprawiłeś, udając że nic się nie stało!
- Co się stało? – spytał Syriusz, ale Potter nie odpowiedział. Puścił się biegiem w kierunku szkoły, ignorując wszelkie nawoływania – Co tu się do cholery dzieje!?
- Wy faceci, jesteście ślepi i głusi. Nie zauważylibyście miłości, nawet gdyby sama wpadła wam w ramiona – mruknęła King i zostawiła oszołomionych nastolatków samych ze sobą.

Zatrzymał się, patrząc na skuloną na posadzce dziewczynę. W pierwszym odruchu, chciał uciec – nic bardziej nie dezorientowało go jak płacząca dziewczyna. Zwłaszcza, jeśli to on był powodem jej płaczu.
Natychmiast jednak zdecydował się zostać. Powoli podszedł do niej i usiadł obok. Podniosła głowę i natychmiast zaczęła ocierać buzię.
- Dlaczego nie powiedziałaś? – spytał cicho, łapiąc ją za nadgarstek. Otarł wierzchem dłoni jej buzię.
Wpatrywała się w niego zaskoczona, nie potrafiąc nic z siebie wydusić.
- Bałem się, że tego nie chcesz – powiedział łagodnie – że żałujesz tego wieczora. Nie chciałem psuć tego, co między nami jest.
- Chciałam, żeby to się stało – wyszeptała zachrypniętym głosem – Próbowałam Ci to powiedzieć. Myślałam że to ty….
Milczeli przez chwilę. Na twarz Evans bardzo powoli wstąpił cień uśmiechu. James objął ją ramieniem, krótko pocałował i przytulił do siebie.

- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co Ty znów zrobiłeś? Gdzie byłeś tyle czasu! I w ogóle, przestań się tak uśmiechać! – Syriusz zagrodził drogę Jamesowi. Potter uśmiechnął się jeszcze szerzej, odwrócił i wskoczył na łóżko.
- Zignorował mnie – poskarżył się Black Lupinowi – Widziałeś? Zignorował mnie!
- Daj mu spokój – zaśmiał się cicho Lupin. Złapał Lauren przed obiadem i dokładnie dowiedział się, o co jej chodziło. Błogi stan przyjaciela, jego długa nieobecność i lekkie roztargnienie mówiło samo za sobą – doświadcza teraz rzeczy, o jakich my pojęcia nie mamy.
- Wy wszyscy, macie dziś jakiś problem – stwierdził Black. O nic więcej nie spytał.

Weszła do dormitorium z niemałym trudem panując nad sobą. Lauren od razu spojrzała w jej stronę, spodziewając się ujrzeć rozpromieniony wyraz. Jakże się zdziwiła, widząc powagę.
- Nie, nie mów mi tylko że… Lily, znów!? Merlinie, obiecałaś że…
Lily skwitowała to milczeniem, powoli podchodząc do łóżka i siadając na jego brzegu. Opuściła lekko głowę i zaczęła bawić się końcem szalika.
- Co ci powiedział? Lily!
- Myślał, że tego nie chciałam – powiedziała cicho, unikając jej spojrzeń.
- No to świetnie! Świetnie, prawda?
Spokój przyjaciółki niepokoił ją. Spodziewała się, że teraz w końcu się wszystko wyjaśni. Lily powinna wpaść tu na skrzydłach, wychwalając w niebiosa cud miłości, tymczasem ona zachowywała się…
- Dobra, Lily! Gadaj, co mu powiedziałaś!?
Lily podniosła buzię, z trudem ukrywając rozbawienie.
- Dziękuję – uśmiechnęła się szeroko.
King pisnęła głośno, opadając na łóżko z westchnieniem ulgi.
- W końcu!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz