Rozdział 26

- Przepraszam, że tak długo to trwało – powiedziała Lily, zbiegając po schodach – Dziewczyny mnie zatrzymały.
- Nie szkodzi. Czynne zaangażowanie w bal?
- Nie inaczej – uśmiechnęła się – Wybieracie się?
Potter roześmiał się.
- Żartujesz, ja i bal? Nie, to gorsze niż Peter i dziewczyny.
- Przesadzasz – stwierdziła – Ja tam idę.
- Po zadowolonym tonie Twojego głosu wnioskuję, że wszystko masz już gotowe? – zapytał, otwierając jej drzwi. Przeszła, zapinając kurtkę.
- Prócz partnera, wszystko mam  - powiedziała, wciągając na ręce rękawiczki. James sięgnął do torby.
- Hagrid? – spytał, gdy wyszli z zamku. Spojrzała na niego ogłupiała.
- Mam iść z Hagridem?
- Nie, pytałem czy idziemy do Hagrida – roześmiał się. Dziewczyna dołączyła się do niego.
- Może być.                                                                                                                                                
Przez chwilę szli w ciszy obok siebie. W końcu Potter odezwał się.
- To co z tym partnerem? Są chętni?
- Lauren twierdzi, że ktoś się znajdzie – powiedziała dziewczyna, patrząc przed siebie. Chłopak zamyślił się.
- W razie gdyby było inaczej, mogę Ci zaoferować swoje towarzystwo – zaproponował, przyglądając jej się uważnie – Niezobowiązująco.
- Myślałam, że nie idziesz.
- Mogę zrobić wyjątek.
Kiwnęła krótko głową, uśmiechając się delikatnie. Po chwili, odezwała się.
- Stawiasz mnie w kłopotliwej sytuacji. – stwierdziła po namyśle – Teraz będę musiała każdemu odmawiać.
- Czemu? – Spytał, zbity z tropu. Chatka gajowego była już całkiem blisko.
- Chcę, żebyś poszedł.
Zatrzymał się, marząc brwi. Zawahał się.
- W takim razie, może po prostu pójdziesz ze mną? Niezobowiązująco – dodał szybko, wywołując u niej śmiech.
- Twoja przesadna ostrożność bywa zabawna, wiesz? – spytała, uśmiechając się delikatnie – Niezobowiązująco pójdę z Tobą.
Kiwnął krótko głową. W ciszy przeszli dystans dzielący ich od chatki Hagrida.

- Wpiszcie się. – poleciła Lauren, podstawiając pod nos listę Eddiemu. Mauer spojrzał na  nagłówek i odsunął pergamin.
- Daruj słonko, ja nie idę.
Wszyscy spojrzeli na niego zszokowani.
- Jak to nie idziesz? – spytała Lauren – Eddie, musisz iść!
- Właśnie, nie rób cyrku – oburzył się Syriusz – Musisz iść! Nawet Lunio idzie!
- Idzie? – zapytała King patrząc to na Blacka, to na Lupina, który wydawał się być równie zszokowany co i ona.
- Właśnie, idę?
- No a nie?
- A z kim? – zainteresowała się Kitty, ignorując surowe spojrzenie Mikea.
- Właśnie, z kim? – dopytał się Lupin, łypiąc podejrzliwie na Syriusza.
- Z Glizdkiem, oczywiście.
- Słucham…?
- Daj spokój, poratuj przyjaciela – podpuścił Black – Ja bym z nim poszedł, ale będę dotrzymywać towarzystwa Rogaczowi.
- Jakiego towarzystwa? – Dopytał się James, który jak na komendę podszedł do nich. Za nim przyszła Lily – Kiedy?
- Mówię im, że będę ci dotrzymywać towarzystwa na balu.
- A będziesz?
- A nie? – Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem. Potem wtrąciła się Lily.
- Przykro mi, ale on jest już zajęty na ten wieczór.
- Jest?
Kiwnęła krótko głową, biorąc listę od zszokowanej Lauren i wpisując swoje nazwisko.
- Ale jak to!?– Oburzył się Syriusz, zrywając na równe nogi – Jesteś!?
- No, jestem. – Zgodził się James, kiwając krótko głową.
- Oboje nie mamy z kim iść – wyjaśniła Lily – więc uznaliśmy, że pójdziemy razem.
- On miał iść ze mną! – zaprotestował Syriusz – Jak mogłeś mnie wystawić dla tej Evans!
Lily zaśmiała się, siadając obok Lauren.
- Mogłeś powiedzieć, że idę z Tobą.
- Świetnie – mruknął – Ciekawe, z kim ja mam teraz iść.
- Z Luniem?
- Ja idę z Peterem! – Powiedział szybko Remus. Lauren i James spojrzeli na siebie, potem na Blacka, Eddiego i równocześnie krzyknęli.
- Z Eddiem!

- A ty, z kimś idziesz? – spytała Lily, gdy pól godziny później szły w kierunku sali od transmutacji.
- To… tajemnica – powiedziała z szerokim uśmiechem dziewczyna, krzyżując palce za plecami – Słodka… tajemnica.
Tak naprawdę, nie znalazła jeszcze nikogo, z kim mogłaby pójść.
- Wiesz co? Dołączę do ciebie później… Coś sobie przypomniałam – zawołała do Lily i pobiegła w stronę dormitorium. Zaklęła, gdy w połowie drogi wpadła na idącą z drugiej strony osobę – Uwa… Cześć.
- Witaj, szukałem cię.
Odgarnęła włosy z czoła. Merlinie, przez tą całą akcję, zupełnie zapomniała o Michaelu!
- Dawno się nie widzieliśmy – kontynuował – Masz teraz lekcje?
- Właściwie właśnie spóźniłam się na transmutację – wyszeptała, ze zdziwieniem odkrywając, że przestał na nią działać.
- Nie ładnie – powiedział, kręcąc głową z politowaniem. Pochylił się nad nią, ale szybko odskoczyła zagryzając wargę i patrząc na niego przepraszająco – Chcesz się przejść?
Pokiwała głową, czując się zawstydzona. Merlinie, dlaczego ona wcześniej z nim nie porozmawiała!?
- Wybierasz się na bal? – spytał, a gdy kiwnęła, kontynuował – Może chciałabyś iść ze mną, oczywiście, jeśli jesteś wolna.
- Właściwie to jestem sama ale… nie – wyrzuciła z siebie zatrzymując – Przepraszam, że wcześniej nie odezwałam się, nie chciałam cię spławić tylko… To znaczy, miałam straszne zamieszanie, zupełnie wyleciało mi z głowy że miałam… Merlinie, pogrążam się?
- Trochę. Ale chyba wiem, do czego zmierzasz.
- Przykro mi – odważyła się, by na niego spojrzeć. Patrzył się na nią rozbawiony.
- Dopuszczałem to do siebie.
- Jesteś w porządku, jak na Ślizgona – powiedziała i ugryzła się w język.
- Potraktuję to jako komplement – stwierdził powoli – I pójdę zanim znów palniesz jakąś głupotę.
- Dzięki. Boże, co to było! – jęknęła, zakrywając oczy dłonią.
- Brawo, pokazałaś klasę. Podziwiam i gratuluję wyczucia – usłyszała za sobą. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć kogo zobaczy.
- Cześć, Chris. Czego chcesz?
- Bardzo miłe powitanie, doprawdy – stwierdził z uśmiechem podchodząc – Jestem tu w celach pokojowych. Przechodziłem sobie właśnie, gdy usłyszałem tą… nieudolną próbą bycia delikatną. Syriusz wyzbywa w tobie tą cechę – dodał z powagą – Kiedyś miałaś wyczucie.
- Nadal je mam – oburzyła się – Tylko… dla wybranych. Ty się do nich nie zaliczasz… chyba – dodała po chwili wahania i zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem – to zależy, czego chcesz.
- Mówiłem, jestem tu w pokojowych celach. Chciałem porozmawiać o Eddiem.
- Ta… Pewnie, a Kieł lata – powiedziała, unosząc brwi wysoko – Ściemniasz. Nadal umiem to poznać, jeśli nie wiesz.
- Dobra, przejrzałaś mnie – westchnął – Chciałem pogadać o nas, zadowolona?
- Hola! Hola rumaku! Co masz na myśli mówiąc o „nas”!? Jeśli chodzi ci o…
- Wy kobiety naprawdę jesteście czasem trudne do obycia.
- A wy, mężczyźni, czasem naprawdę zbyt dużo czasu spędzacie z Eddiem. Tak, panie Bystry, to aluzja.
- Dobra, po kolei – powiedział – Od początku. Jak wolisz, byle nie tu. Masz chwilę?
- Mam – stwierdziła po chwili zastanowienia – Nie dla ciebie.
- Nie denerwuj mnie, tylko chodź – wymruczał zirytowany – Zaczynasz mnie wkurzać.
- Brawo, w końcu się w czymś zgadzamy!! – ucieszyła się z ironią. Westchnął.
- Merlinie, daj mi silę, żebym jej nie zabił…

Szli w ciszy. Ona była obrażona za to, że on zabiera jej czas, on nie mówił nic, bo wiedział, że teraz go nie wysłucha.
- Dobra – odezwała się, gdy minęła dwudziesta minuta milczenia – Czego chcesz?
- Mówiłem, porozmawiać – westchnął zirytowany – I bynajmniej nie o niczym z tych rzeczy, które miałaś na myśli. Ani mi się śni, żeby do tego wracać, to tak na wstępie – dodał surowo – ale szczerze mówiąc, dostrzegam pewne przesłanki by uważać, że to trochę męczące. Jeśli nie dla nas, to dla Eddiego.
- Zaraz, poczekaj – przerwała mu – Jesteś tu w pokojowych celach i uważasz że nasze milczące i ignorujące zachowanie, męczy Eddiego?
- Tak, dokładnie. W razie gdybyś nie zauważyła, ostatnio nie odrywa się od Lexie. Gdyby jeszcze oboje byli normalni to co innego…
- Nic mu nie jest – powiedziała stanowczo – Lubi ją. Tylko jeszcze o tym nie wie, po prostu…
- Właśnie. O tym mówię. Nie chcę myśleć co będzie, gdy się dowie.
Zmarszczyła brwi. Z jednej strony, podzielała jego niepokój.
- Uważasz, że jeśli…
- Nie słuchasz mnie – stwierdził surowo - Nie widzę powodów, by dłużej udawać, że się nie znamy. Na litość boską, jesteśmy dorośli! Nie musimy zachowywać się jak dzieci. Nie mam zamiaru robić nic na siłę ale… czasem, nic nie zaszkodzi, by zabrać wszystkich na kremowe.
Przyjrzała mu się uważnie i uśmiechnęła lekko.
- Chodzi mi o to, że przez tyle… no, jakoś tak się to wszystko potoczyło i czasem brakuje mi gderania Lily.
- Teraz słuchałbyś tylko o Jamesie – powiedziała rozbawiona – Jest zakochana. Nieszczęśliwe.
- Kwestia czasu – zapewnił – Więc?
- Zawieszenie broni. Wiesz… zmieniłeś się – dodała po chwili – Dojrzałeś.
- I teraz mówisz jak ty – stwierdził – wiesz, to było chyba chaotyczne, nawet jak na nas.
- Tak, masz rację. Muszę iść, mamy zaraz lekcje – spojrzała na zegarek – Syr… Czekają na mnie.
- Jesteście razem? – spytał nagle, a ona odwróciła się do niego z wahaniem.
- Nie. Nie jesteśmy. Cześć.
- Kwestia czasu – powtórzył i zaklął, gdy okazało się, że spóźnił się na umówione spotkanie z Alice. Zerwał się i ruszył przed siebie szukając wytłumaczenia dlaczego dopiero teraz dotarł na miejsce.

- Przepraszam, miałam istne urwanie głowy. Najpierw spotkałam Michaela, potem napatoczył się Chris…
- Czego chciał? – spytała Lily.
- Czego chciał?! – zapytał równocześnie Syriusz. Lauren zachichotała i zwróciła się do Lily.
- Zaprosił mnie na bal – powiedziała i odwróciła się do Blacka – Zawiesiliśmy broń.
- Pogodziłaś się z Chrisem!? – Lily wytrzeszczyła oczy.
- Zgodziłaś się?
- Tak. Nie.
- Ale to z kim pójdziesz?
- Ale jesteście razem!?
King wybuchła śmiechem. Syriusz i Lily wymienili zaskoczone spojrzenia i naskoczyli na nią równocześnie.
- Mów!
- Spokojnie, oboje! Po kolei!  Nie idę z Michaelem na bal. Ta znajomość nie miała przeszłości. I nie, tym bardziej, nie jestem z Chrisem, który ma dziewczynę. Po prostu, zawieszamy broń.
- Dlaczego? – spytała Lily a King westchnęła. Czekało ją wiele wyjaśnień.

- Dlaczego? – spytała patrząc na niego uważnie – Odpowiedz, no!
- To nudne – stwierdził Syriusz, wzruszając ramionami.
- Wcale nie – zaparła się – To wspaniałe! Nie mogę uwierzyć, że nie chcesz iść. Skoro będzie James, dlaczego…
- James będzie z Lily. Szczerze wątpię, żeby w głowie było mu coś innego, jak ona.
- Ale będę też ja – dodała z łobuzerskim uśmiechem. Strzepnęła śnieg z jego szalika.
- Nie idę – oznajmił – Dlaczego ci tak na tym zależy?
- Bo będzie cudownie! I nie chciałabym, żeby ominęła cię taka zabawa – powiedziała podniecona – Daj spokój, Syriusz! Prawdziwy bal! Druga taka okazja szybko się nie powtórzy!
- To wszystko jest przereklamowane – oznajmił.
- A ty robisz wszystko, żeby mnie zniechęcić – odgryzła obruszona – No daj spokój… Czego jesteś taki uparty!
- Podaj mi jeden powód, dla którego powinienem iść.
- Bo… Chcę z tobą zatańczyć – pokazała mu język.
- Marna sztuczka.
- Naprawdę chcę z tobą zatańczyć – zaśmiała się – Bardzo. No dobrze, może jestem trochę naiwna, ale  uważam, że najbardziej romantyczne zdarzenia mają miejsce podczas tańca. Nie śmiej się, mówię poważnie! – dodała z oburzeniem – Nie ma nic piękniejszego, gdy para wiruje w tańcu niesiona przez muzykę…
Obróciła się w miejscu, dla zaakcentowania swoich słów.
- Nie chciałabym przegapić okazji, kto wie, co by nas wtedy spotkało… Chodzi mi o to, że gdy dwoje ludzi tańczy, wszystko może się zdarzyć.
- Bardzo ładne słowa – zaśmiał się, podchodząc do dziewczyny – Ale nie potrzebuję jakiś tam balów, żeby wydarzyło się coś wyjątkowego, wiesz?
- Ale wtedy nawet zwykłe gesty, są wyjątkowe – wyszeptała, przypatrując mu się uważnie. Objął ją w pasie, przyciągnął do siebie, pochylił nad nią.
- Tylko ci się tak wydaje – powiedział i musnął ustami jej usta – Widzisz? Nie potrzeba żadnych głupich imprez by wydarzyło się coś wyjątkowego.
- Chodź na bal – poprosiła cicho – Proszę. Dla mnie.
- Jesteś małą, wredną, manipulantką – stwierdził rozbawiony.
- Pójdziesz? – spytała z nadzieją.
- Oczywiście, że nie. Siłą mnie tam nie zabierzesz – dodał po chwili. Prychnęła obruszona.
- Nie, to nie! Bez łaski – Pokazała mu język. Objął ją ramieniem.
- Ale się nie obrazisz?
- Chciałbyś.

- No ale skoro tak prosiła to czemu by nie? W szkole jest pełno dziewczyn, któraś na pewno by chciała i…
- Rogacz, nie wierć dziury w brzuchu – westchnął Syriusz – To nudy. Nie, daruj, nigdzie nie idę…
- Chłopaki! Chłopaki! Zgubiłem Cośka! - Peter wpadł do Pokoju Wspólnego, potykając się o własne nogi. James ziewnął.
- Jest gdzieś w dormitorium. Sprawdzałeś pod łóżkiem? W skarpetach? Na pewno siedzi gdzieś i opycha się czekoladowymi chrupkami. Właśnie, pewnie siedzi w paczce w moim kufrze.
- Nie, nie! Nie ma go! Nie ma, zgubiłem Cosia!
- Chodźcie poszukamy tej fioletowej wywłoki - Syriusz podniósł się z miejsca.

- Coś! Coś! Coś! Wyłaź!
- Cosiek! Cosiek!
James westchnął.
- Zgubił się. Mówiłem, że oni obaj są jak dzieci. Nie można ich zostawić samych. Łapa, co ty robisz?
Syriusz położył się na podłodze i wpełzł pod łóżko.
- Coś! Chodź, mam dla ciebie chrupki! No chodź, Coś! Nie bądź wredny, chodź.
- Będzie mi brakować tego siedzenia na mojej głowie - westchnął Potter - Coś był fajnym... Cosiem. Oj, Coś! Cosiu! Cosiuniu! Chodź tu! Cosiu, wyjdź, będziesz mógł spać w moich włosach! Cosiu!
- Nie mów o nim tak, jakby umarł! – obruszył się Remus – Może cię słyszeć!! Musimy go poszukać, lepiej.
- Coś! Coś! Cosiu!
- Co się tak drzecie, słychać was na klatce schodowej – Lily weszła do dormitorium, a zaraz za nią wkroczyła Lauren.
- Coś się zgubił!
- Coś…? Jaki Coś? A! Coś! To wy go jeszcze macie? – zdziwiła się King, siadając na łóżku Remusa.
- Koczuje tu sobie, tymczasowo – powiedział wymijająco Syriusz.
- Jak możesz, a jeśli cię słyszy? To pełnoprawny mieszkaniec naszego dormitorium.
- Mówiłem! Mówiłem! Mówiłem! Nadszedł ten dzień! Jesteś raki sam jak my! – krzyknął Syriusz a Lily zachichotała pod nosem.
- No dobrze, ale co się stało?
- Zgubił się – powiedział z powagą James – Po prostu, zgubił się!
Pół godziny później.

James rzucił się zrezygnowany na łóżku. Był przybity, po Cosiu nie było śladu znaku. Położył głowę na poduszce i poczuł, jak coś obok niego poruszyło się. Zerwał się, poderwał kołdrę i krzyknął z radochą.
- Coś! Coś! - Wziął w dłonie śpiącego Cośka - Ty mały urwisie, jak mogłeś, co!? Więcej tak nie rób!
Coś otworzyło jedno oko, ziewnęło i wplotło łapki w swoje futerko. A potem zachrapało i znów spało.
- Widzieliście!? Widzieliście!? Nie widzę w tym nic śmiesznego, serio…

- To smutne – stwierdziła nagle Lauren, obserwując Lily i Jamesa, którzy właśnie wrócili ze spaceru, rozmawiając pół szeptem. King widziała tęsknotę wymalowaną na twarzy przyjaciółki, niepewne gesty, jakie w jej kierunku wykonywał James – To takie niesprawiedliwie. Im tak na sobie zależy, a brak im odwagi żeby coś z tym zrobić. Takim ludziom powinno wylewać się wiadro zimnej wody na głowę, może wtedy coś by do nich dotarło.
- Beznadziejna sprawa. Masz rację – zgodził się Syriusz – Tchórzą. Ktoś powinien im przemówić do rozsądku.
zapadła krótka cisza, podczas której przyglądali się w milczeniu parze przyjaciół.
- Chciałabym im pomóc – wyszeptała w końcu, odruchowo wtulając się w ramię Syriusza, gdy ten objął w pasie – Tak cierpią. Ile czasu można się mijać?
- Nie wiem, co możemy jeszcze zrobić.
Lauren westchnęła, przymknęła oczy i właśnie w tej chwili doszło do niej, że jest ostatnią osobą; że są ostatnimi osobami, które mają prawo potępiać Lily i Jamesa. Bo czy oni, nie uciekali przed sobą w ten sam sposób i w dodatku – całkiem świadomie?

King westchnęła, czując jak ktoś szarpie ją niecierpliwie za rękaw koszulki nocnej. Warknęła gardłowo, zaciskając mocno powieki, pociągnęła za brzeg kołdry, nakrywając nią swoją głową i ponowie warknęła, gdy ktoś – prawdopodobnie ta sama rudowłosa istota, która uprzednio zakłóciła jej sen – wyrwał jej poszwę z zaciśniętych pięści.
- Czemu ty nie masz serca, co? – wychrypiała, otwierając leniwie oko, by zaraz potem je zmrużyć. Evans znalazła się już przy oknie, odsłaniając ciężkie zasłony, a promienie słońca padły prosto na buzię Lauren.
- Jest Boże Narodzenie! – powiedziała, tonem stwierdzającym oczywistość, Lily.
- Właśnie. Czy nawet małpy nie mówią wtedy ludzkim głosem?
Jęknęła, gdy poduszka uderzyła ją prosto w brzuch.
- Ej, ja tu kiedyś będę nosić nowe życie! Niszczysz środowisko rozwoju przyszłego pokolenia! – oburzyła się Lauren, odrzucając poduszkę na podłogę.
- Najpierw znajdź kogoś, kto zechce ci je zapełnić – poradziła Lily, otwierając szafę – a do tego czasu, środowisko się odbuduje. Gwarantuję.
- Nie znasz dnia, ani godziny, Lily Evans, kiedy będzie ci potrzebne – oznajmiła stanowczo Lauren, wstając z łóżka i przeciągnęła się mocno – Musisz być gotowa, na każdą okazję.
- Ty się aby na pewno dobrze czujesz?
- Oczywiście. Gdzie dziewczyny? – spytała King, rozglądając się po dormitorium, które było zdecydowanie pozbawione śladów obecności pozostałych mieszkanek.
- W Pokoju Wspólnym, wieszają z Huncwotami dekoracje Bożonarodzeniowe. Dziwne, że nie słyszałaś harmidru, jaki tu panował rano.
- Musiałam się wczoraj późno położyć… - wymruczała wymijająco Lauren. Nie uszło to uwadze Evans. Przerwała przykładanie do siebie sukienek i odwróciła się do King, która pochyliła się nad łóżkiem, poprawiając na nim pościel.
- Gdzie byłaś?
- Lily…
- Gdzie mogłaś być?
- Lily… No dobra – powiedziała, wzdychając – Mogłam, nie mówię że byłam, mogłam być gdzieś w zamku, z kimś, kto mógłby nie być, ale nie mówię, że jest, kobietą.
- Rozum… Poczekaj, powtórz – Lily zmarszczyła brwi – To pokrętne, nawet jak dla ciebie. Byłaś w zamku?
- Nie mówię, że tak było, ale są pewne przesłanki, które mogą dawać ci do rozumienia, chociaż wcale nie muszą, że byłam tam, gdzie myślisz, że mnie nie było.
- Lauren, to nie ma sensu.
- Sens jest pojęciem względnym. To co dla ciebie jest porannym bełkotem, dla mnie może być sumiennie wypracowaną wypowiedzią o charakterze-myląco wymijającej. Nadal chcesz usłyszeć odpowiedź na resztę twoich pytań?
- Nie, chyba nie. Po porannej kawie.
Lauren uśmiechnęła się, gdy tylko drzwi od łazienki zamknęły się za Evans.  

Przeklną pod nosem, gdy torba rozdarła mu się, a na posadzkę wypadły książki, różdżka i spora część dekoracji na szkolny bal. Szczerze powiedziawszy, miał już kompletnie dość tej szopki i żałował, że dał się w nią wciągnąć.
Pozbierał rzeczy, załatał zaklęciem materiał i powstrzymał westchnięcie, gdy zobaczył biegnącą w jego stronę April. Rzucił torbę na posadzkę, widząc że zaraz i tak się rozerwie, otworzy czy po prostu spadnie mu na podłogę.
Gdy tylko Steward pojawiała się na jego drodze, natychmiast zaczynały dziać mu się różnie, nieprzyjemne rzeczy. A to któraś z szyjących dekoracje dziewcząt dźgnęła go szpilką w łokieć, to znów upuścił na nogę ciężki, metalowy fragment transparentu, który przytrzymywał ręką. Gdy widział ją ostatni raz, malujący słupki podtrzymujące transparent chłopak, cofnął się gwałtownie przewracając puszkę z błękitną farbą, która naturalnie wylała się na koszulę Remusa.
Lupin nie wierzył w przesądy ale coś w tej dziewczynie sprowadzało na niego pecha.
Jak zwykle poślizgnęła się na śliskiej podeszwie butów, lądując w jego ramionach. Do tego też zdążył już przywyknąć.
- Cześć – uśmiechnęła się, opierając brodę na jego klacie – nie przeszkadzam?
- Skąd, wcale.
- Bo wiesz – powiedziała, odsuwając się i wygładzając swoją koszulę – Tak sobie właśnie pomyślałam, że można by te wstęgi pozwijać na końcach w takie ładne, fikuśne kwiaty. Widziałam gdzieś kiedyś takie zaklęcie, ale nie pamiętam gdzie… może to był specjalny dodatek Czarownicy, moja babcia powinna mieć…
- Do rzeczy – przerwał jej Remus, a April zarumieniła się mocno – mam poszukać tego zaklęcia?
- Nie, nie ja je wyszukam, albo poproszę Flicwicka, On mnie lubi, to jest, Feli tak sądzi, bo ja uważam, że on wszystkich lubi, wiesz jaki on jest, w przeciwieństwie do Filcha, bo ten nie lubi chyba nawet sam siebie.
- Czas, czas, zaraz mam lekcje – pospieszył ją Remus, pokazując na zegarek.
- Ah, tak, do rzeczy. Chodzi o to, czy może jeszcze nie pomógłbyś mi z czarowaniem tych wstęg. Trochę tego jest, a nie możemy tego zrobić wcześniej bo nie wiemy ile nam potrzeba i…
- Mogę je zmieniać nawet całą noc, jeśli będzie taka potrzeba – powiedział, schylając się po torbę.
- Całej nocy to nie, w końcu jest od szóstej bal, ale tak do piątej…
- Nie idę – stwierdził i uśmiechnął się do niej – muszę uciekać, mam zaraz eliksiry.
Stała przez chwilę zszokowana, a potem puściła się biegiem w jego stronę.
- Ale… ale… jak to, nie idziesz? Przygotowałeś go prawie w całości, pomagałeś od samego początku i nawet nie chcesz zobaczyć, jak to wyszło?
- Zobaczę, przed balem. Słuchaj – zatrzymał się i spojrzał na nią uważnie – nie bierz tego do siebie, ale mnie bale… nie interesują.
- To.. dlaczego mi pomogłeś? Mogłeś odmówić… - powiedziała cicho, a jej buzia zasępiła się.
- Bo jesteś miłą, sympatyczną dziewczyną i nie chciałem, żeby ci było przykro. Po za tym, byłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie.
Zmarszczyła brwi, a w jej oczach pojawił się smutek.
- Włożyłeś w to kupę pracy. Szkoda, żebyś to przegapił.
- O mnie się nie martw, dam sobie radę – powiedział łagodnie, a April wydęła wargi i nie dała za wygraną.
- Jeśli chodzi o partnerkę, to nie ma problemu bo…
- April – jęknął chłopak tracąc cierpliwość. Lubił ją, była sympatyczna, ale czasem odzywała się w niej natura irytującej, czepliwej osoby – nie chodzi o partnerkę. Po prostu, nie chcę iść. A teraz przepraszam, ale pół minuty temu powinienem być w lochach. Zobaczymy się później, przy dekoracjach.
Pokiwała głową a Lupin odwrócił się i pobiegł w stronę schodów, szczęśliwy że tym razem udało mu się wyjść cało ze spotkania z April.
Ledwo skręcił w korytarz, poślizgnął się na świeżo wypolerowanej posadzce i wyrżnął potężnego orła.
Siedząc na kamiennej podłodze, nie potrafił nie zaśmiać się ze swojego pecha. Zadzwonił dzwon, obwieszczający lekcję.

April Steward była upartą osobą. Nie dawała łatwo za wygraną i gdy coś nie szło po jej myśli, robiła wszystko, żeby to zmienić. Nie znosiła gdy coś nie pasowało jej do całości, a fakt, że Remus nie chciał iść na przygotowany przez siebie bal, wyraźnie jej nie pasował.
Po długich i uporczywych rozmyślaniach – dzięki którym na transmutacji straciła pięć punktów – doszła do wniosku, że Lupin okłamał ją w sprawie partnerki i to właśnie to, nie pozwalało mu iść.
Szybko zdecydowała, że trzeba mu pomóc. Miała jeden dzień, by znaleźć mu jakąś ładną, miłą dziewczynę. Sama chętnie by pełniła ten honor, gdyby nie Feliks, który zaprosił ją, zanim jeszcze zapadła decyzja o balu. Rozejrzała się po klasie i jej wzrok padł na siedzącą dwa rzędy za nią Audrey, Puchonkę z równoległego roku, która – jak April dowiedziała się dwa dni wcześniej – nie miała jeszcze partnera. Znała ją na tyle długo, by wiedzieć że jest bardzo sympatyczną, energiczną i inteligentną osobą. Idealną towarzyszką do Remusa.

Plan April był prosty: upewniwszy się że Audrey wybiera się na bal samotnie, zdecydowała się nic nie mówić Remusowi. Podczas ostatnich poprawek dekoracji, skrupulatnie unikała tematu balu, wiedząc że z jej długim językiem, zaraz wypapla mu co wymyśliła, za co Lupin ją pewnie zruga i nie da się w to wciągnąć.
Miała więc zamiar poczekać do następnego popołudnia, by postawić go przed faktem dokonanym. Miała nadzieję, że Remus jest takim dżentelmenem za jakiego go ma, i nie odmówi damie towarzystwa. A Audrey zadba, by ten bawił się wyśmienicie i kto wie, co z tego wyniknie w dalszym rozwoju wypadków?
Gdy więc bal był coraz bliżej, przysiadła się do Aurdey i zagadnęła ją wesoło.
- Nadal nie masz partnera? – spytała od niechcenia, nakładając sobie na talerz jajecznicy.
- Sama też mogę się świetnie bawić – przypomniała jej Audrey, odgarniając brązowe włosy z twarzy.
- Myślę, że znalazłam dla ciebie kogoś fajnego – powiedziała z przekonaniem Steward i ku jej zdziwieniu, koleżanka nie wykazała aż takiego entuzjazmu, jak się spodziewała. Kontynuowała – Znasz Remusa Lupina?
- Tak…  Myślałam, że nie idzie.
- Bo cały czas się zapiera, że nie pójdzie, ale wiesz, ja sobie pomyślałam, że to trochę głupie, żeby nie poszedł na imprezę, którą sam organizował, prawda? A nie ma partnerki, więc to oczywiste, że, tu jest Azorek pogrzebany! A Ty, też jesteś sama więc…
- Mam go zaprosić?
- Nie, nie – pokręciła głową – Odmówi, bo jest uparty jak hipogryf! Słuchaj, Zrobimy tak…

Zmarszczył brwi, widząc jak April przeskakuje przez ławkę stołu Puchonów i siada obok szczupłej, szatynki i zagaduje ją wesoło. Po chwili obie spojrzały w jego stronę, a usta Steward nie zamykały się ani na chwilę. Dziewczyna siedząca obok zmarszczył brwi, powiedziała coś do April, tak zaprzeczyła ruchem głowy i nie odrywając wzroku od Lupina, zaczęła jej coś szeptać na ucho.
Zaniepokojony, szarpnął siedzącą obok Lily.
- Popatrz na stół Puchonów – zagadną, a dziewczyna obejrzała się – Co Apirl tam robi?
- Rozmawia z koleżanką… To jest, jak mi się wydaje, Audrey McCorny, są razem na roku.
- Ona coś kombinuje – powiedział z przekonaniem Lupin – Widzę to.
- Jesteś chyba troszkę przewrażliwiony na punkcie tej dziewczyny – zaśmiała się Lily i wróciła do przerwanej rozmowy z Lauren.
Remus zmarszczył brwi, spojrzał jeszcze raz na siedzącą przy stole April, która nadal mu się przypatrywała. Widząc, że na nią patrzy, pomachała mu radośnie i wróciła do rozmowy z Audrey.

- Zaraz wrócę – powiedziała do Feliksa – Muszę zaprowadzić Audrey to Remusa.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – spytał chłopak, a dziewczyna pocałowała go w policzek – Skoro nie chce to może lepiej…
- Chce, chce, zaufaj mi – zapewniła go April i podnosząc sukienkę popędziła pod Wielką Salę do Puchonki. Obie wymieniły po kilka zdań i ruszyły w stronę wieży Gryfonów.

- Cześć – zawołała do Lily, która idąc z Jamesem zatrzymała się i uśmiechnęła – Remus jest w dormitorium?
- Był, jak wychodziłem – powiedział Potter a Lily poczuła lekkie wyrzuty sumienia, gdy przypomniała sobie o niepokoju Lupina.
- Dzięki – pociągnęła McCorny za rękę i zniknęły za rogiem, chichocząc pod nosem.
- Ups… - Lily zakryla buzię ręką – Remus ma kłopoty.
- Może trzeba go uprzedzić?
Lily zaśmiała się.
- Co Ty, nie zdążymy. Już po nim, biedny.

Zaczekały, żeby ktoś wyszedł z pokoju wspólnego i poprosiły pierwszą osobę, żeby zawołała na chwilę Lupina, mówiąc mu o kłopotach z dekoracją.
Audrey nie wydawała się zbyt podniecona tym, że będą teraz głuszyć Remusa. Było jej to obojętne, chociaż wiedziała, że łatwiej zaciągnąć do tańca własnego partnera, niż cudzego.
Remus nie umiał powstrzymać westchnięcia, gdy zobaczył obie dziewczyny.
- Nigdy nie dajesz za wygraną, prawda?
- Audrey potrzebuje towarzystwa. Od razu pomyślałam o Tobie.
- Nie jestem dziś skory do tańców, zawołam Łapę.
- Nie! To jest… Oni się nie tolerują, prawda?
- Tak…. – powiedziała i na poczekaniu wymyśliła szybko kłamstewko – Kiedyś wrzucił mi ropuchę do torby.
- Wszystkim wrzucał ropuchy do torby – przypomniał Lupin.
- Ale ja się boję ropuch!
- To ja już sobie pójdę – powiedziała szybko April a na odchodnym szepnęła do remusowego ucha – Nie zostawisz chyba damy w opresji?
Gdy tylko zniknęła za rogiem, Aydrey powiedziała obojętnie.
- Spadaj, zanim zacznie sprawdzać, czy się ubierasz. Ja sobie poradzę.
- Przeklęta, mała Krukonka – wymruczał pod nosem – Zaprze się i nie chce odpuścić. Człowiek mówi: nie, to zły pomysł, nie chcę, ona robi swoje.
Odwrócił się do portretu, powiedział hasło i zwrócił do Audrey.
- Zaraz wrócę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz