Lauren lubiła czytać książki. Zwykle, sięgała po klasykę
magicznych romansów, ale wśród jej zbioru, można było znaleźć też kilka tytułów
pochodzących ze świata magii.
Lubiła czytać o miłości, która przychodzi niespodziewanie,
pokonuje próby, które stawia los na drodze kochanków, by w końcu, połączyć ich na
zawsze. Wierzyła, że każdego w życiu to spotka. Ją także.
Była romantyczką, przekonaną święcie, że gdy pokocha, tak
prawdziwie, stanie się najszczęśliwszą osobą na świecie a jej i mężczyzny jej
życia, nie rozdzieli nic.
Lauren wierzyła w prawdziwą miłość. Tyle, że życie pokazało
jej, że w książkach jest to o wiele prostsze niż w rzeczywistości. Nawet, jeśli
ma się osiemnaście lat i wie tak mało.
Była zagubiona. Koszmarnie, niewiarygodnie zagubiona.
Bo przecież zdecydowali, że tak jest najlepiej. Że nie chcą
ryzykować. Co jeśli, ona czuła, że chce zaryzykować?
Nie wierzył w miłość. Nie wierzył, że będzie potrafił
kochać. Bo czy ktoś, kto wychował się w domu, gdzie zamiast miłości, rodzinę
wiążę tylko pochodzenie, umie kochać?
Nie, Syriusz wyzwał zasadę, że kochanie nie jest dla niego.
Wierzył w przyjaźń. Silną, prawdziwą przyjaźń, której
zaznał. Wierzył, że dzięki niej, wszyscy stali się lepszymi ludźmi. Wierzył, że
to przyjaciele sprawili że jest, jaki jest.
Jednak nie wierzył, że potrafi kochać.
Nie wiedział, kim jest dla niego Lauren. Był jednak pewny,
że nie chce jej skrzywdzić i że najlepiej dla niej będzie, gdy pozostaną
przyjaciółmi. Bo gdyby podjął ryzyko i
poległ, zadając jej ból, nie
zniósł by tego.
Tylko co mógł poradzić na niedosyt jaki czuł, za każdym
razem gdy odchodziła lub gdy widział ją z Michealem? Jakaś cząstka niego,
ciągnęła go do niej. I to, był największy jego problem
- Próbowałem coś z niego wyciągnąć – skłamał – Udało się.
- Przyszłam o chwilę za późno – zgodziła się.
<i> Na szczęście, czy nieszczęście? </i>,
pomyślał Syriusz, zawstydzony mocno. Nieszczęście. Tu chodziło o Lily i Jamesa,
nie o nich. Jeszcze nie o nich.
- Czyli wszystko, jest po staremu? – zapytała w końcu,
czując że nie tak powinna wyglądać ta rozmowa. Nie tak chciała, żeby wyglądała.
- Tak, nic się nie zmieniło – zgodził się z żalem.
Są sprawy, dla których warto coś poświecić.
- Ej, Lauren – zagadała któregoś wieczora Lily, odkładając
na bok wypracowanie – Co tak właściwie słychać u Michaela? Nie widziałam go
dawno.
- Nie wiem, ja też go dawno nie widziałam – odpowiedziała
obojętnie King, zaznaczając piórem fragment tekstu.
- Jak to, nie widziałaś? To gdzie byłaś, jak cię nie było? –
zapytała zaskoczona Lily, wpatrując się w przyjaciółkę zdumiona.
- To tu, to tam.
- Z kim? Chyba nie sama, co?
- Nie, z Syriuszem – odpowiedziała brutalnie szczerze –
Przez tą całą akcję z Kentem, narobiliśmy sobie strasznych zaległości.
- Jakich: zaległości? Czekaj, nic nie rozumiem. Nie
spotkałaś się z Michaelem od czasu gdy podsłuchałyśmy rozmowę Jamesa z
Syriuszem? Na Merlina, Lauren, to
przecież dwa tygodnie!
- Jakoś tak wyszło… Lily, o co ci chodzi!?
- Lubisz Michaela! Rozumiem, że Syriusz jest twoim
przyjacielem, ale to nie powód żeby rezygnować ze wszystkich innych
przyjemności. Jeśli nie jesteście razem, nie możesz… Nie jesteście razem,
prawda? Powiedzielibyście, gdybyście byli?
King roześmiała się serdecznie.
- Lily, głuptasku, oczywiście że nie jesteśmy! Nic się nie
zmieniło, tamto to.. nieporozumienie – skłamała gładko. O prawdziwości słów
Syriusza, zdołała się już przekonać. Wiedziała jednak, że Evans tego nie
zrozumie – Wszystko jest w porządku, naprawdę. Mogę w każdej chwili się z kimś
umówić, nawet z Michaelem.
- Więc, na co czekasz? Ruszaj swój rudy tyłek i do roboty!
- Lily, nie teraz – powiedziała ostro – jeszcze znajdę na to
czas, słowo.
- Zimno jest, jak na połowę listopada – powiedziała nagle,
otulając się mocniej szatą. James spojrzał na nią krytycznie, kręcąc głową.
- Kiedy nauczysz się, że szalik, czapka i rękawiczki są
na mróz, a nie do ozdoby?
- Nie bądź taki mądry – prychnęła, wydymając usta – Jak
idziemy, jest ciepło… Spójrz…
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko, wyciągając
otwartą dłoń przed siebie.
- Patrz – dodała z zachwytem, odwracając się w jego
stronę – Śnieg!
Podsunęła mu pod twarz rękę z pojedynczym płatkiem, który
już zdążył stopnieć pod wpływem ciepła jej ciała. Pojawił się jednak kolejny.
- Nie lubisz śniegu – zauważył i nie mógł się powstrzymać
od uśmiechu. Prószyło coraz mocniej, a Lily wydawała się być coraz bardziej
szczęśliwa. Wystawiła buzię do nieba, pozwalając by płatki spadały na jej
buzię.
- Kobieta jest zmienna – zaśmiała się i obróciła dookoła
własnej osi, śmiejąc głośno. Ten nagły, niepohamowany wybuch radości był do
niej niepodobny ale.. kto by się przejmował? Jej życie było wyjątkowo
skomplikowane, a tej chwili, poczuła się po raz pierwszy od kilku tygodni,
całkiem wolna. Całkiem sobą.
Zwróciła się w stronę oszołomionego Jamesa, podbiegła do
niego, złapała za obie ręce i zmusiła, żeby zaczął kręcić razem z nią. Płatki
śniegu na ich włosy, topniejąc momentalnie, nogi ślizgały po liściach.
- Widzisz, jest cieplej! – zawołała, nadal śmiejąc się.
- Co się z tobą dzieje? – zapytał, nie potrafiąc
powstrzymać śmiechu. Wzruszyła ramionami, zamknęła oczy i pozwoliła, by to on
nadawał im kierunek.
- Ciszę się z małych rzeczy – powiedziała, otwierając
oczy. Było jej już zimno, czuła jak drętwieją jej palce u rąk, nos i policzki
zaczęły szczypać boleśnie a nogi powoli traciły siły, jednak nadal się śmiała,
nie potrafiąc przestać. Chciała, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Śnieg
prószył coraz mocniej i gęściej, utrudniając widoczność i trochę dłużej
utrzymując się na ziemi.
I chociaż zwykle doprowadziłoby ją to do szaleństwa,
teraz się cieszyła z każdego płatka śniegu.
- Powtarzam pytanie: co… - urwał, gdy pisnęła, ślizgając
się na mokrych liściach. Upadłaby, gdyby w ostatniej nie złapał ją pod pachy,
zatrzymując zaledwie dwie stopy przed ziemią – Uważaj.
- Przepraszam – wyszeptała, uśmiechając się lekko. Jego
okulary zaparowały od jej ciepłego oddechu – Nic nie widzisz – dodała łagodnie,
gdy wyprostował się, ciągnąc ją za sobą.
- Normalne – odpowiedział, sięgając do kieszeni, ale była
szybsza. Zdjęła je delikatnie, przetarła szalikiem, wspięła się na palcach i
wsunęła je na nos chłopaka, nie odrywając nawet na chwilę wzroku od jego oczu –
Już.
- Dziękuję. Zmarzłaś – dodał ostro, gdy jej dłoń dotknęła
niechcący jego policzka – masz ręce ja sople lodu. Wracamy.
- Chcesz wrócić? To najpierw mnie złap – dodała z
przekorą, pokazując mu język i pobiegła przed siebie, zaśmiewając się głośno.
Złapał ją dopiero przy wrotach do zamku. Objął mocno w
pasie, przyciągając do siebie.
- I co teraz? – spytała z niewinnym uśmiechem – Zjesz
mnie, nakrzyczysz czy porwiesz?
- No nie wiem – zamyślił się – Pokaż się.
Obrócił ją w swoją stronę i zamarł. Tak blisko, nie była
już dawno. Ich nosy niemal stykały się, czuł przyspieszone bicie jej serca.
<i> To nie to, idioto! Biegła, zmęczyła się.
</i>
Przełknął boleśnie ślinę. Merlinie, ile by dał, żeby móc
ją teraz pocałować. Jego wytrwałość została wystawiona na próbę i tym razem,
nie był w stanie zagwarantować sobie, czy wytrzyma.
- Chyba… chyba cię – urwał, zaciskając usta – Chyba ci
daruję, tym razem – wydusił z siebie, puszczając ją – Masz szczęście. Następnym
razem cię zjem.
- Już się boję – powiedziała cicho – Ale sypie. Chodźmy,
zrobiło się naprawdę chłodno.
- Skąd taka zmiana nastroju? – spytał James a Lily
uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem. Potrzebowałam tego, po prostu – powiedziała,
chowając ręce w kieszeniach – Nadal nie lubię śniegu, to chwila słabość.
- Nie ma chwilowych słabości – odpowiedział Potter – Albo
coś lubisz, albo nie.
- No dobra, masz mnie. Po głębszym zastanowieniu
stwierdzam, że śnieg nie jest taki… zły – wydusiła z siebie – Da się go lubić.
- Nie wierzę! – Potter zatrzymał się jak wryty.
- No po prostu… Oh, jesteś okropny! Po prostu, udało ci
się, przekonałam się, zima jest ładna! Zadowolony!
- I to jak! A co za to dostanę?
- Dozgonną wdzięczność do końca mych dni! – powiedziała
wzniośle i kichnęła – I kilka bakterii – dodała, stając na palcach i cmoknęła
go w policzek.
- Dzięki. Szczególnie, za te bakterie.
April Steward zaklęła siarczyście pod
nosem, po raz kolejny wyklinając w duchu na swój wzrost. Licząca sobie
niespełna metr pięćdziesiąt, była trudna do zauważania, zwłaszcza w tłumie
pędzących na obiad uczniów. Wprawdzie
niski wzrost nadrabiała otwartym charakterem, to jednak nie raz musiała się
nieźle natrudzić, by zwrócić na siebie uwagę.
Tak było i teraz. Korytarz był pełen
szósto i siódmoklasistów, którzy dopiero co opuścili klasy.
Zaklęła siarczyście, gdy jakiś chłopak
popchnął ją i upadła na posadzkę. Natychmiast pomógł jej wstać i po uzyskaniu
zapewnienia, że nic jej nie jest, popędził w stronę Wielkiej Sali. Rozejrzała
się dookoła, szukając wzrokiem szczupłego blondyna, którego od przeszło dwóch
dni starała się złapać na przerwie. Niestety los nie sprzyjał jej i tym razem, bo chłopaka nigdzie nie zobaczyła.
Zebrała rzeczy z torby, które zgubiła podczas upadku i poszła w stronę Pokoju Wspólnego.
Gdy godzinę później wychodziła z
Wielkiej Sali, jej serce zabiło trochę szybciej. Z drugiej strony, idąc w
towarzystwie przyjaciół, szedł jej obiekt kilkudniowego zamieszania. Ignorując
tłum ludzi, pobiegła w ich stronę.
- Remus! Remus! Ej, Lupin!
Podziałało. Chłopak zatrzymał się,
rozejrzał dookoła i zmarszczył brwi, nie widząc nikogo w zasięgu jego wzroku.
- Cześć.
Podskoczył zaskoczony, gdy usłyszał jej
wesoły głos tuż obok siebie. Opuścił głowę i dopiero wtedy zauważył stojącą
przed nim dziewczynę. April sięgała mu bowiem ledwo do ramion. Poderwała wysoko
głowę i uśmiechnęła się.
Stojący za ich plecami James i Syriusz,
wymienili rozbawione spojrzenia. Lily szturchnęła Pottera mocno w bok, na co ten rzucił jej oburzone
spojrzenie. Zdająca się nie zauważyć nic April, powiedziała od razu:
- Poznaliśmy się w pociągu.
Kiwnął
głową, starając się za wszelką cenę nie pokazać po sobie zmieszania. Steward
jednak nie była zaskoczona – już nie raz zdarzyło się, że ktoś nie zauważył jej
obecności.
- Jestem
prefektem Krukonów – podpowiedziała, wskazując na przypiętą do szaty odznakę –
Apirl Steward, szósta klasa. Ravenclaw.
- Teraz
pamiętam – uśmiechnął się a ona odwzajemniła uśmiech. Za jego plecami Syriusz i
James wsadzili sobie pięść do ust. April zauważyła to, bo powiedziała szybko.
- Możemy
porozmawiać? Myślę, że możesz mi pomóc.
Zanim
zdążył cokolwiek powiedzieć, Lily pchnęła Huncwotów w drugą stronę, machając do
dziewczyny. Ta uśmiechnęła się i pociągnęła Lupina w stronę Wielkiej Sali.
- Masz dar
przekonywania?
Zaskoczyła
go tym pytaniem. Spojrzała na nią, wzruszając ramionami.
- Jesteś
jedną z niewielu osób w szkole, które potrafią wymigać się każdemu
nauczycielowi – dodała po chwili.
- To
zasługa Łapy i Rogacza. Jeśli chcesz żeby…
- Nie –
machnęła niecierpliwie ręką, nalewając sobie soku z dyni do szklanki i
podsunęła dzbanek w jego stronę – Mam na myśli umiejętność dobierania
argumentów. A nie bajerowanie.
- Dobra,
powiedz po prostu o co chodzi – stwierdził po chwili – a wtedy powiem Ci, czy
dam radę pomóc.
- Chcemy
zorganizować bal.
- Bal!? –
Remus o mało nie zakrztusił się sokiem z dyni. Ignorując zasady dobrego
wychowania, otarł brodę ręką i spojrzał zszokowany na dziewczynę – Zgłupiałaś!?
Westchnęła,
sięgając po serwetkę.
- Mówię
bardzo poważnie. Potrzebny jest mi ktoś, kto będzie potrafił przekonać Dumbledora
i nauczycieli, że to może wypalić. Ktoś odpowiedzialny, przekonujący, uprzejmy
i sprytny. Ktoś taki jak Ty.
Zarumienił
się, a April podała mu chustkę.
- Odrobina
organizacji, i damy sobie sami radę.
- Czekaj,
czekaj. My?
- No, my,
uczniowie.
- Nie mam
zielonego pojęcia o co Ci chodzi, dziewczyno.
Roześmiała
się, na widok jego zdezorientowanej miny.
- Zbliża
się koniec semestru. Żaden nauczyciel nie zechce się bawić w przygotowanie
balu. Jeśli zbierzemy chętne osoby które zechcą nam pomóc, nauczyciele będą nam
potrzebni tylko do nadzorowania. Wszystko zrobilibyśmy sami. A wiesz, że
Dumbledore jest otwarty propozycje.
- Tu nigdy
nie było balów! Sądzisz, że zmienią tradycję, bo masz pomysł i chęć? Po za tym,
z tego co mówisz, wynika że chcesz to organizować w grudniu…
- Przed
Sylwestrem – zgodziła się.
- Nie każdy
mógłby zostać. Wiele osób wraca wtedy do domu.
- Zostaną
Ci, którzy chcą. Wydaje mi się, że szukasz problemu. Pomożesz nam, czy nie?
Wiedział,
że to zły pomysł. Żaden z nauczycieli by się na to nie zgodził, pomysł zginie
pewnie po wizycie u opiekunów domów. Angażowanie się w to, było bezsensowne.
Jednak coś
w spojrzeniu April mówiło mu, że dziewczyna nie odpuści sobie. Westchnął.
-Spróbuję.
Ale nie licz na moją pomoc w przygotowaniach. Ja się na to nie piszę.
Przez
chwilę wydawało mu się, że dziewczyna rzuci się na niego. Ona też miała taką
ochotę, szybko jednak zebrała się w kupę.
- To
idziemy do Dumbledorea!
- CO!?
- Lunatyka
jakoś długo nie ma – zauważył James, patrząc na zegarek – Może mu się coś
stało?
- Wiem co
chodzi wam po głowie – powiedziała od razu Lily, a Lauren i Peter zwrócili na
nich swoje spojrzenia – Nawet o tym nie myślcie.
- No ale…
-
Powiedziałam: nie!
- A o co chodzi?
– spytała szybko Lauren, odwracając tym samym uwagę Lily od chłopców. James
wyciągnął ukradkiem mapę i obaj zaczęli ją uważnie studiować.
- Na
korytarzu zaczepiła go prefekt Krukonów, April Steward. Poprosiła go o pomoc, a
Ci dwaj idioci od razu…
- Ja nie
mogę, są u Dumbledora! – krzyknął Syriusz, a Lily od razu doskoczyła do nich.
- I co na
to powiesz? Do dyrektora nie dostaje się za rozmowy na korytarzu – dodał z
satysfakcją Potter.
Patrzył z
zainteresowaniem na siedzącą przy jego biurku parkę. Ci wpatrywali się w niego
uporczywie. Nikt nie mówił nic.
- Więc,
czym zawdzięczam waszą wizytę? – zapytał w końcu, całkiem zainteresowany.
Spotkał ich przed chmierą, dyskutujących o tym, jak można się tam dostać.
- Bo –
zaczął Remus i natychmiast zdecydował się zmienić taktykę – Chodzi o to… To
znaczy. Panie Dyrektorze my…
- Mamy
pewien pomysł – powiedziała zirytowana dziewczyna, a Lupin spojrzał na nią z
wdzięcznością i zaskoczeniem – To jest, ja mam pewien pomysł. Wszyscy mamy
pewien pomysł.
- Słucham
uważnie.
- Zbliża
się Sylwester. Zwykle, ci którzy zostają w szkole, organizują w domach… -
urwała, nie pewna jak dużo dyrektor wie. Ten tylko uśmiechnął się lekko.
- Doskonale
zdaję sobie sprawę z tego, co dzieje się w dormitoriach w czasie Sylwestra i
innych okazji… do świętowania, Panno Steward. Proszę mówić dalej.
Zarumieniła
się.
-
Pomyśleliśmy sobie, że być może, istniałaby szansa, żeby w tym roku, zamiast
takich kilku, małych…
- Spotkań –
wtrącił Remus, a Dumbledore uśmiechnął się szeroko.
- Właśnie, spotkań…
Więc zamiast kilku, zrobić takie jedno, dla wszystkich.
Dumbledore
zastanowił się przez chwilę, przypatrując uważnie uczniom. Wstał, podszedł do
okna i przez chwilę nie powiedział nic. W końcu odezwał się.
- Macie na
myśli bal, jak rozumiem?
- Tak –
odezwał się Remus, stwierdzając że teraz jest jego kolej na wtrącenie – jest
już kilka osób, które są chętne pomóc w przygotowaniach. Przy odpowiednim zorganizowaniu, sami
dalibyśmy sobie radę…
- W to nie
wątpię, Panie Lupin – powiedział Dumbledore – ale w Hogwarcie bale odbywają się
okolicznościowo, tylko przy wyjątkowych okazjach.
- Nic nie
mówi o tym, że to nie może się zmienić – stwierdziła April i zakryła sobie
usta, zdając sobie sprawy że właśnie przekroczyła granicę. Dumbledore pokiwał
głową i uśmiechnął się.
- Nie mogę
się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Jeśli nauczyciele zgodzą się na
nadzorowanie przygotowań, możecie urządzić bal.
Wymienili
zaskoczone spojrzenia i uśmiechnęli się szeroko.
- Bal!? Na
Merina, Dumbledore, jesteś pewny, że to odpowiedni moment? – spytała
McGonagall, patrząc zaskoczona na dyrektora.
- Lepszego
nie będzie, Minerwo – odpowiedział jej mężczyzna, siadając na swoim fotelu –
Odwrócimy ich i naszą uwagę od wojny, chociaż na chwilę.
- W
Hogwarcie od lat, nie było balu!
- Dokładnie
od ostatniego Turnieju Trójmagicznego. To całkiem dobry pomysł, żeby naciągnąć
trochę zasady.
- Co, jeśli
pomysł nie spotka się z entuzjazmem?
- Wtedy
odwołamy zabawę.
- Gdzie
wyście tak długo byli!? – spytał podejrzliwie Syriusz, decydując, że w tej
sytuacji lepiej nie pokazywać, że coś wie – Co przeskrobaliście?
- Skąd
pomysł, że byłem z April? – Zdziwił się Lupin, a James poderwał się uradowany z
fotela.
- Więc
przyznajesz, że z nią byłeś? Co narozrabialiście?
- I
dlaczego nas przy tym nie było!?
- Skąd
pomysł, że coś narozrabialiśmy?
- Ha! Więc
przyznajesz się, że narozrabialiście! Nie spodziewałbym się, że jesteś tak
szybki, nawet nie pamiętałeś, jak ma na imię!
- Nic nie
narozrabialiśmy! – zaprzeczył Lupin, coraz mniej rozumiejąc – Wy coś piliście?
- Uważaj,
teraz będzie próbował odwrócić naszą uwagę – szepnął Syriusz, a James pokiwał
głową.
- Nie
jestem idiotą. A więc – spojrzał na Remusa – Co robiłeś tyle czasu?
- To trochę
dłuższa historia. A właściwie, to gdzie Glizdogon?
Syriusz i
James wymienili krótkie spojrzenia.
- Ups.
Peter
westchnął znudzony, przypatrując się chimerze. James i Syriusz zdecydowali, że
trzeba mieć Lupina na oku. Wysłali więc go pod gabinet dyrektora, a sami
kręcili się po korytarzu w pobliżu pokoju wspólnego, na wypadek gdyby Peter
przysnął na warcie.
Chłopak
oparł się wygodnie o ścianę, ziewnął przeciągle i spojrzał na zegarek.
Przymknął powieki. Chwila drzemki go na pewno nie zdradzi.
Ledwo
zamknął oczy, chimera otworzyła się i Remus z April wyszli z gabinetu
dyrektora, mijając śpiącego już Petera.
Następnego
dnia w porze śniadania, Dumbledore wstał ze swojego miejsca, uderzając widelcem
w kieliszek. Zapadła cisza, wszyscy zwrócili się w stronę dyrektora.
- Zbliżają
się ferie świąteczne. Większość z was, wraca na ten czas do domu. W tym roku
jednak, wasi koledzy i koleżanki, przyszli do kadry nauczycielskiej z
interesującym pomysłem, jak zapełnić czas ferii w przyjemny sposób.
Przedyskutowaliśmy to dokładnie z opiekunami domów – tu spojrzał kolejno na
każdego z nich – i zdecydowaliśmy się przystać na ten pomysł.
April
posłała pomiędzy tłumem promienny uśmiech do Remusa. Lily od razu to zauważyła.
Spojrzała pytająco na Jamesa, który wzruszył jednak ramionami.
-
Ostatniego dnia roku, odbędzie się w Hogwarcie bal, który sami przygotujecie.
Wszyscy uczniowie od piątego roku wzwyż będą mogli wziąć w nim udział.
Naturalnie, jeśli ktoś zechce zaprosić ucznia lub uczennicę z młodszej klasy,
nic nie stoi na przeszkodzie by tak się stało. Opiekunowie domów do końca tego
tygodnia, zbiorą zapisy osób które zostaną w szkole na czas świąt i w przyszył
tygodniu, rozdzielą między was zadania. Wszystko zależeć będzie już tylko od
waszego zaangażowania, pracy i … wizji. Smaczego!
Na Sali
wybuchł gwar. Wszyscy zaczęli wymieniać między sobą głośne uwagi, młodsi
uczniowie skargi.
- Brzmi
ciekawie – podsumowała Lily – wchodzicie w to? –spytała patrząc uważnie na
Jamesa. Ku jej zaskoczeniu, zaprzeczył ruchem głowy.
- Wracam do
domu.
- Nie mam
zamiaru nigdzie iść – powiedział od razu Syriusz, kiwając głową z
zaangażowaniem. Remus potwierdził zdanie przyjaciół krótkim kiwnięciem głowy.
- Bale nie
są dla facetów.
Lily
spojrzała na Lauren, James zerknął w kierunku Lily. Przez ułamek sekundy
wydawało mu się, że zauważył zawód wymalowany na buzi dziewczyny. Zaraz potem
jednak nie było po nim śladu, toteż uznał to za przewidzenie.
Evans i
King od razu tego samego ranka, wpisały się na listę osób zostających na święta
w zamku i tym samym wybierających się na bal. McGonagall nie zostawiła nikomu
złudzeń – każdy kto decydował się zostać w zamku, a był powyżej piątego roku,
musiał pomagać w przygotowaniach, czy szedł na bal, czy nie. Eddie z braku
innej możliwości, również zapisał się na listę, o czym poinformował dziewczyny
w czasie śniadania.
Ambitne
plany Syriusza i Jamesa o powrocie do domu, legły w gruzach, gdy Potter dostał
wiadomość z domu, że rodzice zapanowali wyjazd na czas świąt, przekonani że na
ostatnie święta w szkole, chłopcy zostaną w domu. Pozostała im więc tylko
perspektywa tygodnia z babcią Potter, na co obaj bez wahania wpisali się na
listę.
Remus,
wiedziony męską solidarnością, na listę się nie wpisał. Do czasu.
- Lupin –
Minerwa McGonagall spojrzała na trzymany w dłoniach pergamin – Możesz mi
powiedzieć, dlaczego nie ma cię na liście?
- To bardzo
proste, Pani Profesor. Wracam na święta do domu – odpowiedział uprzejmie i
zajął się transmutacją swojego ptaka w podstawkę do książek.
-
Pomysłodawca balu, wraca do domu? Ty chyba sobie ze mnie żartujesz, Lupin.
- Nie, to
nie był mój pomysł, Pani Profesor. Ja tylko pomogłem przekonać Profesora
Dumbledora.
- Biorąc
tym samym na siebie obowiązek nadzorowania przygotowań, Lupin. Masz mi się
natychmiast wpisać.
Lupin
zaklną pod nosem, spojrzał przepraszająco na nauczycielkę i wpisał swoje
nazwisko na listę.
- Remus!
Remus!
Odwrócił
się, a biegnąca w jego stronę April poślizgnęła się, wpadając wprost na niego.
-
Przepraszam! – pisnęła, pomagając mu wstać – Słyszałam, że McGonagall kazała ci
zostać w szkole na święta. Przepraszam, nie przyszło mi do głowy, że weźmie cię
za współpomysłodawcę. Porozmawiam z nią, może uda mi się coś wymyślić.
- Daj
spokój. W sumie to moje ostanie święta w szkole, z przyjemnością je tu spędzę –
wyjaśnił, a April uśmiechnęła się promiennie.
- To całe
szczęście, bo już bałam się, że jesteś zły czy coś. Nie to, że zależy mi żebyś nie był zły na mnie bo
prawie się nie znamy… Tj. oczywiście, będziemy razem przygotowywać ten bal i
nie chciałabym, żebyś miał do mnie jakieś pretensje… Bo ja w ogóle to nie lubię
takich niejasnych sytuacji i…
- Strasznie
dużo mówisz.
- Tak wiem,
to bo babci. Moja mama mówi mniej a tata to w ogóle taki mruczek, chociaż
dziadek twierdzi że po prostu nie mam szansy się wciąć w paplaninę moją i
babci. Bo jak zaczniemy razem mówić, to jest gorzej nawet niż teraz…. Mam
przestać mówić? Mogę przestać jeśli tylko powiesz. Potrafię się zamknąć,
naprawdę. O teraz, widzisz, zamykam się.
Lupin
zaśmiał się pod nosem. Czekał go ciężki miesiąc.
Gdy wszyscy
którzy chcieli zostać w zamku na święta i bal, wpisali się na listy, McGonagall
zwołała ich do siebie.
-
Ustaliliśmy z opiekunami domów, że zadania podzielimy między domy. Wszyscy
chłopcy – tu spojrzała na malutką grupkę męskiej płci Hogwartu – zajmą się
wieszaniem dekoracji w dniu balu. Dziewczęta mają za zadanie poruszenie swojej
wyobraźni i przygotowanie tej dekoracji. Proszę po jednej osobie, żeby zebrała
listę osób wybierających się na bal. Chcemy mieć ogólną wiadomość, ile miejsc
trzeba przygotować. Tak?
- A co z muzyką?
- To
zadanie powierzyliśmy Profesorowi Dumbledorowi. Lupin, Steward, Mitchel i Connors. Proszę żebyście na chwilę zostali. Ah, tak, kto przygotuje listy?
Kilka rąk
wystrzeliło w górę, w tym i Lauren.
- Rovres, King, Timothy… ktoś ze Slitherinu? Nikt? Irwing, zbierz chętnych. Możecie iść.
- Mało osób
zostaje – powiedziała Lily, gdy wyszły razem z Lauren z klasy.
- Na pewno
będzie więcej. To są same z piątej, szóstej i siódmej klasy. Na pewno jeszcze
będzie sporo młodszych osób, które przyjdą ze starszymi.
- Może. Ale
sporo osób nie idzie z tych co zostali. Od nas nie idzie co najmniej sześć
osób.
- Huncwotów
się przekona. Zobaczysz, przyjadą. Przed samym balem na pewnio dużo osób
wymięknie. Mamy dwa tygodnie. A propos, wiesz o
czym pomyślałam?
- O czym?
- Nie masz
partnera. Trzeba Ci kogoś poszukać. Nie możesz iść sama przecież, nie!?
- Nie…? To
samo mogę powiedzieć o tobie.
- Czeka nas
więc połów.
W następny
weekend, odbyło się wyjście do Hogsmeade. Najpierw delegacje dziewcząt zakupiły
materiały potrzebne do dekoracji, potem szturmem udały się do sklepu z odzieżą
w Hogsemade.
Szatom,
które tam sprzedawali, dużo brakowało do tych od Madame Malkin, dlatego też,
dużo osób zdecydowało się poprosić o pomoc rodziny, które po przesyłały
wymarzone kreacje swoim pociechom. Z tej pomocy, skorzystała Lauren, której nie
udało znaleźć się nic ładnego w Sklepie z Szatami Madame, wysłała sowę do
rodziców a ci, już tydzień później, przesłali jej sukienkę. Był też osoby,
które skorzystały z zamówień przez przesyłkę od razu ze sklepu. Do tej grupy,
zaliczała się Kitty. Lily, Lauren i Mandy spędziły pół godziny, próbując
dokładnie złapać jej wymiary. Problem polegał na tym, że za każdym wychodziło
im co innego.
Lily
zdecydowała się na zwykłą metodę. Razem z innymi udała się do sklepu i tam,
pośród tysiąca kreacji, udało jej się znaleźć wymarzoną sukienkę.
- A ta? –
spytała Lauren, wyciągając długą, brązową suknię ze zdobieniami na gorsecie.
Evans pokręciła głową.
- Może ta?
– Kitty podsunęła jej pod nos skromną, czarną sukienkę do kostek.
- Nie –
Lily zmarszczył brwi – Potrzebuję czegoś… czegoś… innego.
Pokiwały
głową, rozumiejąc o co chodzi Evans i wróciły do poszukiwań. Lily rozejrzała
się i zamarła, widząc jak stojąca po drugiej stronie sklepu dziewczyna wchodzi
do przymierzalni z jej wymarzoną sukienką. Pociągnęła Lauren za rękaw szaty.
- Widziałam
ją – wyszeptała a King podniosła głowę.
- Gdzie?
- Jestem
tam – powiedziała cicho, wskazując na szkarłatną kotarę oddzielającą
przymierzalnię od sklepu – Lauren, to ta. Umknęła mi.
- Może jej
nie kupi – pocieszyła ją z powątpieniem Lauren. Powoli, na paluszkach zbliżyły
się do przymierzalni, udając że oglądają kanarkowo żółtą kreację. Zasłona
odsłoniła się i szczupła brunetka wyszła, ubrana w ciemnoczerwoną, długą do
ziemi sukienkę z koronkowym zdobieniem sięgających od lini biustu aż do szyi.
Krótki, rękaw, wykonany również z czarnej koronki, dodawał elegancji i szyku
sukience, a lekka, czerwona tkanina dopełniała efektu. Lauren zacmokała z zadowoleniem. Sukienka była
naprawdę piękna.
- To będzie
trudne – powiedziała do Evans – Ale może się uda. Przepraszam!
Podbiegła
do dziewczyny, która naradzała się z koleżanką, oglądając strój.
Ta
odwróciła się do niej.
-
Przepraszam, że tak bezczelnie zaczepiam, ale ta suknia jest naprawdę piękna.
- Tak, jest
cudowna – zgodziła się z nią uśmiechając szeroko.
- Na
Sylwestra?
- Na ślub –
powiedziała dziewczyna. Lauren zmarszczyła brwi.
- Na
miejscu Panny młodej, obraziłabym się, że ktoś ma tak piękną suknię – zaśmiała
się Lauren, mając nadzieję, że ta taktyka zadziała – wiesz, jak to jest. Tego
dnia to ona ma być najpiękniejsza, a ten strój przyćmi każdy inny. To ktoś z
rodziny?
Towarzyszka
spojrzała na swoją koleżankę.
-
Przyjaciółka. Jestem jej świadkiem – wyjaśniła a Lauren pokiwała głową.
- Życzę
miłej zabawy. Naprawdę cudownie wyglądasz.
Odwróciła
się. Dziewczyny postały przez chwilę rozmawiając cicho, aż w końcu brunetka
wróciła do przymierzalni, a gdy wyszła, odwiesiła sukienkę na wieszak. Kitty od
niechcenia zbliżyła się w jej stronę, obejrzała dokładnie i przewiesiła przez
ramię.
Lauren
przybiła piątkę z Lily i zachichotały pod nosem. Pół godziny później, szły z
zapakowaną sukienką do zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz