Rozdział 25

Lauren lubiła czytać książki. Zwykle, sięgała po klasykę magicznych romansów, ale wśród jej zbioru, można było znaleźć też kilka tytułów pochodzących ze świata magii.
Lubiła czytać o miłości, która przychodzi niespodziewanie, pokonuje próby, które stawia los na drodze kochanków, by w końcu, połączyć ich na zawsze. Wierzyła, że każdego w życiu to spotka. Ją także.
Była romantyczką, przekonaną święcie, że gdy pokocha, tak prawdziwie, stanie się najszczęśliwszą osobą na świecie a jej i mężczyzny jej życia, nie rozdzieli nic.
Lauren wierzyła w prawdziwą miłość. Tyle, że życie pokazało jej, że w książkach jest to o wiele prostsze niż w rzeczywistości. Nawet, jeśli ma się osiemnaście lat i wie tak mało.
Była zagubiona. Koszmarnie, niewiarygodnie zagubiona.
Bo przecież zdecydowali, że tak jest najlepiej. Że nie chcą ryzykować. Co jeśli, ona czuła, że chce zaryzykować?

Nie wierzył w miłość. Nie wierzył, że będzie potrafił kochać. Bo czy ktoś, kto wychował się w domu, gdzie zamiast miłości, rodzinę wiążę tylko pochodzenie, umie kochać?
Nie, Syriusz wyzwał zasadę, że kochanie nie jest dla niego.
Wierzył w przyjaźń. Silną, prawdziwą przyjaźń, której zaznał. Wierzył, że dzięki niej, wszyscy stali się lepszymi ludźmi. Wierzył, że to przyjaciele sprawili że jest, jaki jest.
Jednak nie wierzył, że potrafi kochać.
Nie wiedział, kim jest dla niego Lauren. Był jednak pewny, że nie chce jej skrzywdzić i że najlepiej dla niej będzie, gdy pozostaną przyjaciółmi. Bo gdyby podjął ryzyko i  poległ,  zadając jej ból, nie zniósł by tego.
Tylko co mógł poradzić na niedosyt jaki czuł, za każdym razem gdy odchodziła lub gdy widział ją z Michealem? Jakaś cząstka niego, ciągnęła go do niej. I to, był największy jego problem

- Próbowałem coś z niego wyciągnąć – skłamał – Udało się.
- Przyszłam o chwilę za późno – zgodziła się.
<i> Na szczęście, czy nieszczęście? </i>, pomyślał Syriusz, zawstydzony mocno. Nieszczęście. Tu chodziło o Lily i Jamesa, nie o nich. Jeszcze nie o nich.
- Czyli wszystko, jest po staremu? – zapytała w końcu, czując że nie tak powinna wyglądać ta rozmowa. Nie tak chciała, żeby wyglądała.
- Tak, nic się nie zmieniło – zgodził się z żalem.
Są sprawy, dla których warto coś poświecić.

- Ej, Lauren – zagadała któregoś wieczora Lily, odkładając na bok wypracowanie – Co tak właściwie słychać u Michaela? Nie widziałam go dawno.
- Nie wiem, ja też go dawno nie widziałam – odpowiedziała obojętnie King, zaznaczając piórem fragment tekstu.
- Jak to, nie widziałaś? To gdzie byłaś, jak cię nie było? – zapytała zaskoczona Lily, wpatrując się w przyjaciółkę zdumiona.
- To tu, to tam.
- Z kim? Chyba nie sama, co?
- Nie, z Syriuszem – odpowiedziała brutalnie szczerze – Przez tą całą akcję z Kentem, narobiliśmy sobie strasznych zaległości.
- Jakich: zaległości? Czekaj, nic nie rozumiem. Nie spotkałaś się z Michaelem od czasu gdy podsłuchałyśmy rozmowę Jamesa z Syriuszem? Na Merlina, Lauren,  to przecież dwa tygodnie!
- Jakoś tak wyszło… Lily, o co ci chodzi!?
- Lubisz Michaela! Rozumiem, że Syriusz jest twoim przyjacielem, ale to nie powód żeby rezygnować ze wszystkich innych przyjemności. Jeśli nie jesteście razem, nie możesz… Nie jesteście razem, prawda? Powiedzielibyście, gdybyście byli?
King roześmiała się serdecznie.
- Lily, głuptasku, oczywiście że nie jesteśmy! Nic się nie zmieniło, tamto to.. nieporozumienie – skłamała gładko. O prawdziwości słów Syriusza, zdołała się już przekonać. Wiedziała jednak, że Evans tego nie zrozumie – Wszystko jest w porządku, naprawdę. Mogę w każdej chwili się z kimś umówić, nawet z Michaelem.
- Więc, na co czekasz? Ruszaj swój rudy tyłek i do roboty!
- Lily, nie teraz – powiedziała ostro – jeszcze znajdę na to czas, słowo.

- Zimno jest, jak na połowę listopada – powiedziała nagle, otulając się mocniej szatą. James spojrzał na nią krytycznie, kręcąc głową.
- Kiedy nauczysz się, że szalik, czapka i rękawiczki są na mróz, a nie do ozdoby?
- Nie bądź taki mądry – prychnęła, wydymając usta – Jak idziemy, jest ciepło…  Spójrz…
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko, wyciągając otwartą dłoń przed siebie.
- Patrz – dodała z zachwytem, odwracając się w jego stronę – Śnieg!
Podsunęła mu pod twarz rękę z pojedynczym płatkiem, który już zdążył stopnieć pod wpływem ciepła jej ciała. Pojawił się jednak kolejny.
- Nie lubisz śniegu – zauważył i nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Prószyło coraz mocniej, a Lily wydawała się być coraz bardziej szczęśliwa. Wystawiła buzię do nieba, pozwalając by płatki spadały na jej buzię.
- Kobieta jest zmienna – zaśmiała się i obróciła dookoła własnej osi, śmiejąc głośno. Ten nagły, niepohamowany wybuch radości był do niej niepodobny ale.. kto by się przejmował? Jej życie było wyjątkowo skomplikowane, a tej chwili, poczuła się po raz pierwszy od kilku tygodni, całkiem wolna. Całkiem sobą.
Zwróciła się w stronę oszołomionego Jamesa, podbiegła do niego, złapała za obie ręce i zmusiła, żeby zaczął kręcić razem z nią. Płatki śniegu na ich włosy, topniejąc momentalnie, nogi ślizgały po liściach.
- Widzisz, jest cieplej! – zawołała, nadal śmiejąc się.
- Co się z tobą dzieje? – zapytał, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. Wzruszyła ramionami, zamknęła oczy i pozwoliła, by to on nadawał im kierunek.
- Ciszę się z małych rzeczy – powiedziała, otwierając oczy. Było jej już zimno, czuła jak drętwieją jej palce u rąk, nos i policzki zaczęły szczypać boleśnie a nogi powoli traciły siły, jednak nadal się śmiała, nie potrafiąc przestać. Chciała, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Śnieg prószył coraz mocniej i gęściej, utrudniając widoczność i trochę dłużej utrzymując się na ziemi.
I chociaż zwykle doprowadziłoby ją to do szaleństwa, teraz się cieszyła z każdego płatka śniegu.
- Powtarzam pytanie: co… - urwał, gdy pisnęła, ślizgając się na mokrych liściach. Upadłaby, gdyby w ostatniej nie złapał ją pod pachy, zatrzymując zaledwie dwie stopy przed ziemią – Uważaj.
- Przepraszam – wyszeptała, uśmiechając się lekko. Jego okulary zaparowały od jej ciepłego oddechu – Nic nie widzisz – dodała łagodnie, gdy wyprostował się, ciągnąc ją za sobą.
- Normalne – odpowiedział, sięgając do kieszeni, ale była szybsza. Zdjęła je delikatnie, przetarła szalikiem, wspięła się na palcach i wsunęła je na nos chłopaka, nie odrywając nawet na chwilę wzroku od jego oczu – Już.
- Dziękuję. Zmarzłaś – dodał ostro, gdy jej dłoń dotknęła niechcący jego policzka – masz ręce ja sople lodu. Wracamy.
- Chcesz wrócić? To najpierw mnie złap – dodała z przekorą, pokazując mu język i pobiegła przed siebie, zaśmiewając się głośno.

Złapał ją dopiero przy wrotach do zamku. Objął mocno w pasie, przyciągając do siebie.
- I co teraz? – spytała z niewinnym uśmiechem – Zjesz mnie, nakrzyczysz czy porwiesz?
- No nie wiem – zamyślił się – Pokaż się.
Obrócił ją w swoją stronę i zamarł. Tak blisko, nie była już dawno. Ich nosy niemal stykały się, czuł przyspieszone bicie jej serca.
<i> To nie to, idioto! Biegła, zmęczyła się. </i>
Przełknął boleśnie ślinę. Merlinie, ile by dał, żeby móc ją teraz pocałować. Jego wytrwałość została wystawiona na próbę i tym razem, nie był w stanie zagwarantować sobie, czy wytrzyma.
- Chyba… chyba cię – urwał, zaciskając usta – Chyba ci daruję, tym razem – wydusił z siebie, puszczając ją – Masz szczęście. Następnym razem cię zjem.
- Już się boję – powiedziała cicho – Ale sypie. Chodźmy, zrobiło się naprawdę chłodno.

- Skąd taka zmiana nastroju? – spytał James a Lily uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem. Potrzebowałam tego, po prostu – powiedziała, chowając ręce w kieszeniach – Nadal nie lubię śniegu, to chwila słabość.
- Nie ma chwilowych słabości – odpowiedział Potter – Albo coś lubisz, albo nie.
- No dobra, masz mnie. Po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że śnieg nie jest taki… zły – wydusiła z siebie – Da się go lubić.
- Nie wierzę! – Potter zatrzymał się jak wryty.
- No po prostu… Oh, jesteś okropny! Po prostu, udało ci się, przekonałam się, zima jest ładna! Zadowolony!
- I to jak! A co za to dostanę?
- Dozgonną wdzięczność do końca mych dni! – powiedziała wzniośle i kichnęła – I kilka bakterii – dodała, stając na palcach i cmoknęła go w policzek.
- Dzięki. Szczególnie, za te bakterie.

April Steward zaklęła siarczyście pod nosem, po raz kolejny wyklinając w duchu na swój wzrost. Licząca sobie niespełna metr pięćdziesiąt, była trudna do zauważania, zwłaszcza w tłumie pędzących na obiad uczniów.  Wprawdzie niski wzrost nadrabiała otwartym charakterem, to jednak nie raz musiała się nieźle natrudzić, by zwrócić na siebie uwagę.
Tak było i teraz. Korytarz był pełen szósto i siódmoklasistów, którzy dopiero co opuścili klasy.
Zaklęła siarczyście, gdy jakiś chłopak popchnął ją i upadła na posadzkę. Natychmiast pomógł jej wstać i po uzyskaniu zapewnienia, że nic jej nie jest, popędził w stronę Wielkiej Sali. Rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem szczupłego blondyna, którego od przeszło dwóch dni starała się złapać na przerwie. Niestety los nie sprzyjał jej i tym  razem, bo chłopaka nigdzie nie zobaczyła. Zebrała rzeczy z torby, które zgubiła podczas upadku i poszła w stronę  Pokoju Wspólnego.

Gdy godzinę później wychodziła z Wielkiej Sali, jej serce zabiło trochę szybciej. Z drugiej strony, idąc w towarzystwie przyjaciół, szedł jej obiekt kilkudniowego zamieszania. Ignorując tłum ludzi, pobiegła w ich stronę.
- Remus! Remus! Ej, Lupin!
Podziałało. Chłopak zatrzymał się, rozejrzał dookoła i zmarszczył brwi, nie widząc nikogo w zasięgu jego wzroku.
- Cześć.
Podskoczył zaskoczony, gdy usłyszał jej wesoły głos tuż obok siebie. Opuścił głowę i dopiero wtedy zauważył stojącą przed nim dziewczynę. April sięgała mu bowiem ledwo do ramion. Poderwała wysoko głowę i uśmiechnęła się.
Stojący za ich plecami James i Syriusz, wymienili rozbawione spojrzenia. Lily szturchnęła Pottera  mocno w bok, na co ten rzucił jej oburzone spojrzenie. Zdająca się nie zauważyć nic April, powiedziała od razu:
- Poznaliśmy się w pociągu.
Kiwnął głową, starając się za wszelką cenę nie pokazać po sobie zmieszania. Steward jednak nie była zaskoczona – już nie raz zdarzyło się, że ktoś nie zauważył jej obecności.
- Jestem prefektem Krukonów – podpowiedziała, wskazując na przypiętą do szaty odznakę – Apirl Steward, szósta klasa. Ravenclaw.
- Teraz pamiętam – uśmiechnął się a ona odwzajemniła uśmiech. Za jego plecami Syriusz i James wsadzili sobie pięść do ust. April zauważyła to, bo powiedziała szybko.
- Możemy porozmawiać? Myślę, że możesz mi pomóc. 
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Lily pchnęła Huncwotów w drugą stronę, machając do dziewczyny. Ta uśmiechnęła się i pociągnęła Lupina w stronę Wielkiej Sali.

- Masz dar przekonywania?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Spojrzała na nią, wzruszając ramionami.
- Jesteś jedną z niewielu osób w szkole, które potrafią wymigać się każdemu nauczycielowi – dodała po chwili.
- To zasługa Łapy i Rogacza. Jeśli chcesz żeby…
- Nie – machnęła niecierpliwie ręką, nalewając sobie soku z dyni do szklanki i podsunęła dzbanek w jego stronę – Mam na myśli umiejętność dobierania argumentów. A nie bajerowanie.
- Dobra, powiedz po prostu o co chodzi – stwierdził po chwili – a wtedy powiem Ci, czy dam radę pomóc.
- Chcemy zorganizować bal.
- Bal!? – Remus o mało nie zakrztusił się sokiem z dyni. Ignorując zasady dobrego wychowania, otarł brodę ręką i spojrzał zszokowany na dziewczynę – Zgłupiałaś!?
Westchnęła, sięgając po serwetkę.
- Mówię bardzo poważnie. Potrzebny jest mi ktoś, kto będzie potrafił przekonać Dumbledora i nauczycieli, że to może wypalić. Ktoś odpowiedzialny, przekonujący, uprzejmy i sprytny. Ktoś taki jak Ty.
Zarumienił się, a April podała mu chustkę.
- Odrobina organizacji, i damy sobie sami radę.
- Czekaj, czekaj. My?
- No, my, uczniowie.
- Nie mam zielonego pojęcia o co Ci chodzi, dziewczyno.
Roześmiała się, na widok jego zdezorientowanej miny.
- Zbliża się koniec semestru. Żaden nauczyciel nie zechce się bawić w przygotowanie balu. Jeśli zbierzemy chętne osoby które zechcą nam pomóc, nauczyciele będą nam potrzebni tylko do nadzorowania. Wszystko zrobilibyśmy sami. A wiesz, że Dumbledore jest otwarty propozycje.
- Tu nigdy nie było balów! Sądzisz, że zmienią tradycję, bo masz pomysł i chęć? Po za tym, z tego co mówisz, wynika że chcesz to organizować w grudniu…
- Przed Sylwestrem – zgodziła się.
- Nie każdy mógłby zostać. Wiele osób wraca wtedy do domu.
- Zostaną Ci, którzy chcą. Wydaje mi się, że szukasz problemu. Pomożesz nam, czy nie?
Wiedział, że to zły pomysł. Żaden z nauczycieli by się na to nie zgodził, pomysł zginie pewnie po wizycie u opiekunów domów. Angażowanie się w to, było bezsensowne.
Jednak coś w spojrzeniu April mówiło mu, że dziewczyna nie odpuści sobie.  Westchnął.
-Spróbuję. Ale nie licz na moją pomoc w przygotowaniach. Ja się na to nie piszę.
Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna rzuci się na niego. Ona też miała taką ochotę, szybko jednak zebrała się w kupę.
- To idziemy do Dumbledorea!
- CO!?

- Lunatyka jakoś długo nie ma – zauważył James, patrząc na zegarek – Może mu się coś stało?
- Wiem co chodzi wam po głowie – powiedziała od razu Lily, a Lauren i Peter zwrócili na nich swoje spojrzenia – Nawet o tym nie myślcie.
- No ale…
- Powiedziałam: nie!
- A o co chodzi? – spytała szybko Lauren, odwracając tym samym uwagę Lily od chłopców. James wyciągnął ukradkiem mapę i obaj zaczęli ją uważnie studiować.
- Na korytarzu zaczepiła go prefekt Krukonów, April Steward. Poprosiła go o pomoc, a Ci dwaj idioci od razu…
- Ja nie mogę, są u Dumbledora! – krzyknął Syriusz, a Lily od razu doskoczyła do nich.
- I co na to powiesz? Do dyrektora nie dostaje się za rozmowy na korytarzu – dodał z satysfakcją Potter.

Patrzył z zainteresowaniem na siedzącą przy jego biurku parkę. Ci wpatrywali się w niego uporczywie. Nikt nie mówił nic.
- Więc, czym zawdzięczam waszą wizytę? – zapytał w końcu, całkiem zainteresowany. Spotkał ich przed chmierą, dyskutujących o tym, jak można się tam dostać.
- Bo – zaczął Remus i natychmiast zdecydował się zmienić taktykę – Chodzi o to… To znaczy. Panie Dyrektorze my…
- Mamy pewien pomysł – powiedziała zirytowana dziewczyna, a Lupin spojrzał na nią z wdzięcznością i zaskoczeniem – To jest, ja mam pewien pomysł. Wszyscy mamy pewien pomysł.
- Słucham uważnie.
- Zbliża się Sylwester. Zwykle, ci którzy zostają w szkole, organizują w domach… - urwała, nie pewna jak dużo dyrektor wie. Ten tylko uśmiechnął się lekko.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co dzieje się w dormitoriach w czasie Sylwestra i innych okazji… do świętowania, Panno Steward. Proszę mówić dalej.
Zarumieniła się.
- Pomyśleliśmy sobie, że być może, istniałaby szansa, żeby w tym roku, zamiast takich kilku, małych…
- Spotkań – wtrącił Remus, a Dumbledore uśmiechnął się szeroko.
- Właśnie, spotkań… Więc zamiast kilku, zrobić takie jedno, dla wszystkich.
Dumbledore zastanowił się przez chwilę, przypatrując uważnie uczniom. Wstał, podszedł do okna i przez chwilę nie powiedział nic. W końcu odezwał się.
- Macie na myśli bal, jak rozumiem?
- Tak – odezwał się Remus, stwierdzając że teraz jest jego kolej na wtrącenie – jest już kilka osób, które są chętne pomóc w przygotowaniach.  Przy odpowiednim zorganizowaniu, sami dalibyśmy sobie radę…
- W to nie wątpię, Panie Lupin – powiedział Dumbledore – ale w Hogwarcie bale odbywają się okolicznościowo, tylko przy wyjątkowych okazjach.
- Nic nie mówi o tym, że to nie może się zmienić – stwierdziła April i zakryła sobie usta, zdając sobie sprawy że właśnie przekroczyła granicę. Dumbledore pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Nie mogę się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Jeśli nauczyciele zgodzą się na nadzorowanie przygotowań, możecie urządzić bal.
Wymienili zaskoczone spojrzenia i uśmiechnęli się szeroko.

- Bal!? Na Merina, Dumbledore, jesteś pewny, że to odpowiedni moment? – spytała McGonagall, patrząc zaskoczona na dyrektora.
- Lepszego nie będzie, Minerwo – odpowiedział jej mężczyzna, siadając na swoim fotelu – Odwrócimy ich i naszą uwagę od wojny, chociaż na chwilę.
- W Hogwarcie od lat, nie było balu!
- Dokładnie od ostatniego Turnieju Trójmagicznego. To całkiem dobry pomysł, żeby naciągnąć trochę zasady.
- Co, jeśli pomysł nie spotka się z entuzjazmem?
- Wtedy odwołamy zabawę.


- Gdzie wyście tak długo byli!? – spytał podejrzliwie Syriusz, decydując, że w tej sytuacji lepiej nie pokazywać, że coś wie – Co przeskrobaliście?
- Skąd pomysł, że byłem z April? – Zdziwił się Lupin, a James poderwał się uradowany z fotela.
- Więc przyznajesz, że z nią byłeś? Co narozrabialiście?
- I dlaczego nas przy tym nie było!?
- Skąd pomysł, że coś narozrabialiśmy?
- Ha! Więc przyznajesz się, że narozrabialiście! Nie spodziewałbym się, że jesteś tak szybki, nawet nie pamiętałeś, jak ma na imię!
- Nic nie narozrabialiśmy! – zaprzeczył Lupin, coraz mniej rozumiejąc – Wy coś piliście?
- Uważaj, teraz będzie próbował odwrócić naszą uwagę – szepnął Syriusz, a James pokiwał głową.
- Nie jestem idiotą. A więc – spojrzał na Remusa – Co robiłeś tyle czasu?
- To trochę dłuższa historia. A właściwie, to gdzie Glizdogon?
Syriusz i James wymienili krótkie spojrzenia.
- Ups.

Peter westchnął znudzony, przypatrując się chimerze. James i Syriusz zdecydowali, że trzeba mieć Lupina na oku. Wysłali więc go pod gabinet dyrektora, a sami kręcili się po korytarzu w pobliżu pokoju wspólnego, na wypadek gdyby Peter przysnął na warcie.
Chłopak oparł się wygodnie o ścianę, ziewnął przeciągle i spojrzał na zegarek. Przymknął powieki. Chwila drzemki go na pewno nie zdradzi.
Ledwo zamknął oczy, chimera otworzyła się i Remus z April wyszli z gabinetu dyrektora, mijając śpiącego już Petera.


Następnego dnia w porze śniadania, Dumbledore wstał ze swojego miejsca, uderzając widelcem w kieliszek. Zapadła cisza, wszyscy zwrócili się w stronę dyrektora.
- Zbliżają się ferie świąteczne. Większość z was, wraca na ten czas do domu. W tym roku jednak, wasi koledzy i koleżanki, przyszli do kadry nauczycielskiej z interesującym pomysłem, jak zapełnić czas ferii w przyjemny sposób. Przedyskutowaliśmy to dokładnie z opiekunami domów – tu spojrzał kolejno na każdego z nich – i zdecydowaliśmy się przystać na ten pomysł.
April posłała pomiędzy tłumem promienny uśmiech do Remusa. Lily od razu to zauważyła. Spojrzała pytająco na Jamesa, który wzruszył jednak ramionami.
- Ostatniego dnia roku, odbędzie się w Hogwarcie bal, który sami przygotujecie. Wszyscy uczniowie od piątego roku wzwyż będą mogli wziąć w nim udział. Naturalnie, jeśli ktoś zechce zaprosić ucznia lub uczennicę z młodszej klasy, nic nie stoi na przeszkodzie by tak się stało. Opiekunowie domów do końca tego tygodnia, zbiorą zapisy osób które zostaną w szkole na czas świąt i w przyszył tygodniu, rozdzielą między was zadania. Wszystko zależeć będzie już tylko od waszego zaangażowania, pracy i … wizji. Smaczego!
Na Sali wybuchł gwar. Wszyscy zaczęli wymieniać między sobą głośne uwagi, młodsi uczniowie skargi.
- Brzmi ciekawie – podsumowała Lily – wchodzicie w to? –spytała patrząc uważnie na Jamesa. Ku jej zaskoczeniu, zaprzeczył ruchem głowy.
- Wracam do domu.
- Nie mam zamiaru nigdzie iść – powiedział od razu Syriusz, kiwając głową z zaangażowaniem. Remus potwierdził zdanie przyjaciół krótkim kiwnięciem głowy.
- Bale nie są dla facetów.
Lily spojrzała na Lauren, James zerknął w kierunku Lily. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że zauważył zawód wymalowany na buzi dziewczyny. Zaraz potem jednak nie było po nim śladu, toteż uznał to za przewidzenie.

Evans i King od razu tego samego ranka, wpisały się na listę osób zostających na święta w zamku i tym samym wybierających się na bal. McGonagall nie zostawiła nikomu złudzeń – każdy kto decydował się zostać w zamku, a był powyżej piątego roku, musiał pomagać w przygotowaniach, czy szedł na bal, czy nie. Eddie z braku innej możliwości, również zapisał się na listę, o czym poinformował dziewczyny w czasie śniadania.
Ambitne plany Syriusza i Jamesa o powrocie do domu, legły w gruzach, gdy Potter dostał wiadomość z domu, że rodzice zapanowali wyjazd na czas świąt, przekonani że na ostatnie święta w szkole, chłopcy zostaną w domu. Pozostała im więc tylko perspektywa tygodnia z babcią Potter, na co obaj bez wahania wpisali się na listę.
Remus, wiedziony męską solidarnością, na listę się nie wpisał. Do czasu.
- Lupin – Minerwa McGonagall spojrzała na trzymany w dłoniach pergamin – Możesz mi powiedzieć, dlaczego nie ma cię na liście?
- To bardzo proste, Pani Profesor. Wracam na święta do domu – odpowiedział uprzejmie i zajął się transmutacją swojego ptaka w podstawkę do książek.
- Pomysłodawca balu, wraca do domu? Ty chyba sobie ze mnie żartujesz, Lupin.
- Nie, to nie był mój pomysł, Pani Profesor. Ja tylko pomogłem przekonać Profesora Dumbledora.
- Biorąc tym samym na siebie obowiązek nadzorowania przygotowań, Lupin. Masz mi się natychmiast wpisać.
Lupin zaklną pod nosem, spojrzał przepraszająco na nauczycielkę i wpisał swoje nazwisko na listę.

- Remus! Remus!
Odwrócił się, a biegnąca w jego stronę April poślizgnęła się, wpadając wprost na niego.
- Przepraszam! – pisnęła, pomagając mu wstać – Słyszałam, że McGonagall kazała ci zostać w szkole na święta. Przepraszam, nie przyszło mi do głowy, że weźmie cię za współpomysłodawcę. Porozmawiam z nią, może uda mi się coś wymyślić.
- Daj spokój. W sumie to moje ostanie święta w szkole, z przyjemnością je tu spędzę – wyjaśnił, a April uśmiechnęła się promiennie.
- To całe szczęście, bo już bałam się, że jesteś zły czy coś. Nie  to, że zależy mi żebyś nie był zły na mnie bo prawie się nie znamy… Tj. oczywiście, będziemy razem przygotowywać ten bal i nie chciałabym, żebyś miał do mnie jakieś pretensje… Bo ja w ogóle to nie lubię takich niejasnych sytuacji i… 
- Strasznie dużo mówisz.
- Tak wiem, to bo babci. Moja mama mówi mniej a tata to w ogóle taki mruczek, chociaż dziadek twierdzi że po prostu nie mam szansy się wciąć w paplaninę moją i babci. Bo jak zaczniemy razem mówić, to jest gorzej nawet niż teraz…. Mam przestać mówić? Mogę przestać jeśli tylko powiesz. Potrafię się zamknąć, naprawdę. O teraz, widzisz, zamykam się.
Lupin zaśmiał się pod nosem. Czekał go ciężki miesiąc.

Gdy wszyscy którzy chcieli zostać w zamku na święta i bal, wpisali się na listy, McGonagall zwołała ich do siebie.
- Ustaliliśmy z opiekunami domów, że zadania podzielimy między domy. Wszyscy chłopcy – tu spojrzała na malutką grupkę męskiej płci Hogwartu – zajmą się wieszaniem dekoracji w dniu balu. Dziewczęta mają za zadanie poruszenie swojej wyobraźni i przygotowanie tej dekoracji. Proszę po jednej osobie, żeby zebrała listę osób wybierających się na bal. Chcemy mieć ogólną wiadomość, ile miejsc trzeba przygotować. Tak?
 - A co z muzyką?
- To zadanie powierzyliśmy Profesorowi Dumbledorowi. Lupin, Steward, Mitchel i Connors. Proszę żebyście na chwilę zostali. Ah, tak, kto przygotuje listy?
Kilka rąk wystrzeliło w górę, w tym i Lauren.
- Rovres, King, Timothy… ktoś ze Slitherinu? Nikt? Irwing, zbierz chętnych. Możecie iść.

- Mało osób zostaje – powiedziała Lily, gdy wyszły razem z Lauren z klasy.
- Na pewno będzie więcej. To są same z piątej, szóstej i siódmej klasy. Na pewno jeszcze będzie sporo młodszych osób, które przyjdą ze starszymi.
- Może. Ale sporo osób nie idzie z tych co zostali. Od nas nie idzie co najmniej sześć osób.
- Huncwotów się przekona. Zobaczysz, przyjadą. Przed samym balem na pewnio dużo osób wymięknie. Mamy dwa tygodnie. A propos, wiesz o  czym pomyślałam?
- O czym?
- Nie masz partnera. Trzeba Ci kogoś poszukać. Nie możesz iść sama przecież, nie!?
- Nie…? To samo mogę powiedzieć o tobie.
- Czeka nas więc połów.

W następny weekend, odbyło się wyjście do Hogsmeade. Najpierw delegacje dziewcząt zakupiły materiały potrzebne do dekoracji, potem szturmem udały się do sklepu z odzieżą w Hogsemade.
Szatom, które tam sprzedawali, dużo brakowało do tych od Madame Malkin, dlatego też, dużo osób zdecydowało się poprosić o pomoc rodziny, które po przesyłały wymarzone kreacje swoim pociechom. Z tej pomocy, skorzystała Lauren, której nie udało znaleźć się nic ładnego w Sklepie z Szatami Madame, wysłała sowę do rodziców a ci, już tydzień później, przesłali jej sukienkę. Był też osoby, które skorzystały z zamówień przez przesyłkę od razu ze sklepu. Do tej grupy, zaliczała się Kitty. Lily, Lauren i Mandy spędziły pół godziny, próbując dokładnie złapać jej wymiary. Problem polegał na tym, że za każdym wychodziło im co innego.
Lily zdecydowała się na zwykłą metodę. Razem z innymi udała się do sklepu i tam, pośród tysiąca kreacji, udało jej się znaleźć wymarzoną sukienkę.

- A ta? – spytała Lauren, wyciągając długą, brązową suknię ze zdobieniami na gorsecie. Evans pokręciła głową.
- Może ta? – Kitty podsunęła jej pod nos skromną, czarną sukienkę do kostek.
- Nie – Lily zmarszczył brwi – Potrzebuję czegoś… czegoś… innego.
Pokiwały głową, rozumiejąc o co chodzi Evans i wróciły do poszukiwań. Lily rozejrzała się i zamarła, widząc jak stojąca po drugiej stronie sklepu dziewczyna wchodzi do przymierzalni z jej wymarzoną sukienką. Pociągnęła Lauren za rękaw szaty.
- Widziałam ją – wyszeptała a King podniosła głowę.
- Gdzie?
- Jestem tam – powiedziała cicho, wskazując na szkarłatną kotarę oddzielającą przymierzalnię od sklepu – Lauren, to ta. Umknęła mi.
- Może jej nie kupi – pocieszyła ją z powątpieniem Lauren. Powoli, na paluszkach zbliżyły się do przymierzalni, udając że oglądają kanarkowo żółtą kreację. Zasłona odsłoniła się i szczupła brunetka wyszła, ubrana w ciemnoczerwoną, długą do ziemi sukienkę z koronkowym zdobieniem sięgających od lini biustu aż do szyi. Krótki, rękaw, wykonany również z czarnej koronki, dodawał elegancji i szyku sukience, a lekka, czerwona tkanina dopełniała efektu.  Lauren zacmokała z zadowoleniem. Sukienka była naprawdę piękna.
- To będzie trudne – powiedziała do Evans – Ale może się uda. Przepraszam!
Podbiegła do dziewczyny, która naradzała się z koleżanką, oglądając strój.
Ta odwróciła się do niej.
- Przepraszam, że tak bezczelnie zaczepiam, ale ta suknia jest naprawdę piękna.
- Tak, jest cudowna – zgodziła się z nią uśmiechając szeroko.
- Na Sylwestra?
- Na ślub – powiedziała dziewczyna. Lauren zmarszczyła brwi.
- Na miejscu Panny młodej, obraziłabym się, że ktoś ma tak piękną suknię – zaśmiała się Lauren, mając nadzieję, że ta taktyka zadziała – wiesz, jak to jest. Tego dnia to ona ma być najpiękniejsza, a ten strój przyćmi każdy inny. To ktoś z rodziny?
Towarzyszka spojrzała na swoją koleżankę.
- Przyjaciółka. Jestem jej świadkiem – wyjaśniła a Lauren pokiwała głową.
- Życzę miłej zabawy. Naprawdę cudownie wyglądasz.
Odwróciła się. Dziewczyny postały przez chwilę rozmawiając cicho, aż w końcu brunetka wróciła do przymierzalni, a gdy wyszła, odwiesiła sukienkę na wieszak. Kitty od niechcenia zbliżyła się w jej stronę, obejrzała dokładnie i przewiesiła przez ramię.
Lauren przybiła piątkę z Lily i zachichotały pod nosem. Pół godziny później, szły z zapakowaną sukienką do zamku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz