Na początku wspomnę, że podczas pisania tego rozdziału,
nie zawsze czułam się w pełni zdrowa umysłowo. Sądzę, że łatwo odgadnąć, które
to momenty były. Generalnie jednak, podoba mi się. Mam pewne wątpliwości co do
fragmentów z Lauren i Syriusza, jednak pisałam je pod wpływem chwilowego
natchnienia i nie chciałam już potem zmieniać.
I mam dedykację. Szczególną dedykację.
A więc <fanfary> Dla Memento i jej Wena Wenona, który posłużył
za pierwowzór Cośka. Przyznam bez bicia, że tworząc w głowie sobie ten obraz,
wzorowałam się na Wenonie i po troszku na Orbitku z Jetsonów. Ale głównie na
Wenonie.
Rozdział 20
Lauren przeklęła, bardzo brzydko, jak na panienkę z
dobrego domu. O, oczywiście ona z dobrego domu nie pochodziła, faktem było, że
przekleństwo jakie jej się wyrwało, było brzydkie. Bardzo.
Jeszcze gorsze było to, co planowała zrobić Syriuszowi
Blackowi. Przebrzydły tchórz zostawił ją samą na pastwę plotkar, Krukonów – w
tym i Chrisa, i co najgorsze – Lily. Jakby więc nie mówić, King, wchodząc na
lekcje transmutacji, rozmyślała o zemście, jaką spotka Syriusza.
Ponieważ na lekcji nie pojawił się żaden z Huncwotów,
Lauren zajęła miejsce obok Lily, która przez całe śniadanie nie spuszczała z
niej wzroku. Gdy McGonagall dała im pracę do wykonania – nie omieszkując przed
tym spytać Lauren, czy dobrze się czuje, Lily otworzyła usta jakby chciała coś
powiedzieć. Szybko jednak odwróciła głowę i przez całą lekcję pracowały w
kompletnej ciszy.
[xxx]
Miała dość kąśliwych uwag. Była zmęczona, rozdrażniona i
do tego sama. I to ostatnie, potęgowało tylko dwa pierwsze.
- Zejdźcie z niej – usłyszała surowy głos obok siebie, a
grupka Krukonów wydala cichy gwizd – To tylko jej sprawa, co robi. Nie was
zakichany interes z kim, gdzie i dlaczego. Spadać, zanim wyjmę różdżkę!
Podniosła zaskoczona wzrok. Lily podeszła do niej, podała
jej rękę i siłą, zaciągnęła do łazienki.
- Po co to robisz?
- Bo taki jest mój zakichany obowiązek – powiedziała
Evans, sadzając ją na parapecie i sama zajęła miejsce obok – I tak chcę.
Przepraszam – dodała zakłopotana – widziałam, że coś złego się dzieje a
stroiłam fochy jak księżniczka. Powinnam dawno z tobą porozmawiać.
- Daj spokój, miałaś prawo…
- Nie, nie miałam – przerwała jej Lily – sama sobie
zasłużyłam. Powinnam być z nim od początku szczera. Po za tym, nie ma sensu do
tego dłużej wracać. James jest teraz najmniejszym kłopotem. Co z tobą i
Chrisem?
King przygryzła wargę. Tak bardzo chciała jej wszystko
opowiedzieć, z każdym szczegółem. Tak bardzo tego potrzebowała a jednak czuła,
że teraz powinna pozwolić mówić Lily. Evans jednak położyła jej dłonie na
ramionach, posłała jej smutny uśmiech i powiedziała bardzo spokojnie.
- Dobrze ci zrobi.
Więc opowiedziała jej wszystko to, co wydarzyło się przez
ubiegły miesiąc – o zazdrości Chrisa, o czasie spędzonym z Blackiem, o tym jak
mocno brakowało jej wsparcia rudowłosej i o ostatnim dniu. Lily wysłuchała ją z
taką uwagą, o jaką nigdy by jej nie podejrzewała, wyrzuciła z siebie kolejny
bełkot przeprosin a potem zrobiła to, czego obie tak bardzo potrzebowały. Mocno
objęła ją za szyję i uspokajającym tonem zapewniła, że teraz może być już tylko
lepiej.
W tej chwili, obie wierzyły w to jak nigdy dotąd. Bo we
dwie, są przecież silniejsze, prawda?
[xxx]
- Cześć – usłyszała nad uchem i poczuła jak złość rośnie
w niej na potęgę. Prychnęła i odwróciła się w jego stronę. Lily wycofała się,
obserwując ich w ciszy.
- Jak mogłeś mnie zostawić samą, ty padalcu! – Krzyknęła
na powitanie – Jak mogłeś sobie tak po prostu iść i nie przyjść! A ja siedziałam sama i musiałam słuchać tych
wstrętnych komentarzy! SAMA!
- Przepraszam, sytuacja awaryjna – wymruczał zakłopotany
a King zmarszczyła wściekle oczy. Lily uśmiechnęła się; była dumna z King.
- Sytuacja awaryjna!? Jaka znów sytuacja awaryjna!?
- Uważaj – powiedział, odciągając ją na bok. W tym samym
momencie błękitna mgiełka przepłynęła przez korytarz. Wszyscy, którzy się z nią
zetknęli zaczęli zaśmiewać się do łez, a przedmioty trzymane w ręku zamieniły się
w najdziwniejsze jakie tylko mogły być – różdżki stały się kolorowymi
długopisami z maskotkami na skuwkach, książki w książeczki dla dzieci z
grającymi melodyjkami, pergaminy w różowe, żółte i szkarłatne roli papieru
toaletowego itd.
- TO jest sytuacja awaryjna!? Zostawiłeś mnie samą dla
TEGO!!?
- Daruj to moja wina – James podbiegł do nich, trzymając
w ręku różową świnkę. Coś na jego głowie usnęło, wplątując łapki we jego
czuprynę – porwałem go. Nie wiedziałem, że… możesz mieć kłopoty. Przepraszam,
to nie jego wina.
- Jak to: porwałeś?! I w ogóle, od kiedy z nim gadasz!?
- Ej, jest pierwszy kwietnia – powiedział James takim
tonem, jakby mówił oczywistą rzecz – To wyjątkowa okazja, nie? A po za tym, to
długa i zawiła historia, którą opowiemy wam wieczorem – dodał, mrugając do
Evans i zniknął w tłumie.
- Pogodziliście się? – Spytała z nadzieją Lily. Syriusz
wzruszył ramionami.
- Licho wie.
[xxx]
- Właściwie –
spytała Lily, wyciągając rękę w stronę głowy Jamesa – Co to jest?
- Jakieś puchate coś – powiedział z powagą Potter –
Mogłoby zejść z mojej głowy – dodał potrząsając czupryną. „Jakieś puchate coś”
zapiszczało i urażone zeskoczyło na rękę Lily. Dziewczyna delikatnie dźgnęła go
w brzuszek, na co małe futrzane coś, zapiszczało.
- Cóż, to coś to chyba jakieś zwierzątko – stwierdziła,
wplatając rękę w miękkie, długie futerko – Włochate, słodkie zwierzątko. Co z
nim zrobicie?
- Ej, uważaj, bo go obrazisz! – żachnął się Potter,
zabierając stworka – Nie wiem, może samo zniknie?
- Szkoda by było – stwierdziła Lily. Lauren podeszła,
usiadła obok przyjaciółki i zmarszczyła brwi.
- James, masz kulkę sierści na głowie – oznajmiła a Lily
wybuchła śmiechem – to możecie mi w końcu łaskawie powiedzieć, co tu się do
licha dzieje? Skąd taka nagła zmiana?
Lily i James wymienili krótkie spojrzenia, ale nic nie
powiedzieli. Bo właściwie, co mieli jej powiedzieć?
- Coś nie zniknęło? – przerwał ciszę Remus, podchodząc do
nich i przyjrzał się zwierzątku – Do twarzy ci z nim. Może powinieneś go
nazwać?
- Zamknij się – mruknął Potter gdy Evans i King wybuchły
śmiechem. Coś wdrapało się po ręku Pottera i usiadło wygodnie na jego ramieniu,
zarzucając długi ogonek na szyję chłopaka.
Remus przyjrzał mu się z uwagą. Stworek nie mógł mieć
więcej niż pół stopy wysokości. Długie, puchate futerko, wydawało się być
miękkie i co chwilę zmieniło kolor. Krótkie, cielisto różowe rączki i nóżki, do
złudzenia przypominały szczurze, a ogon, długi i zakończony pędzelkiem,
poruszał się rytmicznie w prawo i lewo. Spod sierści patrzyły na nich nienaturalnie
duże, czarne oczy w których złowrogo paliły się złośliwe ogniki. Nie ujmowało
mu to naturalnie na słodkości – wręcz przeciwnie, dodawało tylko swoistego
uroku.
- Hej, ja tylko stwierdzam oczywisty fakt –
Usprawiedliwił się Lupin – A faktem jest że żarty na Dzień Głupca, zazwyczaj
przestają bytować PO południu. Jest trzecia.
- Zaraz… - odezwała się ostro King – Dziś pierwszy
kwietnia. O to chodzi!? To jakaś kolejna…
Urwała, bo drzwi od męskiego dormitorium otworzyły się i
do środka wparował Syriusz. Wycelował palcem najpierw w Lily, potem w Jamesa,
Remusa a na końcu Lauren.
- Dzień Durnia! – wysapał – To dowcip!
Evans i Potter zaśmiali się równocześnie.
- Dobra, miejmy to za sobą – powiedziała cicho Lily, a
Potter pokiwał głową – Chodzi o to…
[xxx]
- To wszystko jest bez sensu, wiesz? – spytała Lauren a
Lily kiwnęła potwierdzająco głowę – Bez ładu i składu. Dziwne.
- Wiem – zgodziła się Evans – I nie każ mi tego
wyjaśniać.
- W porządku – powiedziała łagodnie King. Zapadła między
nimi cisza.
- Merlinie, jakie to wszystko pochrzanione!
[xxx]
Nie można powiedzieć, że już następnego ranka wszystko
wróciło do normy. Chociaż wszyscy starali się jak mogli, stając niemal na
głowie by unikać nieprzyjemnych sytuacji, temat ten powrócił w ciągu kilku dni,
jeszcze nie raz.
Powoli jednak, małymi, dziecięcymi wręcz kroczkami,
porozumienie i spokój wróciły w Gryfońskie progi.
Małe kudłate coś, nadal zostało z Jamsem. Chłopakowi
udało się przekonać stworka, by przeniósł się z jego głowy do kieszeni spodni.
Wraz z pozostałymi Huncwotami – przy udziale Lily i Lauren – dali mu też
wdzięczne imię: Coś. Coś – lub Cosiek, jak lubił na niego mówić Syriusz –
szybko zadomowił się w Huncwockim dormitorium. Szczególnym upodobaniem
kudłatego gościa stała się poduszka Jamesa – maluch, o ile nie przebywał akurat
na głowie, ramieniu lub w kieszenie Jamesa – właśnie tam znajdował sobie
miejsce.
Nie można było powiedzieć, że Coś nie budził sympatii. Z
kolejnymi dniami, stawał się coraz śmielszy – zaczął nieśmiało dreptać po pościeli,
przytupując przy tym zabawnie.
- Chodzi jak pingwin! – Powiedział uradowany Rogacz, a
Coś jak na potwierdzenie słów zrobił kilka kroków, kiwając się przy tym na
boki. Chociaż Potter początkowo zachowywał dystans do kudłatego intruza, szybko
stracił dla niego głowę. Coś stał się maskotką męskiego dormitorium, a
tajemnica jego istnienia stała się silnie strzeżona. Bo przecież, jak to
możliwe, by słodkie, puchate coś tak zdominowało czwórkę dorosłych
czarodziejów?
A jednak, Coś był w centrum zainteresowania przez kilka
pierwszy dni. Nie bez powodów, z resztą. Powstał bowiem bardzo poważny problem,
niewątpliwie związany z jego egzystencją.
- Ej, chłopaki – odezwał się drugiego wieczora Peter –
Czy Cosiek coś je?
[xxx]
Postawili przed nim spodeczek z wodą i kanapkę. Coś
zupełnie zignorował jedzenie – zapiszczał po swojemu, obrócił się i ułożył
wygodnie na kołdrze, zwijając w kłębuszek. Zachrapał.
- Ten to umie szybko zasnąć – westchnął James i wziął ze
spodeczka kawałek kanapki.
- Może zabierzmy go do kuchni? – podsunął Remus,
przeglądając kolejny raz stary egzemplarz <i> Magicznych Stworzeń
</i>. Odkąd tylko pojawił się problem żywienia, Lupin przestudiował
wszystkie podręczniki o zwierzętach, każdy atlas a także dokładnie przepytał
nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami oraz największego eksperta w
szkole – Hagrida. Nigdzie jednak nie znalazł zwierzęcia podobnego do Cosia.
- Pomysł dobry – stwierdził Syriusz, a James, niedbałym
ruchem wpakował Cośka do kieszeni. Usłyszeli tylko oburzony pisk stworzonka, a
potem znów ciche chrapanie.
- A może on nie je? – zapytał Potter i cała czwórka
wyszła z dormitorium.
[xxx]
James przeszedł obok długiego stołu zastawionego po
brzegi pysznościami, ściskając mocno Cośka w dłoniach. Zwierzak nie wydawał się
zainteresowany – wręcz przeciwnie, wydawał się znudzony. No może z wyjątkiem
tego, że nieustannie próbował się wyrwać – zdecydowanie było mu niewygodnie.
- Udusisz go –ostrzegł Remus, a James zwolnił trochę
uścisk.
- Nic nie chce... – jęknął Potter – On nic nie je!?
- Może… Uważaj…! – Syriusz urwał. Coś wyślizgnął się z
ręki Jamesa i wpadł prosto w garnek płynnej czekolady – Utopiłeś Cośka!!
James złapał za chochlę do zupy i zanurzył ją w misie,
szukając po omacku Cosia. Krzyknął tryumfalnie i omal nie wybuchł śmiechem.
Futerko Cosia skleiło się od czekolady a wielkie oczy patrzyły po nich z
przerażeniem. James doskoczył do kranu, okręcił ciepłą wodę i obmył go, cały
czas chichocząc. Dopiero teraz dostrzegł, że pod puchatym futerkiem, Coś miał
mały, okrągły pyszczek i okrągłe uszka.
- Hej, on ma uszy! I chyba lubi czekoladę…
[xxx]
Pisnął, odwracając się ostentacyjnie od kawałka czekolady
podsuniętej mu przez Syriusza.
- Chyba jednak wpadł do tego garnka przypadkiem –
powtórzył Lupin a James westchnął i sięgnął do szafki, wyjmując z niej chrupki
z Miodowego Królestwa. Otworzył, usiadł na łóżku – Coś od razu wdrapał się na
jego kolano – i wypluł to, co wcześniej ugryzł.
- Co to za ohyda!? – spytał, łapiąc za opakowanie.
- Nowość. Łapa wziął opakowanie na spróbowanie – wyjaśnił
Peter.
- Czekoladowe!? Ohyda. Ej, gdzie jest Cosiek?
Rozejrzał się dookoła i usłyszał cichy pisk, dochodzący z
paczki. Zajrzał do środka i oniemiał – Coś, pochylony, ściskał kawałek chrupka
i z zapałem obgryzał go dookoła.
- Ta kupa futra żywi się… chrupkami czekoladowymi!!
[xxx]
Coś znalazł swój przysmak, a towarzystwo, w jakim zwykle
obracały się Lily i Lauren, zmieniło swój skład. Pomijając Chrisa, którego z
naturalnych przyczyn nie widziały, przestały również utrzymywać ścisły kontakt
z Eddiem.
Mauer nie tylko zaczął ignorować Lily
i Lauren - przypominając im przy każdej okazji jak zdradzieckimi i okrutnymi
kreaturami są - ale również kompletnie olał
huncwotów. Lily i Lauren próbowały z nim kilka razy porozmawiać, zdecydowały
jednak że jest zbyt wcześnie, co podkreślił im obrazowo James.
- Jest zagubiony –
powiedział tonem znawcy – Jak dziecko pośród kłócących się rodziców.
Gdy opadły już wszelkie
emocje, jeszcze jedna zmiana wdarła się do spokojnego już i uporządkowanego
życia Gryfonów. Zmiana tak mała, że ledwo zauważalna w całym zamieszaniu przed
egzaminami, które wielkimi krokami się zbliżały.
[xxx]
- Ej, wyjaśnij mi coś,
proszę – Lily zmarszczyła brwi, wpatrując się zamyślona przed siebie. Potter
przez chwilę gapił się w podręcznik, bo nagle ocknąć i spojrzeć na Evans.
- Hę?
- Co z nimi do cholery
jest?
Wzruszył ramionami. Nie
musiał pytać, o kogo chodzi Lily. Doskonale wiedział, że Evans wędruje myślami
do Lauren i Syriusza, którzy siedzieli teraz prawdopodobnie w Pokoju Wspólnym.
Tak naprawdę, chociaż
minęło ponad dwa tygodnie, ani Lauren, ani Syriusz nie zadeklarowali się w
żaden sposób. Ich relacje nie zmieniły się nawet w najmniejszym szczególe.
Nadal spędzali ze sobą dużo więcej czasu niż kiedykolwiek, ale w żaden sposób
nie zabiegali o chwilę samotności, jak było, gdy King była z Chrisem.
Zostawali sami tylko
wtedy, gdy wszyscy inni sobie poszli. Był to najdziwniejszy związek, jaki
kiedykolwiek istniał. I wydawało się że wcale im to nie przeszkadzało.
[xxx]
Warknęła gardłowo, gdy
poczochrał pieszczotliwie jej grzywkę. Podniosła na niego spojrzenie, a on
natychmiast ukrył się zza podręcznikiem od transmutacji.
- Nie wkurzaj mnie –
poprosiła, poprawiając się.
Leżeli na podłodze – ona
oparła głowę na jego kolanach, on podpierał się o fotel. Oboje próbowali uczyć
się do zbliżającej się pytanki – lekcji podczas której Profesor McGonagall na
wyrywki zadawała im zaklęcia, z których stawiała im potem stopnie. Miało ich to
przygotować do egzaminów, które, o czym przypominali nauczycielom co rusz, były
dopiero za półtora miesiąca i nie były aż tak ważne jak te co mieli rok temu i
które czekały ich w siódmej klasie.
Niestety, zbyt długie
siedzenie przy książkach, sprawiło, że coraz trudniej było im się skupić.
- To nudne – stwierdził z
przekonaniem i zamknął z trzaskiem książkę, po czym odrzucił ją na bok – Zbyt
nudne.
- Marudzisz… ej! – pisnęła
z oburzeniem gdy wyjął jej z ręki podręcznik i położył go z dala od zasięgu jej
rąk – To że ty chcesz oblać, nie znaczy że ja też muszę!
- Przerwa – zarządził a
Lauren westchnęła – oddam ci książkę. Później.
- Jesteś zły – powiedziała
cicho, siadając i przyjrzała mu się z uwagą – bardzo zły. Nie lubię, gdy to
robisz – dodała, gdy złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
Nie to, żeby protestowała
– wręcz przeciwnie bardzo lubiła jego bliskość, zwłaszcza, że ostatnimi czasy
nie często mogli sobie pozwolić na zbliżenie, takie jak w tej chwili – z dala
od ciekawskich spojrzeń i podnieconych szeptów.
- Nie, nie prawda –
powiedział z figlarnym. Buzia Lauren była tak blisko, że niemal mógł policzyć piegi
na jej policzku – Uwielbiasz to.
- Wcale nie – zaprzeczyła,
a brak pewności w jej głosie tylko dodał mu odwagi - Ja kocham gdy to
robisz.
- Phy! – prychnął i zrzucił
ją z siebie akurat wtedy, gdy zbliżała swoje usta do jego – To już nie jest
takie fajne, jak ci się podoba.
- Padalcu! Najpierw kusisz,
a teraz już jest nie fajnie? – oburzyła się, siadając. Oboje mocno walczyli z
rozbawieniem, przybierając groźne miny.
Przysunęła się bliżej – W takim razie nic nie dostaniesz.
Uniosła ostentacyjnie
głowę, sięgnęła po książkę i zaśmiała się, gdy przyciągnął ją znów do siebie,
obejmując mocno ramieniem. Przytuliła się, pozwoliłaby cmokną ją pieszczotliwie
w czoło i oboje, ze znudzonymi minami wrócili do czytania.
[xxx]
- Wyjście do Hogsmeade w
przyszły weekend – zakomunikowała Mandy wchodząc do dormitorium dziarskim
krokiem – całe szczęście, w końcu, wszystko mi się po kończyło i już miałam
słać sowę do rodziców po zapasy!
- No, faktycznie minęło
trochę czasu – zgodziła się Lily, nakładając cienką warstwę przezroczystego
lakieru na paznokcie.
- Pójdziemy na Kremowe –
podchwyciła nagle Lauren – Nie pamiętam kiedy byłam z tobą na kremowym?
- A Łapa?
- Miejsca w Trzech Miotłach
jest dużo – przypomniała King – zmieszczą się.
- O nie, znów to robisz –
jęknęła Lily i doskoczyła do łóżka przyjaciółki – Macie okazję do spędzenia
całego dnia sam na sam! Jedną z nie wielu!
- Lily – King uśmiechnęła
się – wiem o tym. Ale moje życie nie może się teraz ograniczać tylko do tego…
- Kiedy jesteś zakochana –
ucięła nagle Kitty – twoje życie ogranicza się TYLKO do niego. Lily ma rację,
jesteście ze sobą krótko, mieliście ciężki okres i przyda wam się trochę chwil
sam na sam.
- Dokładnie, dziękuję ci.
Po za tym ja, no – zakłopotana podrapała się po głowie, wodząc wzrokiem po
suficie – tak jakby obiecałam komuś ten dzień.
- Tak jakby ten ktoś, to
średniego wzrostu brunet w okularach?
- Tak jak by tak…
[xxx]
Nie wiedziała, co się z
nią dzieje. Odkąd wszystko wróciło do normy w jej relacjach z Lily, te z
Syriuszem nieznacznie się zmieniły.
Oh, nie chodziło o to, że
przestała żywić ku niemu sympatię – nadal był jej bliski i czasem przyłapywała
się na tym, że wie o czymś wcześniej od Lily. To on dowiadywał się o wszystkim
pierwszy, z nim się uczuła i dzieliła wszystkie wątpliwości, radości i smutki.
Ufała mu bardziej niż Lily
i… No właśnie, tu był Azorek pogrzebany. Nie chciała stracić tego zaufania, a
podświadomie bała się, że zbyt mocne angażowanie, może to wszystko zniszczyć. Bo
przecież, Chris był dla niej przez ponad dwa lata niemal tak samo bliski a
jednak…
Odgoniła od siebie tę myśl
- to były dwie, zupełnie odrębne sytuacje. Nie miała prawa ich porównywać. Nie
teraz, nie po tym wszystkim.
A jednak, chociaż tak
lubiła czuć jego bliskość przy sobie, tak dobrze czuła się gdy byli razem i
nikt im nie przeszkadzał, ceniła sobie w nim przede wszystkim przyjaciela. I
bała się go utracić.
[xxx]
Westchnął, przyglądając
się jak siedzi przy kominku, ściskając mocno kubek z parującą czekoladą. Nogi
podkuliła pod brodę, wzrok wlepiła w trzaskający wesoło ogień. Upiła z kubka,
odstawiła go na podłodze i oparła głowę o oparcie fotela. Poczuł dominującą
chęć żeby podejść, do niej, przytulić, ogrzać – w końcu fotel stał w sporej
odległości od ognia i dużo ciepła do niej nie dochodziło.
A jednak, nie mógł.
Ilekroć pozwolił sobie na zbliżenie do Lauren, od razu powracała myśl, że zaraz
zrobi coś głupiego i straci ją.
Nigdy z nikim nie był, nie
wiedział nic o dziewczynach i… bał się.
Syriusz Black cholernie bał się, że straci to co w tej chwili było dla
niego najważniejsze – jej przyjaźń.
I chociażby nie wiadomo
jak się starał, nie mógł od siebie odpędzić tego strachu.
Podszedł do niej od tyłu i
uśmiechnął się, widząc jak głowa opadła jej lekko na bok – usnęła. Niewiele
myśląc zdjął z siebie gruby wełniany sweter i okrył nim drzemiącą dziewczynę.
Wciągnęła głośno powietrze i wypuściła je, a na jej buzi pojawił się cień
uśmiechu, który zniknął tak szybko jak się pojawił
<i> To tylko zwykły
skurcz mięśni twarzy, idioto </i> ,odezwał się w jego głowie głos
<i> przez sen nie można się uśmiechać.
Pokręcił głową i opadł na
fotel obok, odpędzając natrętny głosik i pozwalając swoim myślom pędzić tam,
gdzie chciały. Do niej, naturalnie.
[xxx]
Otworzyła oczy tak nagle,
że aż podskoczył, wystraszony. Uśmiechnęła się, wtulając policzek w miękką
wełnę, poczym przeciągnęła, zwiewając przeciągle.
- Długo tu siedzisz? –
spytała zaspana, przecierając oczy.
- Nie – skłamał gładko –
dopiero przeszedłem.
Odwrócił wzrok, wiedziony
przeczuciem, że jego twarz zbyt wiele wyraża. Nie pomylił się – dostrzegła to
coś w jego oczach i uśmiech na ułamek sekundy zniknął z jej buzi. A potem
pojawił się znów – tym razem zawierał w sobie tyle ciepła i łagodności, że mimo
wygasającego w kominku płomienia, Syriuszowi zrobiło się cieplej.
Ona nie tylko dostrzegła
jego wątpliwości – ona je też podzielała i akceptowała.
Zdjęła z siebie sweter –
przykładając go do swojego policzka i chłonąc przez chwilę zapach i podała mu
go.
A potem, zrobiła coś,
czego nigdy by się nie spodziewał – wstała, podeszła do niego i pochyliwszy się
nad jego twarzą, musnęła delikatnie ustami jego policzek.
- Jedno, nie wyklucza
drugiego – powiedziała szeptem uśmiechając się delikatnie – A ja zbyt to lubię,
by tak po prostu z tego zrezygnować. Posuniesz się?
[xxx]
- Możesz mi coś wyjaśnić?
– spytała Lily, gdy w sobotni ranek zmierzali razem z Jamesem do wioski – Skąd
się wzięli Huncwoci?
- No wiesz – powiedział od
niechcenia – Z Wielkiej Brytanii. W większości z Anglii, chociaż akurat…
- Nie o to mi chodzi –
przerwała mu Lily a Potter wyszczerzył zęby – skąd taki pomysł?
- To pomysł Hagrida.
Wyzwał nas od Huncwotów gdy po przyłapał nas jak wybieramy się do lasu. To był
trzeci raz w ciągu tygodnia – wyjaśnił a Lily wniosła oczu ku nieba, dając mu
do zrozumienia, że wcale jej to nie dziwi – był poniedziałek.
To akurat zdziwiło ją
mocno. Uniosła wysoko brwi a Potter roześmiał się na widok jej miny.
- No dobrze, a skąd
Rogacz, Lunatyk, Glizdoogon i Łapa?
Pottera kosztowało dużo
wysiłku, żeby nie dać po sobie poznać jak bardzo niewygodne pytanie zadała. Nie
chciał jej okłamywać, nie teraz po tym wszystkim, jednak tajemnica Huncwotów
była zbyt ważna, by mógł jej ją wyjaśnić.
- Wiesz to już są podstawy
biologii człowieka – powiedział wymijająco – rodzice cię nie uświadomili?
- Migasz się od
odpowiedzi. Miała być szczerość, za szczerość. Więc?
Przeklną pod nosem za
swoją głupotę. Że też akurat musiał zaproponować jej ten układ – ona cała drogę
do Hogsmeade miała mu zadawać pytania, on miał ją do dyspozycji w czasie drogi
powrotnej. Oboje mieli być szczerzy, naturalnie.
- No więc, Łapa jest od –
urwał, szukając w głowie odpowiedzi – Nie uwierzysz, jakie on ma wielkie ręce!
Mówię, ci giganty!
- Nie zauważyłam, żeby się
czymś wyróżniały – powiedziała powoli – są normalnej wielkości.
- Teraz może i tak, ale
jeszcze trzy lata temu… Mówię ci, jak niektórzy mają nogi jak kajaki, tak ręce
Syriusza mogłyby służyć za drogowskaz.
- A Lunatyk?
- No, Remus miał problemy
ze snem – stwierdził z powagą, gratulując sobie w duchu weny – potrafił śpiąc
przejść do chatki Hagrida. Raz omal nie utopił się w jeziorze. Koszmarna
sprawa, rozważaliśmy już przywiązanie go do łóżka.
- Glizdoogon?
- Żelki wężyki –
stwierdził z przekonaniem – Kilogramy… nie, tony żelek wężyków. Jadł je nawet w
środku nocy. I te paluszki – dodał, prezentując na swojej ręce – Jak ogonki.
- No a ty? – spytała,
zatrzymując się i spojrzała mu prostu w twarz. Poczuł, jak zrobiło mu się
gorąco. Nie mógł jej przecież skłamać, gdy patrzyła mu prosto w oczy!
- Lubię… jelonki.
Wybuchła śmiechem,
odchylając głowę do tyłu. Merlinie, naprawdę to kupiła!
- Cały mój pokój jest
obwieszony plakatami z … jelonkami. No ale nie chciałem, żeby mówili na mnie
jeleń, bo to obraźliwe. Rogacz brzmi… No dobra, z dwojga złego, wszystko lepsze
niż jeleń.
- Wiesz co – powiedziała,
patrząc na niego uważnie – A ja sądzę, że mnie okłamujesz. To się kupy nie
trzyma.
Westchnął zrezygnowany.
- Miałeś być szczery –
dodała z wyrzutem i zaczęła iść. Było jej przykro, że nie kłamał.
- Lily, poczekaj! Chcesz
szczerości, proszę – dogonił ją, złapał za ramię i obrócił swoją stronę –
Prawda jest taka, że choćbym chciał, nie mogę ci powiedzieć prawdy. To są sprawy…
po prostu nie mogę. To nie dotyczy tylko mnie, to dotyczy nas wszystkich.
Mówiąc ci o tym, okazałabym brak lojalności do chłopaków. Przepraszam.
<i> Błagam, zrozum…
</i>.
Przez chwilę wpatrywała
się w niego uporczywie, nie odrywając wzroku od jego oczu.
- W porządku. Rozumiem –
powiedziała w końcu – Nie będę naciskać.
- Dziękuję.
Pozwoliła sobie na
uśmiech, jeden z najładniejszych na jakie było ją stać. Zawahała się, poczym
jednym zwinnym ruchem złapała go za rękę i pociągnęła.
- Chodź, mam ochotę na
filiżankę gorącej czekolady. I nadal mam wiele pytań.
Oszołomiony poszedł za
nią, czując ogarniające go ciepło.
[xxx]
Harvey Ian Osmond, Gryfon,
uczęszczający na siódmy rok, szedł obok swojej nowej dziewczyny, Marietty
Wilson, która wdzięcząc się w jego kierunku, paplała wesoło o najnowszych hitach
mugolskiej kapeli, która podbijała listy przebojów. Harvey nie był nawet w
stanie powtórzyć nazwy zespołu, udawał jednak, że jest mocno zainteresowany.
W końcu Marietta była
jedną ze śliczniejszych dziewczyn w całej szkole.
- Harvey! Harvey!
Chłopak odwrócił się
zdegustowany do biegnącego w jego stronę Marcusa Withbyego, jego kolegi z
dormitorium.
- Marcus – wycedził,
rzucając ukradkowe spojrzenie na Mariette – Nie widzisz, że jestem zajęty?
- Daruj, ale mamy sytuację
nadzwyczajną – powiedział z przejęciem, stanął na palcach i wyszeptał mu coś do
ucha. Harvey pobladł, spojrzał na Mariettę i zaklął pod nosem.
- Marie, kochanie muszę
iść. Sytuacja kryzysowa. A ty, poszukaj mi Pottera i jego bandy. Będą nam
potrzebni. Mam pewien pomysł. Przekaż każdemu, kogo znajdziesz, że za godzinę
wszyscy którzy chcą pomóc, spotkają się w Trzech Miotłach. Mam pewien pomysł.
- W porządku.
- Idziemy, szybko.
[xxx]
Po Hogwarcie, wieści
rozchodziły się bardzo szybko. Uczniowie przekazywali je sobie z ust do ust i
niejednokrotnie każdy wiedział o jakimś wydarzeniu już po półgodzinie.
Nic więc dziwnego, że
nawet w Hogsmeade, wieść o tym, że ukochany pies Hagrida zdechł ze starości,
rozeszła się momentalnie. Roczniki w szkole były różne – jedni w ogóle nie
wiedzieli kim jest gajowy, lub że szkoła w ogóle ma gajowego, a co dopiero psa,
inny traktowali go jak dobrego przyjaciela.
W tej drugiej grupie byli
przede wszystkim Gryfonii piątego, szóstego i siódmego roku, chociaż znalazło
się też wielu starszych Krukonów i Puchonów a także aż trzech Ślizgonów.
Nic więc dziwnego, że gdy
po wiosce poszła wieść, że każdy kto chce pomóc olbrzymowi, ma się stawić w
Trzech Miotłach, o dwunastej ciężko było znaleźć w gospodzie miejsce siedzące.
- Jak myślicie – spytała
Lily, wpatrując się tępo w swoje kremowe piwo – Co wymyślili?
Nikt nie odpowiedział.
Drzwi otworzyły się a do środka wszedł Harvey w towarzystwie kilu innych
uczniów. Zaklną pod nosem, widząc tłum jaki się zebrał i odchrząknął.
- Ej, cisza!
Głowy zwróciły się w jego
stronę.
- Wszyscy wiemy, jak wiele
dla Hagrida znaczył Steve i jesteśmy tu, żeby wymyślić coś, co pomoże mu
poprawić humor. Zanim przekażę wam swoją propozycję, może ktoś z was ma jakiś
pomysł?
- Napiszmy mowę
pożegnalną! – krzyknęła jakaś Puchonka. Wszyscy wydawali pomruk aprobaty.
- Kondolencje będą na
miejscu – zgodził się wysoki Ślizgon, oparty o ścianę.
- Tak, to dobry pomysł –
Harvey pokiwał głową. Że też na to nie wpadł!
- Zwykłe słowa nie okażą
straty jaką podniósł nasz biedny gajowy…
- Ty się nadasz – pokiwał
żarliwie Osmond – Jeszcze jakieś pomysły?
- Stypa?
- Dumbledore się nie
zgodzi.
- Lubi Hagrida! A Stevego
też lubił. Na pewno się zgodzi…
Wybuchło zamieszanie, gdy
wszyscy zaczęli omawiać ten pomysł. Harvey chrząknął.
- A ja mam inny pomysł.
Nie wiem jak wy, ale ja nie wyobrażam sobie Hagrida bez pupila.
- Nikt nie zastąpi
Stevego!
- Coś by może zastąpiło –
James pochylił się do Syriusza.
- Obawiam się że Centrum
Zwierzęce w Hogsmeade nie ma w ofercie smoków ani trójgłowych psów…
- Uważacie to za śmieszne?
– spytała z oburzeniem Lily, a Lauren zmarszczyła brwi.
- Nie, po prostu uważamy,
że byle szczeniaczek nie zastąpi Hagridowi Stevego. To musi być coś
wyjątkowego.
Potter uniósł głowę i
dostrzegł, że Osmond wpatruje się w niego uporem. Był pewny, że chłopak myśli o
tym samym. Kiwnął głową, wskazał na Syriusza a ten uśmiechnął się szeroko.
[xxx]
- Czyli nie macie państwo
żadnych krwiożerczych i okrutnych bestii, przed którymi wszyscy ludzie
uciekają? – Upewnił się James, a Syriusz z trudem zachował powagę. Mina, jaką
zrobiła ekspedientka była bezcenna – Żadnych hybryd smoka i kota, wielkich
węży, jaj pokrytych łuską wodnych żółwi? Nic?
- Mamy psy – powiedziała
kobieta – Koty, sowy i gryzonie. I Ghula na strychu.
- Ghul by się nadał –
podsunął szybko Remus – Jak by go tak wyczyścić…
- Znając gust Hagrida na
pewno by się ucieszył – podjął Syriusz – Ale Dumbledore mógłby się nie zgodzić.
- To akurat mały problem –
stwierdził z przekonaniem Potter – No dobrze, a czy któraś z tych sów, zjada
ludzi? Albo może któryś ze szczeniaczków, ma, dajmy na to, dwa ogony? Kot
odgryzający ucho? Cokolwiek!
- Nasze zwierzęta są
normalne – powtórzyła czarownica.
- A może chociaż są
jakieś… nienaturalnie wielkie czy… kichające ogniem!?
- Normalne.
- Dobra, chodźcie nic tu
po nas – stwierdził Syriusz – będzie trzeba poszukać czegoś wysyłkowo.
- Chyba że… chwileczkę –
powiedziała kobieta, nagle olśniona – chyba mam coś, co panów zainteresuje.
Proszę poczekać…
[xxx]
- To? Tylko tyle udało wam
się znaleźć?
- Mówiliśmy ci, w
Hogsmaede nie ma złych, krwiożerczych bestii. Ale ekspedientka mówiła, że
szczenięta z poprzedniego miotu gdy dorosły sięgały jej do pasa. A do
najmniejszych nie należy.
- No dobra – Harvey
pokiwał głową i spojrzał na śpiące w koszyku szczenię – Co z nim do jutra
zrobimy?
- Będzie musiał się tu
przespać – powiedział Remus – rano Hagrid pochować Stevego i wtedy mu go chyba
damy, nie?
- Tak – Potwierdził –
Krukoni mają napisać mowę pożegnalną.
- Jesteś pewny, że
powierzenie tak ważnej misji w ręce Eddiego jest mądre? – spytał szybko Remus,
a pozostali zachichotali. Osmond uniósł wysoko brwi.
- A co, coś z nim nie tak?
[xxx]
- Nie, nie, to zbyt
płytkie! – Stwierdził Joe Jannings, pochylając się nad pergaminem – Więcej
emocji!
- Ale bez przesady –
Podsunęła Joyce Durning, drapiąc się po głowie – Tak jest dobrze, Eddie. Pisz
dalej.
- „Pies o złotym sercu i
lwiej odwadze”? Przecież on się bał myszy!
- W mowach pożegnalnych,
zawsze idealizuje się zmarłego – powiedział z przekonaniem Eddie.
- Nie napisze przecież, że
wiał gdzie pieprz rośnie jak się tupnęło, mimo że ważył ponad 90 kg – dodał
Chris – Idealizuj dalej.
W Pokoju Wspólnym
Ravenclawu, wszyscy siedzieli pochyleni nad mową pożegnalną dla Steva. Burza
mózgów trwała w najlepsze, a sterta zamazanych i podartych pergaminów tliła się
w kominku.
- Nie, on nie może tak
całkiem. Musimy pokazać, że był psem, prawdziwym i dobrym czworonogiem!
- Dobre, zapisz to –
podsunęła Henrietta Miles – Wspaniały, czworonożny przyjaciel!
- Nie, to takie zbyt
wzniosłe – westchnął Eddie – To ma nie być poezja!
- Właśnie, napiszmy mu
tren! Albo epitafium…
- Miała być mowa. Taka
prosto od serca – wtrąciła April Steward i zaklęła pod nosem. Znów ją
zignorowali.
- O, a co powiecie na to:
Wznosił się ponad inne psy, wydzielając niezliczone ilości śliny?
- Bardzo poetyckie, nie ma
co…
- To będzie długi wieczór
– westchnął Chris, a Krukoni westchnęli – Eddie, nie patrz na nas, pisz.
[xxx]
Spóźnili się! Na Merlina,
tyle godzin pracy, tyle planów a oni się
spóźnili! Wpatrywali się oszołomieni w świeżo wykopany pagórek zza chatką
Hagrida, oniemiali i zaskoczeni. Przecież była ósma rano, kiedy, na gacie
Merlina, zdążył to zrobić!?
- Ale… że to już? – spytał
jakiś Puchon, stojąc najbliżej – Po wszystkim?
- Nie no, bez jaj –
powiedziała Lily, przepychając się przez grupkę Krukonów – Już po. Nie wierzę,
że się spóźniliśmy!
- Co wy tu robicie? - zagrzmiał głos Hagrida, który przeszedł do
przodu, ubrany w fartuszek w czerwoną kratkę z wyhaftowanymi, uśmiechającymi
się do nich, wisienkami.
- Chcieliśmy się pożegnać
– wydukała stojąca z przodu, ledwo widoczna wśród wyższych uczniów,
piątoklasistka.
- Mamy nawet mowę – dodał
szybko Eddie, wskazując na pergamin – W imieniu całej społeczności uczniów.
Mogę wygłosić?
Ku ich zdziwieniu, Hagrid
wybuchł płaczem. Wyciągnął z kieszeni wielką chusteczkę z grochy, wydmuchał w
nią głośno nos i pokiwał głową. Wielkie jak grochy łzy znikały pod krzaczastą
brodą. Eddie odchrząknął, a wszyscy zaczęli nasłuchiwać. Poprzedniego wieczoru,
zdenerwowany ponagleniami Mauer, opuścił pokój wspólny i mowę dokończył ją
samotnie.
- Chciałem zacząć to
pożegnanie od jakiejś złotej myśli, która określiłaby, jak wspaniałym psem był
nasz kochany Steve. Niestety, przeszukałem niemal cały leksykon cytatów i nie
znalazłem nic, co chociaż w jednej czwartej pokazałoby, jakim zwierzęciem był
Steve. Jego pewnie zadowoliłoby zwykle: How, how, ale ja uważam, że nawet
tysiąc szczeków nie jest godne tego, na co zasłużył.
Każdy z nas, zebranych tu,
znał Stevego, na pewno lubił, mimo że czasem zdarzyło mu się nasikać komuś na
buty czy obślinić szatę. Nie muszę więc chyba mówić, jakim był psem, bo każdy
zapamiętał go inaczej. Nie sądzę jednak, żeby ktoś, kto go znał, mógł
powiedzieć o nim coś złego. Na pewno, jak każdy z nas, miał wady, jednak był
wspaniałym, wiernym przyjacielem, którego ciepłe, psie spojrzenie zawsze
przyprawiało o uśmiech.
Nie ma na świecie drugiego
takie psa, jakim byłeś ty. Byłeś niepowtarzalny w swej niepowtarzalności,
pełniąc rolę dobrego ducha tego zamku, stróża – kilka osób z trudem
powstrzymało parsknięcie – i przyjaciela każdego, kto tą przyjaźn chciał
przyjąć. Nigdy o tobie nie zapomnimy, zawsze będziesz częścią tej szkoły i nas.
Żegnaj, przyjacielu.
Kilka osób otarło oczy rękawem,
inny spuścili smętnie głowy, ktoś zaklaskał nieśmiało. Hagrid rozkleił się
doszczętnie, ściskając w ręku chustkę wielkości obrusu.
James spojrzał na Syriusza
i uniósł wysoko brwi.
- Łapo, nie musisz płakać
- powiedział z przekonaniem , klepiąc przyjaciela po ramieniu - Miał długie i
szczęśliwe życie psa.
- To nie wzruszenie -
wysapał Black, zaciskając oczy, a pod jego szatą coś poruszyło się - Ten mały
bydlak mnie ugryzł!
Lauren dała mu dyskretnie
kuksańca w bok, posyłając oburzające spojrzenie. Jej policzki lśniły od łez.
- Dzięki… dzięki dzieciaki
– wychlipał Hagrid – To było… Stevemu by się spodobało, cholibka. Zawsze był
taki uczuciowy i wrażliwy!
Parę osób rzuciło się by
pomóc Hagridowi wrócić do chatki. Gdy już tam się znaleźli, wszyscy z kubkami
ciepłej herbaty – magicznie pomnożonymi przez grupę siódmoklasistów – przyszła
kolej na podarunek, który nadal podgryzał Syriuszowi koszulę.
- Nie wierć się tak –
skarciła Blacka King – zwracasz na siebie uwagę!
- Powiedz to jemu! Mam
pogryziony cały brzuch!
- Niech skonam, będzie mi
go brakować. Pamiętam, jakżem go dostał. Taki mały był, a ujadał bez przerwy.
Wydaje mi się jakby to było wczoraj a tego szczeku nie zapomnę nigdy…
Hagrid urwał, upijając z
kufla i omal nie spadł z krzesła, gdy Syriusz zaszczekał. A właściwie,
zaszczekała jego szata. O czym gajowy nie wiedział, rzecz jasna.
James nie wytrzymał –
parsknął w swój kubek a wszyscy spojrzeli na niego z oburzeniem. Po chwili
jednak do każdego doszło co się stało i nie było osoby, która nie zaśmiewała
się do łez.
- Przepraszam Hagridzie –
powiedział Potter, próbując się uspokoić – Łapo, daj go – dodał a Syriusz
spojrzał na niego z wdzięcznością i zaczął szarpać się ze swoją szatą – Nie
chcieliśmy tego robić tam, ze względu na pamięć Stevego, ale mamy coś dla
ciebie.
Black w końcu wyszarpał
szatę z zębów szczeniaka i podał go gajowemu, który oszołomiony wpatrzył się w
zwierzę.
Szczenię mieściło się w
jednej dłoni gajowego – małe, czarne z wielkimi, czarnymi jak węgiel oczami,
obwisłą skórą i łapami wielkości piąstki małego dziecka.
- Teraz, jest jeszcze
młody – podchwycił szybko Harvey – ale w sklepie mówili, że wyrośnie na
olbrzyma. To duże psy.
[xxx]
- No, no, ładna mowa.
Odwrócił się i zmrużył
oczy. Lexie stała oparta o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, wpatrując
się w niego z uwagą. W blond loki jak zwykle wplotła wstążkę, tym razem czarną,
nie błękitną.
- Dzięki.
- Tylko tyle? – zdziwiła
się, a on wyminął ją zgrabnie – ej, co to za fochy!?
- Fochy? Jakie fochy?
- Przestałeś mnie
denerwować – poskarżyła się – początkowo było mi to na rękę, ale teraz zaczyna
mi tego brakować. To była ciekawa rozrywka.
- Nie mam ochoty na
awantury. Szkoda nas was czasu.
- Awantury? Jakie
awantury, ja chcę tylko porozmawiać. A, już rozumiem! Wkurzasz się na mnie, bo
twojego kumpla zostawiła dziewczyna! Solidaryzujesz się w bólu i cierpieniu?
- O co ci chodzi? –
spytał, podchodząc bliżej – Denerwuję cię.
- A ja ciebie –
powiedziała – i mi to odpowiada. I wkurza mnie, że się na mnie wkurzasz, mimo
że nic nie zrobiłam. A wiesz, w sumie to jesteśmy do siebie podobni – podjęła
po chwili – Ja gardzę facetami za krzywdy innych, ty gardzisz kobiety za
innych.
- Za siebie – poprawił ją
– wszystkie jesteście takie same. Irytujące, bawiące się i bez uczuć.
- Wolałam, jak gadałeś
epitetami – przerwała mu z uśmiechem – byłeś wtedy bardziej irytujący. Słowo,
teraz zupełnie nie robi na mnie wrażenia twoja gadka. No, dalej, wkurzaj mnie.
Masz okazję wyżyć się na płci żeńskiej. No dalej, kreatury bez serca… Nie no,
Mauer, zrobiłeś się nudny jak flaki z olejem! – Krzyknęła, gdy odwrócił się od
niej i odszedł – Nie do pomyślenia, żebym to JA zmuszała go do gadania.
Morgano, za jakie krzywdy.
[xxx]
- Znów tu jestem! Wiem, że
się nie cieszysz, mnie też mdli na twój widok! – powiedziała, wpychając się na
chama między niego a Chrisa – Ej. Wyświadcz mi przysługę i idź sprawdź, czy w
jakiejś salce nie obściskuje się jakaś para, co? – rzuciła do Collinsa, który
poczerwieniał na twarzy i odszedł od stołu.
- To było wstrętne –
uświadomił ją Mauer – Nie masz prawa.
- To dupek – wzruszyła
ramionami – sam pozwala, żeby się go tak traktowało. Gdyby miał jaja, nie
zostawiłaby go.
- Idź sobie, zaczynasz
mnie wkurzać – mruknął Eddie, nalewając sobie kawy.
- I o to chodzi – ucieszyła
się dziewczyna – ja obrażam twojego przyjaciela, ty się na mnie wyżywasz. No,
dalej, nie każ mi się prosić. A tak po za tym, to z Collinsem to prawda –
dodała po chwili i wzruszyła ramionami.
- Ty masz chyba jakiś
problem – oznajmił – I to duży, wiesz?
- Zapomniałeś włożyć rano
swój entuzjazm, czy co?! – Zirytowała się – A gdzie śpiewające ptaszki i te
wszystkie inne bzdety, które zawsze tak cię cieszyły?!
Nie odpowiedział.
Zacisnęła ręce w pięści.
- To jeszcze nie koniec,
Mauer – wysyczała – Zmuszę cię żebyś zaczął chrzanić o ptaszkach i słoneczku,
choćbym miała wyjść z siebie i stanąć obok, jasne?!
I odeszła, mijając w
drzwiach Chrisa.
- Klasy puste? Ale
niefart, poszukaj na przerwach – poleciła i zadowolona, że chociaż jego
wkurzyła, poszła korytarzami, snując piekielny plan.
[xxx]
Zrobi
to. Może to zrobić. Umie to zrobić. CHCE to zrobić! MUSI to zrobić!
Nazywa
się Alexandra Elizabeth McAdams. Jest twardą, silną kobietą. Zdecydowaną.
Przebiegłą. Pozbawioną skrupułów.
Może zrobić wszystko, a
zwłaszcza to!
Pokręciła głową. Nie, nie
wszystko BYLE nie to! Nie jest tego wart – znajdzie sobie innego idiotę, który
będzie ją wkurzać dwa razy więcej i będzie do tego bardziej inteligentny,
szarmancki i nie tak pewny siebie. I będzie jej dawał więcej przyjemności niż
trzech, ba, czterech takich Edwardów jak on!
Tylko, do jasnej bitej
Anielki, gdzie ona znajdzie niepraktykującego geja z przekonań!?!
Zacisnęła zęby. Nie ma
rady – gdzieś drugi taki może i chodzi po ziemi, ale w Hogwarcie go nie
znajdzie. Po za Eddie jest tu jedyny, a ona potrzebuje dyskusji, jego
nienaturalnego entuzjazmu i wyszukanych epitetów.
Po za tym, po co ma szukać
skoro już ma?
Tak, zrobisz to Lexie.
Potrafisz to zrobić. Jesteś silna, zdecydowana, bezwzględna. Potrafisz
wszystko.
Nawet nauczyć się być
dziewczyną, by doprowadzić do szaleństwa nudnego Edwarda i odzyskać
wkurzającego, gadającego metaforami Eddiego.
- Musisz mi pomóc –
powiedziała, stając przed Lauren – wyzwól we mnie słodkiego łabątka.
- Ale… Po co!?
- Eddie znundniał – wysyczała
– To TWOJA wina, więc to TY mi pomożesz. Ma się wściec.
[xxx]
- Może sobie z tego nie zdajesz sprawy ale w
gruncie rzeczy bardziej słodka być już nie możesz – powiedziała w końcu Lauren
oglądając dokładnie dziewczynę – Masz bardzo dziewczęcą urodę.
- Eddie ma dostać szału,
rozumiesz? – warknęła – Jest nudny jak Historia Magii! Zrobił się nieczuły na
moje naturalne anty-wdzięki! I przestał mówić metaforami!
- To nie możliwe. Eddie
zawsze mówił metaforami!
- Nie wspomniał dziś ani
razu o kreaturach bez sercach! Jest znudzony, zupełnie przestał mnie
denerwować. A ja lubię go denerwować. Przywykłam do tego.
- Cóż, może wiaderko
zimnej wody na głowę? – Lily uśmiechnęła się z szerokim uśmiechem – Przypomnimy
mu, jak bezlitosne, dwulicowe i bezuczuciowe z nas diablice.
- Co masz na myśli? –
McAdams spojrzała na nią z podejrzeniem.
- To proste. Nic nie
ugodzi go tak, jak to, że zaczniesz… go podrywać.
[xxx]
Przeczesała palcami włosy,
rozrzucając je w około twarzy w kuszącym nieładzie. Posmarowała usta cienką
warstwą bezbarwnej pomadki „Czarowny wdzięk – dwa razy większe usta, dwa razy
więcej przyjemności”, spryskała się swoimi ulubionymi perfumami i dla pewności
pociągnęła rzęsy tuszem. Zadowolona z efektu, wyzwoliła w sobie cały wdzięk,
jaki miała i wyszła z łazienki, ruszając lekko biodrami na boki. Stosowała
teraz najstarsze sztuczki, jakie kobiety w jej rodzinie przekazywały sobie od
pokoleń. Niezawodne, naturalnie.
Znalazła go siedzącego na
błoniach szkolnych, pogrążonego w lekturze. Obok niego, Chris pisał coś na
pergaminie, co jakiś czas zaglądając do wielkiego woluminu leżącego obok jego
kolan.
Zatrzymała się, spojrzała
na Collinsa i powiedziała najbardziej łagodnie, jak umiała.
- Zabieraj stąd swój
tyłek. Proszę – posłała mu uwodzicielski uśmiech, mrugnęła i zachichotała cicho, gdy wstał i oddalił
się, patrząc na nią jak na… no tego nie mogła wiedzieć, bo już zajęła jego
miejsce – Eddie…
- Ehem?
Podniósł na nią znudzone
spojrzenie i zamarł, zaskoczony, że ma przed nosem jej piersi, a nie twarz, jak
się spodziewał. Okulary z wrażenia opadły mu na czubek nosa, usta rozdziawił w
geście oszołomienia, a książka wypadła z rąk.
- Głuptasie, patrzysz na
mój biust – zaśmiała się i palcem wskazując podniosła mu brodę, tak by mógł na
nią spojrzeć – Muszę z tobą porozmawiać.
Kolejny zniewalający
uśmiech, szybkie mrugnięcie.
- Ehem?
- Widzisz, tak naprawdę,
rano troszkę cię oszukałam. W ogóle, troszkę cię oszukałam – powiedziała,
wsuwając mu okulary z powrotem na nos – Mimo, że w mojej rodzinie od pokoleń
panuje przekonanie, że kobiety powinny same żyć, ja od początku byłam inna, ale
bałam się, że ktoś mnie zrani. A ty, och, Eddie, ja wiem, że ty jesteś zupełnie
inny! Nie chcę już dłużej żyć w kłamstwie! Czuję w głębi siebie, że jesteśmy
tacy sami, oboje niezrozumiani i pragnący miłości!
- Ehem.
- No, tylko na tyle cię
stać? – spytała z podnieceniem – Tylko tyle jesteś z siebie w stanie wydusić!?
Jestem pewna, że czujesz to samo co ja; widzę to w twoich oczach. Pragniesz
zaznawać ze mną ziemskich przyjemności.
- Ehem.
Na chwilę, zbił ją z
pantałyku. Potem szybko odzyskała fason. Był zbyt zszokowany, żeby powiedzieć
cokolwiek.
- Pocałuj mnie miły, a już
zawsze, będziemy we dwoje, tylko ty i ja, kroczący ścieżką miłosnego
uniesienia!
Zamknęła oczy, wydęła
buzię w dziubek i poczęła modlić się do niebios, żeby, broń Morgano, jednak jej
nie pocałował. W końcu to facet, po nich można spodziewać się wszystkiego.
- Lexie.
Otworzyła oczy, zamrugała
i posłała mu smutny uśmiech.
- Tak, sensie mego
istnienia?
- Czyś ty do licha zmysły
postradała!?!
- Ależ skąd, dzióbeczku.
To miłość odebrała mi rozum! – zawołała podniesionym głosem i westchnęła ciężko
– Powiedz mi, serce moje, akceptujesz moje nowe, prawdziwe ja?
- Na pudding Flicha, nie!
– Zerwał się na równe nogi, wzburzony jak nigdy – Zawsze byłaś dziwna, ale
teraz…
<i> Metafora!
Błagam, niech to będzie metafora! </i>
- … Przeszłaś samą siebie!
Zamrugała, opuszczając
głowę.
- Złamałeś mi serce, mój
zimno-duszny pierniczku – powiedziała drżącym głosem, odwracając
melodramatycznie twarz – Pokładałam w tobie tak wielkie nadzieje…
- Słyszysz sama siebie!?!
Wstała, unosząc dumnie
twarz . Zadarła głowę do góry, zamrugała, teraz już powoli i powiedziała
uwodzicielsko.
- Oczywiście, że tak,
ukochany. To moje serce wypowiada do ciebie te słowa. Pomyśl – podeszła bliżej,
przejechała palcem po jego policzku. Musiała stanąć na palcach, żeby dosięgnąć
do jego twarzy – Mógłbyś się pochylić? Lubię tonąć w twoich oczach i chcę mieć
pewność, że są zimne na moje uczucie jak twoje serce.
Znów go zaskoczyła.
Pochylił się, a ona posłała mu słodki, pełen wdzięku uśmiech. Dotknęła palcem
jego ust, zagryzając dolną wargę i przechyliła głowę na bok, lustrując jego
twarz.
Tak, teraz go ma, widzi tą
wściekłość, budującą się w jego oczach.
- Jesteś nienormalna.
Teraz, to ona się
wściekła. Ona tu mu wyznaje miłość a jego stać tylko na „nienormalną”?! Chce
nienormalnej, będzie ją mieć.
- Nie mów tak, nie wbijaj
tego sztyletu jeszcze głębiej! Kochany, czy naprawdę jesteś takim potworem,
żeby odmówić mi chwilę zapomnienia w twych ramionach!? Nie wierzę, że
ktokolwiek, kto potrafi wykrzesać z siebie tak cudownie głębokie i piękne słowa
do martwego ciała psa, mógłby odrzucić kogoś tak kruchego i delikatnego jak ja!
Czy naprawdę chcesz, żebym zwątpiła w uczucie miłości i już zawsze, zawsze,
cierpiała samotnie!?
Wzruszył ramionami, zbyt
oszołomiony, żeby coś powiedzieć. Lexie postradała zmysły!
Pchnęła go z powrotem na
trawę, myśląc, że jeśli to nie pomoże, to nic już nie pomoże. Usiadła okrakiem
na jego brzuchu, odrzuciła do tyłu włosy i z cichym jękiem zbliżyła się do jego
twarzy.
- Bądź mój, ukochany! Daj mi
zaznać rozkoszy miłości – i zanim zdążył zaprotestować, pocałowała go,
zdecydowanie zbyt namiętnie i zachłannie, niż miała w zamyśle. Czując jednak
płynącą z tego niewątpliwą przyjemność, wcale nie miała ochoty przerwać.
Minęła dłuższa chwila,
zanim Eddie otrząsnął się z oszołomienia, jakim był fakt, że przyjemne
podniecenie jakie poczuł, czuł za sprawą Lexie. Odepchnął ją od siebie,
zdecydowanie zbyt mocno niż zamierzał i nabrał głośno powietrza. Przeturlała
się na bok, zamrugała zaskoczona i otworzyła usta, ale on uciszył ją palcem.
- Koniec… wielkiej
miłości. Bez… litosna… kreatura. I ty… masz się za feministkę? Prędzej… ziemię
zniszczą gazy hipogryfów, niż ja uznam, że jesteś feministką. Kreatura.
Bezlitosna. Diablica.
- Uwielbiam cię za to, że
to powiedziałeś – wydyszała, siadając. Ogłupienie, jakie wstąpiło na jego
twarz, rozbawiło ją – Jestem bezwzględna w celach, do których dążę, serduszko
ty moje.
- Oszustka! – krzyknął,
zrywając się na równe nogi – Niegodna jakiekolwiek zainteresowania, oszustka!
Kreatura! Jesteś jak… jak…
- Jak?
- Koń Trojański! Kusisz… a
potem… motasz… i – zamachał chaotycznie rękami – Nie masz skrupułów.
- Na szczęście dla nas
obojga, nie dałeś się omotać – pokazała mu język – Już myślałam, że będę się
musiała rozebrać, żebyś się ocknął.
Ruszył za nią, krzycząc
coś o przebiegłych diablicach, intrygantach. Ale ona go nie słuchała, pogrążona
we własnych myślach.
<i>I tak oto,
Królewna wzbudziła ze snu, Śpiącego Królewicza </i>, pomyślała i zaśmiała
się cicho.
[xxx]
Nie mogła go zamknąć.
Gadał jej i gadał o tym, jaka jest niedobra i zła, a ona każde słowo
przyjmowała jako komplement.
Gdy weszli do zamku, nadal
mówił. Jego słowotok nasilił się, gdy mijając Lauren, Lexie uniosła wysoko
kciuki do góry, na co stojąca obok King Evans roześmiała się.
- Oni, są jednak dziwni –
stwierdziła Lily, gdy Mauer i McAdams zniknęli z ich pola widzenia – ciekawe,
co z nimi będzie.
- Mnie bardziej ciekawi,
co ona musiała zrobić, żeby go doprowadzić do takiego słowotoku.
- Oh, sądzę – powiedziała z
przekonaniem Lily – że on po prostu nadrabia zaległości w mówieniu. Myślisz, że
dożyją razem starości?
- Jeśli się wpierw nie
zabiją, to tak. Ledwo ruszając rękami będą wyzywać się od potworów i kreatur.
- To taka romantyczna
przyszłość – westchnęła King – Będą żyć długo, obrażając się wzajemnie i
czerpiąc z tego wzajemną przyjemność. Ja chyba jednak wolę tradycyjne sposoby
spędzania życia – dodała po chwili namysłu. Lily pokiwała głową w zamyśleniu.
[xxx]
- Niech to piekło się
skończy – jęknęła Evans, odrywając się na chwilę od książek – Jest połowa
kwietnia, a ja nie pamiętam, kiedy spędziłam wieczór bez podręcznika! Dlaczego
nie mogą się wyżywać na piątko czy siódmoklasistach!?
- Bo byliby wtedy dla nas
zbyt dobrzy – mruknęła King – Muszą trzymać fason.
- Nienawidzę szkoły –
wyszeptała Lily.
- To hasło pokoleń –
usłyszały nad sobą.
- Jeśli dziś tego nie zrobię, zbiorą mi się
zaległości i będę mogła pomarzyć o wolnej sobocie – rzuciła Lily, a Potter
zaśmiał się, obchodząc fotel dookoła i siadając przy kominku.
- Wcale nie chcę
sprowadzać się na złą stronę – usprawiedliwił się – pomyślałem tylko, że
wieczór jeszcze młody a wam przyda się chwila relaksu. Co powiecie na partyjkę
pokera?
- Mowy nie ma, oszukujecie
– powiedziała od razu Lauren – Po za tym, wszyscy wiemy jak to się skończy. Do
lekcji nie wrócimy ani dziś, ani jeszcze jutro.
- Nie da rady, jeszcze nie
uzupełniliśmy zapasów Ognistej. Łapa nie jest jeszcze gotowy na to, żeby
butelki do nas wróciły. Rozumiesz.
King zachichota pod nosem.
- O co chodzi?
- Oh, to bardzo długa
historia – zaśmiał się Potter a Lauren mu zawtórowała -
Opowiem ci ją w czasie gry. No, wiem, że macie ochotę.
- Jesteś uparty jak
hipogryf – wyrzuciła z siebie Lauren – Chodź. Najwyżej, będą sami pisać nam te
wypracowania.
[xxx]
- Mówiłam, że tak będzie –
oburzyła się Lily, wchodząc do dormitorium. Dochodziła pierwsza w nocy, prace
domowe miały w stanie niewzruszone i obie były pewne, że mimo pomocy, jaką
zaproponowali im Huncwoci, weekend spędzą w bibliotece – od jutra, uczymy się w
dormitorium. Z dala od tych… kusicieli.
- Powinnyśmy uciec od
razu, jak wszedł do Wspólnego – zgodziła się z nią Lauren – to było do
przewidzenia. Ale z nas naiwne gąski…
- Widzisz, a to wszystko
twoja wina – oświadczyła Evans – dopóki olewałam Jamesa, nasze życie było
piękne, proste i pełne wolnego czasu. A teraz? Nie mam czasu nawet wysłać sowy
do rodziców! Mężczyźni kradną nam zbyt wiele życia.
- Nie wszyscy.
- Dobrze. Huncwoci, kradną
nam zbyt wiele czasu. Lepiej?
- Ehe – Lauren rzuciła się
na łóżko – Ale… Lily, wiesz co? Ja tam bym tego nie oddała za cały wolny czas,
jaki miałyśmy kiedyś i jaki miałybyśmy mieć w przyszłości.
- Tak, ja chyba też –
zgodziła się Lily – Boże, co on ze mną zrobił!
- Oj, na to pytanie,
musisz sobie odpowiedzieć sama. Chociaż wiesz co? Myślę, że już wiesz. Idę się
umyć – dodała i uciekła do łazienki, zanim do Lily dotarł sens jej słów.
[xxx]
- Lauren? Co z tobą i
Syriuszem?
- Przyjaźnimy się –
powiedziała, zgodnie z prawdą Lauren, rozczesując włosy.
- Jesteście parą? -
spytała Lily, a Lauren pokręciła głową, trochę zbita z tropu.
- Nie, my tylko chodzimy
razem czasem na spacery, zdarza nam się przytulić czy dać całusa w policzek na
przywitanie. Ale nie jesteśmy razem - powiedziała tonem tak lekkim, jakby
mówiła o pogodzie.
- Jesteście parą. -
Stwierdziła Evans.
- Nie, nie jesteśmy! –
oburzyła się King.
- Owszem, myślę, że
jesteście, jak najbardziej! Pary robią wszystko, to co wy.
- Nie, nie prawda! Nie masz prawa myśleć, bo z
nikim, nigdy nie byłaś - powiedziała zdecydowanie King. Lily westchnęła.
- Lauren, obie wiemy, że
ze sobą chodzicie.
- Wy ze sobą też, prawda?
- Nie było rozmowy.
[xxx]
Penn zachichotała, czując
na swojej szyi dotyk ciepłych ust chłopaka. Zaraz, jak on miał na imię? Owen?
Richard? Nie, jakoś tak prościej. Bajkowo. Dennis!
Rzadko kiedy pamiętała
imię mężczyzny, który zabierał ją gdzieś z baru. Bo niby po co, skoro i tak
więcej miała go nie spotkać? Obojgu chodziło im tylko o dobrą zabawę. Nic
więcej, żadnych dodatkowych zobowiązań. Była na to zbyt młoda.
Przymknęła powieki, czując
jak dłonie Dennisa wsuwają się po jej koszulkę. Były zimne, chłodne i szorstkie
w dotyku, mocno zaciskały się na jej skórze. Jęknęła, gdy naparł na nią silnie,
wbijając plecy w drzewo.
- Chodź tu, malutka –
wysyczał do jej ucha, jedną ręką gładząc jej piersi, drugą sięgając do paska
swoich spodni. Pomogła mu niecierpliwie, w końcu ile można czekać.
Latarnia oświetlająca
parkową alejkę zamrugała i zgasła z cichym trzaskiem. Poczuli odór spalonej
żarówki.
Zarzuciła mu nogę na
biodro, zagryzając dolną wargę. On stał jednak nieruchomo, nasłuchując uważnie.
- Co się dzieje? – spytała
zniecierpliwiona, przyglądając się zarysowi jego sylwetki.
<i>Cholera, ciemno,
trudno będzie złapać taksówkę</i>, pomyślała.
- Słyszysz coś? – odsunął
się, a ona westchnęła zawiedziona.
- Jak nie możesz,
wystarczy powiedzieć – wyszeptała, oblizując wargi – Nie ma się co wstydzić.
- Nie o to chodzi, głupia.
Zamknij się i słuchaj.
Cisza, tak głucha że
słychać było ich nierówne, podniecone oddechy.
- Nic tu nie ma –
powiedziała – Chodź. Robi mi się zimno.
Znów się do niej zbliżył,
przytwierdzając do drzewa i szarpiąc się z rozporkiem. Po chwili jednak znów
znieruchomiał. Tym razem i ona to usłyszała – ktoś się zbliżał.
- Co…
- Cssi! – uciszył ją
ostro, odsuwając się. W ciemności zauważyła tylko, jak szarpie się z czymś w
kieszeni. Serce zabiło jej mocniej, widząc jak wyciąga długi, podłużny
przedmiot.
<i> Boże! Ma nóż!
</i>
- Ile razy ci mówiłem –
usłyszeli w gdzieś obok siebie chrapliwy, gardłowy głos – że masz uważać! Mamy
się nie rzucać w oczy, jasne!?
- Spokojnie, Flitby –
odpowiedział mu wysoki bas – To tylko jeden mugol.
- Mieliśmy się teraz nie
wychylać, Rownald! – krzyknął facet nazwany Flitbym – Dumbledore podjął
działania, idioto, nie możemy sobie pozwolić na wpadki. Jeszcze przyjdzie na
nas czas i wtedy będziesz mógł wytłuc tyle tych szumowin, ile zechcesz! Wiesz,
co będzie, jeśli Czarny Pan dowie się o tym mugolu!?
- Wyluzuj – zachrypiał – Nikt
się o niczym nie dowie. Nigdzie nie mówią o takich śmieciach jak tamten. Zapal
no różdżkę, ciemno tu…
Penny wciągnęła głośno
powietrza. Powinni byli uciekać, zamiast stać tu jak kołki.
- Lumos.
Rozbłysło białe światło,
oświetlając dwie, wysokie postacie z dziwnych płaszczach. Rozejrzeli się z
zainteresowaniem i unieśli wysoko brwi, widząc stojącą przy drzewie parę.
- Proszę, proszę –
powiedział wyższy z nich głosem Rownalda – Ktoś tu podsłuchuje. Rodzice was nie
nauczyli, że to nieładnie?
Dennis, kierowany paniką,
rzucił się z otwieranym scyzorykiem na niższego z nich. Ten, machnął krótko
trzymanym w ręku, podłużnym patykiem, a nóż sam wyrwał mu się z ręki.
Przerażony chłopak zrobił
w tył zwrot i zaczął uciekać. Penn sparaliżował strach.
- Sądzę, że tym razem,
Czarny Pan zrozumie – wyszeptał złowrogo Rownland a jego towarzysz pokiwał
głową. Kolejny szybko ruch, błysk zielonego światła i Dennis padł bez ruchu na
ziemię. Penn krzyknęła, łzy popłynęły jej ciurkiem po twarzy.
- Trzeba było nie
podsłuchiwać – dodał drugi, uśmiechając się w obleśny sposób. Dziewczyna
zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ja… nic nie słyszałam.
Słowo, nic nie słyszałam!
- Nie? – Napastnik opuścił
rękę, przechylając głowę w bok – naprawdę?
Pokiwała żarliwie głową,
dławiąc się łzami.
- Wiesz, jakoś ci nie
wierzę, laluniu – powiedział. Ostatnim co usłyszała i zobaczyła, był rechot
dwóch czarodziei i błysk zielonego promienia, pędzącego w jego stronę.
Na końcu wspomnę, że macie przed sobą najdłuższą notkę jaka
do tej pory się pojawiła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz