Rozdział 18



Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę,
Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę;
Jednakże gdy cię długo nie oglądam,
Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam;
I tęskniąc sobie zadaję pytanie:
Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?
Adam Mickiewicz, Niepewność.

Lily znalazła przed wejściem do łazienki dziewcząt, szukającą czegoś zawzięcie w torbie. King stanęła przed nią, a gdy Evans w tradycyjny sposób ją zignorowała, zirytowana złapała dziewczynę za nadgarstek.
- Przestań – wycedziła przez zaciśnięte zęby – mnie ignorować. To się robi dziecinne.
 - Dziecinne? Dziecinnym jest to, że nasłałaś na mnie Eddiego! Jak masz jaki problem, powiedz a nie, nasyłasz na mnie innych!
- Próbuję ci powiedzieć, że mam z tym problem od dwóch tygodni, ale TY traktujesz mnie jak powietrze! A ja mam już dość! Cała ta sytuacja jest idiotyczna! To miało was do siebie zbliżyć, a przez idiotyczne nieporozumienie, tylko się oddaliliście od siebie! Przejrzyj na oczy, Lily!
- Nie byłoby nieporozumienia – syknęła Lily podchodząc bliżej – gdybyście się nie wtrącili. I gdybyś nie miała mnie za zdzirę bez serca.
- Wiesz, że to nie tak – powiedziała King – Wiesz, że wcale tak nie uważam.
- Ale on tak. I masz w tym swoją zasługę.
- Lily, do jasnej cholery! Co się z tobą dzieje!? Od kiedy pozwalasz, żeby główną przeszkodą było to, czego ON chce!? Do licha, przestań zachowywać się jak zraniona panienka i odgrywać na wszystkich! Idź z nim porozmawiaj!
- Świetny pomysł! Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej!? A, wpadłam! – ucieszyła się Evans i westchnęła –Tylko że on nie ma zamiaru mnie słuchać!
- Phi! – Prychnęła Lauren, w ten sam sposób krzyżując ręce na klacie jak zwykła robić to Evans – I to jest cały problem?
Podeszła do niej, tak blisko, że stykały się nosami.
- Zmuś go – wyszeptała jej prosto w twarz – Jesteś Lily Evans. Stać Cię na to.
I odeszła, zostawiając oszołomioną dziewczynę samą.

[xxx]

Evans kopnęła z wściekłością w ścianę i zaklęła siarczyście pod nosem.
Jakby nie próbowała, nie mogła zaprzeczyć - Lauren miała rację.
Jeszcze kilka miesięcy temu Evans nie przejmowałaby się niczym, a zwłaszcza tym, czego James chciał lub nie. A jednak, teraz jedyną przeszkodą jaka stała jej na drodze, był właśnie on. Ten, któremu nigdy do tej pory nie dała się powstrzymać.
Co się zmieniło? Dlaczego jego zdanie, tak bardzo się dla niej liczyła? Czemu po prostu nie poszła do niego i nie zmusiła go, żeby jej wysłuchał?
  Bo się boisz  , odezwał się cichy głosik w jej głowie,   Boisz się, że nie zrozumie  .
Lily Evans pokręciła głową. Pchnęła drzwi od łazienki, doskoczyła do umywalki i obmyła szybko twarz.
Czyżby zmiękła? Czy naprawdę, zmieniła się aż tak bardzo, że nie potrafi stanąć do walki o…
No właśnie, o co? Podniosła twarz, przyjrzała się swojemu odbiciu. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Nie umiała odpowiedzieć sobie na pytanie, kim stał się dla niej James Potter. I czemu, tak bardzo bolało ją to, że ją odtrąca?
- Dość tego – mruknęła, wycierając buzię. Zarzuciła torbę na ramię, odgarnęła włosy z twarzy i wymaszerowała z łazienki, z mocnym postanowieniem. Powie Potterowi co myśli i czuje, chodźmy miała go związać i zakneblować.
Zatrzymała się wryta. Ale co ona właściwie czuje?

[xxx]

Wypuściła powietrze ustami, opierając się o ścianę. Rozmowa z Lily nie potoczyła się dokładnie tak, jak miała, ale Lauren liczyła, że w końcu coś do niej dotrze.
Znała Lily wystarczająco długo, by wiedzieć, że dalej sobie poradzi.
No właśnie, znała?
Do tej pory, potrafiła przewidzieć każdy ruch, każde słowo i każde uczucie przyjaciółki. Doskonale wiedziała kiedy jest zła, zmęczona, nieszczęśliwa. Odgadywała jej zamiary jeszcze zanim Evans wypowiedziała je na głos.
Teraz jednak, pomyliła się. Co zmieniło się w Lily, że tym razem King źle odczytała jej intencje, mimo, że nigdy wcześniej to się nie zdarzyło?
  James się stał.  
Przez prawie cztery miesiące spędziły dużo mniej czasu niż przez pięć lat ich przyjaźni razem wziętej. Czy to możliwe, żeby przez tak krótki czas, aż tyle uległo zmianie w Evans?
  Możliwe,  , odezwał się cichy głos w jej głowie    Chris zmienił się przez niespełna dwa tygodnie  .
Nie, to nieprawda, pomyślała King, marszcząc brwi. Chris od zawsze był zazdrosny. Ile razy się z nim o to nie pokłóciła. Nigdy jednak nie odstawiał takich scen jak ostatnio.
Zamyśliła się i kolejna prawda uderzyła w nią jak grom z jasnego nieba.
Zawsze, gdy z rozmawiała z kimkolwiek, była z nią Evans. Pilnowała jej, przypominając nieustannie o tym, że przecież ma Chrisa. Nawet jeśli obie nie zdawały sobie z tego sprawy. Teraz, zabrakło Lily, więc Collins sam musiał pilnować swojej dziewczyny.
King odgarnęła włosy z czoła i westchnęła. Zupełnie go nie znała. Nie miała pojęcia, jak to możliwe, że będąc z nim w związku od czterech lat, wiedziała o nim tak mało.
Lily była w jej życiu od przeszło pięciu lat, niemalże cały czas. Znała każdy szczegół tego, co się między nimi działo. Być może, wiedziała o Collinsie więcej niż ona sama.
Spojrzała na zegarek. Do obiadu, zostało jeszcze trochę czasu. Wystarczająco dużo, żeby porozmawiać z Chrisem. Jeśli ta sytuacja miała przynieść jakieś skutki, trzeba pozwolić jej się rozrosnąć.

[xxx]

- Co to miało być, to podczas śniadania? – spytała cicho, patrząc uważnie na chłopaka. Chris zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem?
- Chris, co się dzieje? – zatrzymała się, mierząc go surowym spojrzeniem. Zamrugał, chyba nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi – Pytam, co to za cyrk odwaliłeś rano!?
- Nie lubię, gdy z nim rozmawiasz – wyrzucił z siebie – Podobasz mu się.
- Słucham!? Chris, ty siebie słyszysz!? Ja i Syriusz? Na mózg ci padło? Ze wszystkich facetów ze szkoły, jesteś zazdrosny akurat o niego!?
- Z żadnym nie spędzasz tyle czasu, co z nim.
- Trudno, żeby było inaczej! Jest jedyną osobą na naszym roku, która jest w takiej samej sytuacji jak ja! Oboje tkwimy w tym bagnie!
- Co?
- Oboje się w to wpakowaliśmy. Ja i on. I oboje teraz musimy się z tego wyplątać. Nie wymagaj ode mnie, żebym tego nie robiła. I zapewniam cię, że nie musisz być zazdrosny.
Strzepnęła jego rękę z ramienia i odmaszerowała, w iście groźnym humorze.

[xxx]

Czy była zakochana?
Nie, nazwałaby tak tego. Owszem, wspaniale spędzało się jej z nim czas. Bawił ją, poprawiał humor i zawsze odgadywał, co sprawi jej przyjemność. Naprawdę świetnie się przy nim czuła. Ale nie była zakochana.
Czy była dla niej przyjacielem?
Nie, tego też tak nie mogła nazwać. Owszem, nie raz jej pomógł gdy tego potrzebowała i ona, zrobiłaby to samego, gdyby ją o pomoc poprosił. Zdążyła poznać go naprawdę mocno, ale czy na tyle by nazwać to aż przyjaźnią. A może tylko?
Do tej pory, przyjaźń klasyfikowała poprzez jej relacje z Lauren. Jednak czy to, co czuła względem Lauren, mogło się przekładać na to, co łączyło ją z Jamesem?
Przyjaźń z mężczyzną musiała różnić się od tej, jaką łączyła ją z Lauren. Skąd więc mogła wiedzieć, kim jest dla niej James Potter, skoro tak naprawdę, był pierwszym facetem, z którym spędziła tyle czasu? Była w tej kwestii kompletnie niedoświadczona i jednocześnie zagubiona.
  Lauren wiedziałaby, co robić  
Pokręciła głową. To Lauren spowodowała całą tą sytuację. Mimo, że pewnie poradziłaby jej co robić, nie miała zamiaru wyciągnąć do niej teraz ręki.
Podjęła decyzje w mgnieniu oka. Nie na King świat się kończy. Ma przecież innych znajomych, którzy na pewno jej pomogą. A wtedy, znajdzie Jamesa i powie mu… Tego jeszcze nie wiedziała.

[xxx]

- Więc… Tak… - Amanda patrzyła nią z nieukrywanym zmieszaniem – Więc nie wiesz, co czujesz, tak?
- Dokładnie – Lily pokiwała głową.
- Z tego co mówisz, wasze relacje są dość… nietypowe – powiedziała powoli, marszcząc brwi. Lily wpatrywała się w nią w zamyśleniu – Jest ci bliski, ale nie na tyle, żebyś mogła mówić o miłości.
- Nie, nie na tyle.
- Ale tęsknisz za nim trochę i budzi w tobie wielkie emocje.
- No, tak, dokładnie – Lily pokiwała głową – Tylko on potrafi doprowadzić mnie tak do szału.
Mandy pokiwała głową, zamyśliła się przez chwilę.
- Nie wiem. Jeśli nie wiesz, co do niego czujesz, czy w ogóle coś czujesz, powinnaś otworzyć się sama przed sobą. Może załóż pamiętnik??

[xxx]

- Lily, kochanie! Przecież to, że wy jesteście dla siebie stworzeni, wie każdy, kto chodzi do tej szkoły!
- Nie, to nie tak.
Eddie westchnął.
- Jesteście jak dwie połówki jabłka. Idealnie dopasowane. Tworzycie całość. Dopełniacie się – Mauer narysował dłońmi niewidzialny okrąg – Marniejesz przy nim, rudowłosa!
- Eddie, rada!
- Powiedz mu o tym, naturalnie! Nie duś w sobie tego uczucia! Daj mu wzlecieć! Daj mu wolność! Niech…
- Jakiego uczucia, Eddie!?
- Tego, które w sobie dusisz! A niby jakiego!

[xxx]

Była wściekła. Na Merlina, była bardzo wściekła.
Jak on mógł być zazdrosny! O Syriusza!
Wybuchła śmiechem. Black miał w sobie wszystko to, czego nie szukała w mężczyźnie. Był nieodpowiedzialny, cyniczny, złośliwy, dumny. A jednak…. Nie mogła zaprzeczyć, że przyjacielem był wspaniałym. Do tego, zdawał się rozumieć pewne sprawy o wiele bardziej, niż rozumiał je Chris.
No i co tu kryć – był całkiem przystojny.
Mimo wszystko, fakty były proste – nie interesowała się nim jako kandydatem na partnera. To tylko Syriusz Black.
W takim razie, czemu Chris był zazdrosny? Widział coś, czego ona nie dostrzegała?
Westchnęła zirytowana. Teraz przydałby się jej zdrowy rozsądek Lily. Ona na pewno szybko znalazłaby jakieś wytłumaczenie
Pokręciła głową. Nie na Lily Evans świat się kończy. Szkoła jest pełna innych rozsądnych osób, które w dodatku mają większe pojęcie o związkach niż Lily.

[xxx]

- Jest przystojny, zabawny, popularny i cię lubi – wyliczyła na palcach Jessica – Każdy byłby zazdrosny. Faceci z reguły są zazdrośni.
- Nic mnie z nim nie łączy!
- Tobie się tak tylko wydaje – powiedziała z przekonaniem – A może się okazać, że za parę miesięcy stracisz dla niego głowę i będzie tylko on!
- To co mam robić?
- Zostaw go – poleciła Jessica – Collins to dupek.

[xxx]
- Do diabła z nimi! To tylko strata czasu!
  Dlaczego właściwie przyszłam z tym do niej?  
- Słuchaj – powiedziała Lexie, kładąc rękę na jej ramieniu – Zazdrośni są najgorsi. Sprawdzają, pilnują… Nie pozwól na to, bo nie da ci niedługo złapać oddechu. Będzie cię dusić i dusić i…
- Rozumiem, naprawdę! Rozumiem.
- Daj sobie z nimi spokój – zaleciła z powagą McAdams – Nie są obaj warci ciebie.

[xxx]

Spojrzał na zegarek. Raz, potem drugi i trzeci. Kolacja trwała od dwudziestu minut, a Jamesa nadal nie było.
Syriusz znów zerknął na godzinę. Remus, który przyglądał się temu w milczeniu, wzniósł oczy do góry, ale nic nie powiedział. Bo po co?
Całą sprawę skomentował tylko raz, na samym początku. Potem w milczeniu znosił nieudane próby nawiązania przez Syriusza kontaktu z Jamsem, wysłuchiwał cierpliwie niezadowolonego Syriusza, gdy mu się po raz kolejny nie udało, by potem spędzić godzinę w bibliotece z milczącym Potterem.
A Syriusz, był mu za tą ciszę wdzięczny.
Powoli, zaczynało irytować go zachowanie Jamesa. Z jednej strony, zachowywał się wręcz nienagannie – nie robił im wyrzutów, słuchał co się do niego mówi. Był nadzwyczaj spokojny, opanowany. A jednak, momentami Black czuł, że wolałby, żeby Potter ignorował go ostentacyjnie jak Evans, czy rzucał wszystkim, co wpadło mu w ręce.
Przynajmniej wtedy, wiedziałby, że wszystko jest w porządku, że zachowuje się jak normalny człowiek.
Coraz częściej miał ochotę coś zrobić. Wszcząć jakąś awanturę, sprowokować Pottera, cokolwiek, byleby przerwać tą nieznośną sytuacje.
Próbował kilka razy, jednak za każdym razem napotykał ostrzegawcze spojrzenie Lupina. Przeklinał wtedy po stokroć przyjaciela, jednak niechętnie przyznawał mu rację.
- Wyluzuj – odezwał się nagle Lupin, nalewając sobie herbaty. Zawahał się, wziął drugą szklankę, do niej również nalał, podsuwając ją następnie Syriuszowi.
 Ten spojrzał na naczynie, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Potem, podniósł wzrok na Remusa, który jak gdyby nigdy nic, smarował tost masłem.
- Co to jest?
- Herbatka, nie widać? – Odpowiedział pogodnie chłopak.
- Widzę, że herbata, ale po jakiego grzyba mi ona?
- Ludzie, zazwyczaj ją piją – stwierdził rozbawiony Remus – ale jeśli masz wobec niej jakieś inne plany, nie krępuj się.
Oszołomiona mina Syriusza była tak niesamowicie zabawna, że Lupin nie mógł się nie zaśmiać.
- Po prostu ją wypij – powiedział w końcu – Uspokoisz się.
Syriusz spojrzał na herbatę, jakby była trucizną, ale wziął szklankę do ręki. Powąchał dyskretnie zawartość – bardziej z przyzwyczajenia niż podejrzeń i nabrał łyk w usta.
Pokiwał głową, spojrzał na zegarek i na wejście do Wielkiej Sali. Nadal nic.

[xxx]

Zatrzymał się, gdy zaszła mu drogę. Przez chwilę oboje stali naprzeciw siebie, wpatrując się jedno  drugie, jak zahipnotyzowani.
Wszystko, co ułożyła sobie w głowie, wyparowała. Cała przemowa zniknęła, tak jakby nigdy jej nie było.
Chciała się odezwać, zrobić jakiś ruch, ale nie potrafiła. Determinacja zniknęła, a na jej miejsce znów wrócił ten irracjonalny strach.
Jego spojrzenie paraliżowało ją. Jeszcze nigdy dotąd, nie doznała tego uczucia. Nie mogła wykonać nawet najmniejszego ruchu. Stała, wpatrując się w jego twarz i próbowała odzyskać resztki rozsądku
Chciała mu wszystko wyjaśnić. Chciała poprosić, żeby przestał się gniewać. Opowiedzieć, jak bardzo za nim tęskni. Dopiero to do niej dotarło – tęskniła, bardziej, niż się tego spodziewała. Był jej bliższy, dużo bardziej, niż uważała. Niespodziewanie, stał się dla niej bardziej bliski niż Lauren.
Paraliżowała ją myśl, że mogła to stracić przez własną głupotę.
Ale nie potrafiła nic powiedzieć. Stała, wpatrując się w jego twarz i błagając los, żeby odezwał się pierwszy lub dał jej tyle sił, by ona to zrobiła.

[xxx]
Dopiero teraz, gdy patrzył na nią, skruszoną i zaskoczoną, doszło do niego, jak bardzo mu jej brakuje. Tęsknił za jej śmiechem, wybuchami złości i humorkami.
Nie chciał się na nią nadal gniewać. Pragnął, żeby coś powiedziała – cokolwiek, zwykłą głupotę. By dała mu pretekst, żeby zapomnieć.
Ale ona tylko wpatrywała się w niego, blednąc z każdą chwilą. I odbierała resztki rozsądku. Paraliżowała go samym spojrzeniem.
Był wściekły, naprawdę był moment, kiedy nie chciał widzieć jej na oczy. Okłamała go i nie potrafił jej darować, że to zrobiła.
Ale teraz, jak za dotknięciem różdżki, złość wyparowała. Nie chciał być dłużej na nią zły, nie teraz. Nie w tej chwili.
Stali tak dłuższą chwilę, nie mówiąc nic. Cisza powoli stawała się niezręczna. Oderwała do niego wzrok, wygięła nerwowo palce.
  Mów Lily, mów!  .
Otworzyła usta, podniosła głową, zdecydowana wyrzucić z siebie potok słów. Nie miało znaczenia jakich, musiała coś powiedzieć, cokolwiek.
Ale wtedy, znów ich spojrzenia się spotkały, a głos ugrzązł jej w gardle. Zrobiła gest, jakby chciała go dotknąć ale w połowie drogi rozmyśliła.
To go otrzeźwiło. Bez względu na to, jak bardzo mu jej brakowało, oszukała go. Robiła to z premedytacją i nawet nie miała zamiaru się z tego wytłumaczyć. Odwrócił się na pięcie.
- James.
Jej cichy szept zabrzmiał tysiąc razy głośniej, odbijając się echem po korytarzu. Zwolnił krok, nasłuchując.
- Przepraszam…
Ty razem, ledwo co ją dosłyszał. Nie był nawet pewny, czy w ogóle coś powiedziała. Przez krótki moment, szedł trochę wolniej, walcząc z pragnieniem, by odwrócić się do niej. Potem gwałtownie przyspieszył.

[xxx]

Była tak blisko. Wiedziała to w tamtej chwili i teraz – przeszło dwadzieścia minut później.
Była o krok od tego, żeby doprowadzić wszystko do normy. Lub nawet zmienić na lepsze, jeśliby tylko tego chcieli. Ale zawahała się o jeden raz za dużo.
Pluła sobie w twarz, że w tak głupi sposób, po raz kolejny wszystko zepsuła. Znów.
Lily Evans – królowa błędnych decyzji. Tchórzliwa, głupia gęś.
  Weź się w garść, Lily Evans  , powiedziała sobie w myślach i zacisnęła mocno pięści. Teraz się nie udało – trudno. Spróbuje następnym razem.
  A jeśli następnego razu nie będzie? Był gotów cię wysłuchać, głupia!   
No właśnie, a co, jeśli więcej nie będzie chciał? Co jeśli następnym razem, znów odejdzie, zanim zdąży otworzyć usta? Co, jeśli to była jedyna okazja?

[xxx]

Nie bardzo zważała na to, gdzie idzie.  Po prostu, pozwalała, żeby nogi same prowadziły ją przed siebie. Była zła, zmęczona i zrezygnowana. Spytała o radę każdego, kto mógł i chciał jej ją dać. Ale nikt, tak naprawdę jej nie pomógł.
Nikt nie rozumiał. Prawda była taka – i ile by nie zaprzeczała, musiała to przyznać – że tylko ONA ją rozumiała. I tylko ONA mogła jej teraz pomóc.
Gdyby oczywiście chciała. I gdyby poprosiła.
Jęknęła, zderzając się mocno z idącą naprzeciw osobą. Masując obolałe pośladki, podniosła głowę, by zrugać swoją przeszkodę. Zamarła, widząc jak rudowłosa dziewczyna, siedząca tuż przed nią, otwiera ze złością usta, masując swoją pupę.
To była ONA.
Jej widok, zaskoczył ją chyba w tym samym stopniu – zesztywniała na chwilę, otwierając oczy ze zdziwienia.

I. Nie mogła uwierzyć, że akurat teraz, wpadła akurat na Lauren. Z całej szkoły, musiała trafić akurat na nią. I to teraz, gdy tak bardzo jej potrzebowała. Nie radziła sobie z tym wszystkim. Była zmęczona, zrezygnowana, zła. Jakby ktoś podciął jej skrzydła, nie pozwalając wzlecieć do góry. On, podciął jej skrzydła. Ona sama to zrobiła.
Wszystko jedno. Była uwięziona w labiryncie swoich uczuć i wiedziała, że tylko King, może pomóc jej wzbić się.
Ale, czy ona naprawdę potrafiła jej pomóc? Nie rozumiała tego, co się działo. Nie rozumiała jej uczuć.  
Ale, czy dałaby radę wygrzebać się samej? Czy uda jej się rozwikłać tą zagadkę, bez mądrego i doświadczonego głosu King?

II. Los bywał jednak dowcipny. Że też akurat teraz, po tym wszystkim, wpadła akurat na Lily. I to teraz, gdy tak bardzo jej potrzebowała!
Do tej pory zdawało jej się, że ma kontrolę nad tym, co się dzieje w jej życiu. Teraz wiedziała, że myliła się.
Nie wiedziała nic. Bez Evans, cały starannie uporządkowany świat runął. Wszystko stało się trudniejsze, bardziej skomplikowane.
Potrzebowała jej. Potrzebowała jej obiektywnego i suchego rozsądku, by odnaleźć jakieś wyjście z tego bagna, w które się wpakowała.

Siedziały naprzeciw siebie, myśląc o tym, jak bardzo w tej chwili się potrzebują. Jak mocno im siebie brak, jak się uzupełniają, tworząc razem jedną, stonowaną całość.
I żadna z nich, nie powiedziała nic, nieświadoma, że druga myśli dokładnie o tym samym.
Niewidzialna bariera oddzieliła je brutalnie od siebie.
Wstały, pomagając sobie wzajemnie i bez zbędnych słów, oddaliły w przeciwnych kierunkach.

[xxx]

- Możemy tak siedzieć – zagadał Remus, zamykając kufer i siadając na łóżku – i nic nie mówić do końca szkoły. Mi to nie przeszkadza, lubię ciszę i spokój. Was jednak szlag trafia, a tego nie lubię.
Spojrzeli na Lupina ze średnim zainteresowaniem, czekając na ciąg dalszy.
- Możemy jednak – kontynuował spokojnie – przerwać tą idiotyczną ciszę i wrócić do stanu dawnego.
- Nie, wolę ciszę – stwierdził krótko James. Syriusz zgodził się z nim w milczeniu. Remus zmarszczył brwi, wstał, wyprostował się i spojrzał najpierw na Pottera, potem na Blacka.
Peter natychmiast czmychnął do łazienki, mamrocząc coś o szybkiej kąpieli. Coś w spojrzeniu Lupina mówiło mu, że lada moment, rozpocznie się tu piekło.
- Przedstawię wam tę sprawę w trochę inny sposób – podjął po chwili, cierpliwym tonem – jeżeli zaraz nie zaczniecie się zachowywać jak zawsze, Dumbledore mi świadkiem, że obu was zamorduję z zimną krwią. Ruszcie swoje zapchlone i rogate tyłki i zróbcie coś – dodał ostro. Przyjaciele zignorowali go, na co Remus policzył w myślach do dziesięciu i podszedł do Blacka. Z pewną dozą brutalności złapał go za krawat i siłą przeciągnął na sam środek pokoju. Syriusz krztusząc się, próbował wyswobodzić z uścisku przyjaciela, który był nadzwyczaj silny. James nie protestował, gdy Lupin gestem przywołał go do siebie. W pośpiechu zerwał się z łóżka i doskoczył do kolegów.
- A teraz, gadać!
- Ubrudziłeś się na twarzy – powiedział uprzejmie James, a Syriusz przetarł policzek.
- Dziękuję. To… - spojrzał z wahaniem na Remusa – Jakie masz plany na jutrzejszy ranek?
- Merlinie! – jęknął Lupin – Nie o śniadaniu! Gadajcie o waszym kłopocie!
- Jakim? Nie mam żadnego kłopotu, a ty? – James spojrzał pytająco na Syriusza. Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, Lunatyku.
- Zdzielę was – obiecał Lupin – Zdzielę was normalnie! Na skarpety Hagrida, oszukał Cię! Spiskował za twoimi plecami! Chciał… chciał…
Zawahał się. James wyglądał na niezbyt przejętego winami, którymi zarzucał Syriusza Lupin.
Remus był cierpliwy. Zwykle zachowywał uczciwość wobec przyjaciół, starał się być bezstronny w konfliktach między nimi. Czekał, aż same się rozwiążą, bo to było najrozsądniejsze wyjście.
Teraz jednak, gdy i Syriusz się zaparł, nie było szans, żeby sami sobie poradzili. W związku z czym, Remus zdecydował się na lekkie naciągnięcie faktów. Musiał sprowokować ich do rozmowy, nawet jeśli to miało oznaczać ciosy poniżej pasa.
- To na pewno było specjalnie!
Mina, jaką zrobił Black, sprawiła że Remus instynktownie odsunął się od niego. James zmarszczył brwi, pobladł i wzruszył ramionami. To z kolei, rozeźliło Lupina.
- Obraża się o taką głupotę – zauważył, tym razem robiąc krok w stronę w kierunku Blacka – Ja bym tam się wściekł, jakby mnie tak zbywał sztuczną uprzejmością.
- I to MY mamy problem? – spytał znudzony Black, odwracając się i podchodząc do swojego łóżka. Za jego plecami, James zrobił to samo.
- Jak się kłócimy, jesteś zły, jak jesteśmy grzeczni, jesteś zły. Powinieneś zastanowić się nad tym, czego chcesz – powiedział z przekonaniem James, sięgając po książkę leżącą na szafce nocnej.
Tego na nerwy Lupina było zbyt dużo. Poczerwieniał na twarzy, zacisnął pięści i gdyby spojrzenie mogło zabijać, Potter pewnie padłby martwy na poduszkę.
- Jeżeli zaraz – wycedził przez zęby, mierząc przyjaciela wściekłym spojrzeniem - nie zaczniesz mu robić awantury o tą całą akcję, przez resztę życia będziesz się żywić przez słomkę. A ciebie – zwrócił się do Syriusza – dotyczy się to tak samo.
- Chyba powinieneś odpocząć – polecił łagodnie Syriusz, nie dostrzegając powagi stanu Lupina – Jesteś nerwowy i mówisz od rzeczy.
James zmarszczył zaniepokojony brwi, gdy drzwi od łazienki otworzyły się i do środka zajrzał przestraszony Peter.
- Co się dzieje?
- Lunatyk postradał do reszty zmysły i zaraz zabije Łapę – powiedział swobodnym tonem, a na potwierdzenie jego słów, Lupin rzucił się na Blacka. Dopiero trzask drzwi oprzytomnił go na tyle, by zdać sobie sprawy, że Remus naprawdę jest bardzo zły.
Zerwał się z łóżka i skoczył ratować przyjaciela. W tej chwili nie wiedział jeszcze tylko, którego.

[xxx]

Peter zawsze się asekurował. Jeśli tylko była taka możliwość, ewakuował się z miejsca zagrożenia.
Teraz siedział w łazience, lejąc wodę do wanny. Słyszał przytłumione głosy przyjaciół dochodzące zza drzwi. Gdy jednak dobiegł go huk spadających z półek książek, uznał, że powinien zobaczyć, co się dzieje.
Oniemiał, widząc co dzieje się w ich dormitorium.
Cała trójka, ganiała biegała po sypialni, skacząc po łóżkach, szafkach i podłodze. Na przedzie uciekał Syriusz, goniony przez wściekłego do granic możliwości Lupina. James, próbował ich obu dogonić, co rusz jednak potkał się o przewrócone w pośpiechu przez Blacka przedmioty. Peter zdecydował się na interwencje, gdy akcja niespodziewanie sama się skończyła.
Syriusz, potknąwszy się o własnoręcznie przewrócony kufer legł do przodu. Peter patrzył w zwolnionym tępie, jak Black wpada do otwartego kufra Jamesa w którym swojego czasu gromadzili zapasy jedzenia i... alkoholu.
Okrzyk bólu chłopaka, dźwięk pękającego szkła i kolejne krzyki Remusa i Jamesa, którzy również wylądowali w kufrze upewniły Petera, że przyjaciele nie wyjdą z tej gonitwy cali.

[xxx]

Zagryzł wargi, nie do końca pewny, do kogo powinien się zwrócić. Jeszcze kilka tygodni temu, byłaby to zapewnie Lily, jednak zważywszy na jej napięte stosunki z Rogaczem, Peter zdecydował, że to najgorsza osoba.
Rozejrzał się po Pokoju Wspólnym szukając kogoś, kogokolwiek, kogo by znał.
W dormitorium zostawił pokaleczonych i poturbowanych Huncwotów, którzy w miarę swoich możliwości opatrywali się wzajemnie. Oczywiście, milczeli i żaden nie powiedział bawet słowa do drugiego.
Nie mogli udać się do skrzydła szpitalnego po pomoc. Madame Pomfrey na pewno zauważyłaby drobne pamiątki, jakie zostały im wszystkim po ostatniej pełni. Oczywiście, z czasem miały one zniknąć całkowicie, na ten moment jednak, osoba tak doświadczona jak Poppy Pomfrey na pewno by je rozpoznała.
Potrzebowali więc kogoś, kto pomoże im z tymi większymi uszkodzeniami.
Uśmiechnął się sam do siebie i pognał do siedzącej przy kominku dziewczyny.

[xxx]

- Peter, nie rozumiem… Na jaja Merlina, co tu się stało!? Co wam jest!?
Przedostała się przez kupę śmieci, rozwalonych po podłodze i doskoczyła do siedzących na jednym łóżku, śmiertelnie na siebie obrażonych Huncwotów.
Każdy z nich, dorobił się licznych zadrapań na twarzy, szyi, rękach i klacie.
- Biliście się!? Oczadzaliście!?
Lauren spojrzała surowo po wszystkich, zatrzymując wzrok na Remusie.
- I ty!? Na Merlina, myślałam że masz swój rozum!
- Sam zaczął – mruknął Potter, a Lupin zaszczycił go surowym spojrzeniem.
- Bo mnie sprowokował.
- Trzeba było dać nam spokój – odezwał się Syriusz, a Lauren jęknęła w duchu.
- Dość! Powie mi któryś z was, co się stało!?
Odpowiedziała jej cisza. W końcu odezwał się Peter.
- Wpadli do kufra Rogacza.
- Trzymasz tam siekiery i topory!?
- Nie, zapas Ognistej i paszteciki – wyjaśnił z lekkim ociąganiem James i skrzywił się z bólu – A właśnie, mogłabyś…
Wysunął w jej stronę rękę, a King otworzyła usta w niemym zdziewaniu, widząc lepką, klejącą maź, wymieszaną z krwią chłopaka.
- Potrzebujemy trochę waty. W takim stanie nigdzie nie pójdziemy. – dodał, drapiąc się niezręcznie po głowie.
- Potrzebujecie apteczki – poprawiła go surowo Lauren – I trochę rozumu!
- Dezynfekcje mamy z głowy – mruknął Syriusz, którego twarz w każdym calu była czerwona. Złapał za leżącą obok siebie butelkę, pękniętą z boku i pociągnął z niej zdrowo – I znieczulenie też.
- Merlinie, trzymaj mnie, bo nie wytrzymam. Zaraz wrócę – dodała odwracając się – Pójdę po apteczkę. Ale Ty – zwróciła się do Syriusza – powinieneś iść do Skrzydła. Zwykły plasterek na to nie pomoże.

[xxx]

- Nie rozumiem – przyznała, przecierając znudzona rękę Jamesa – Siniaki macie od samego upadku. Skąd te rozcięcia?
Potter zarumienił się trochę, wstał i złapał dziewczynę za rękę. Podciągnął ją do kufra i gestem wskazał, żeby zajrzała.
Wydała z siebie cichy syk. Na dnie, wśród resztek jedzenia – ułożonych starannie na folii – leżało rozbite lusterko.
- Nie mogłeś posprzątać!? – spytała z wyrzutem, a chłopak westchnął.
- Nie wiedziałem, że do niego wpadniemy – powiedział całkiem szczerze – Po za tym, w tym roku mój kufer pełni funkcję śmietnika.
- Że co proszę!?
- No, śmietnika. Przecież gdzieś to trzeba wywalać, nie? A po za tym, jak myślisz, po co ta folia?
- Jesteście nienormalni. Tylko wy, mogliście to wymyślić…
Remus ukrył uśmiech, odwracając się od nich. Syriusz, siłą wypchnięty przez Lauren, poszedł do skrzydła szpitalnego. King spojrzała na Pottera i nagle doszło do niej coś, czego wcześniej nie zauważyła – rozmawiał z nią. I to całkiem normalnie, zupełnie jak nie on.
- Gotowe – powiedziała, przyklejając ostatni plaster do ręki chłopaka. Zebrała wszystko do apteczki – Dacie sobie radę?
Pokiwali głowami, nie patrząc na siebie. King zmarszczyła brwi i cień radości, z normalnego zachowania Pottera uleciał. Wszystko wskazywało na to, że rozmowa z nią, wcale nie oznaczała powrotu do rzeczywiści. Przeklęła pod nosem, pożegnała się i wyszła z męskiego dormitorium, szukając jakiegoś rozwiązania tej całej afery.

[xxx]

Wszystko jest ze sobą powiązane;  pomyślała Lauren, wychodząc na błonia; wszystko to, co się dzieje wiąże się ze sobą.
- To nie ma żadnego powiązania – powiedziała z przekonaniem, poprawiając szalik – Wszystko to co się dzieje. Nic nie zrobimy, dopóki WY się nie dogadacie. Musisz porozmawiać z Remusem, bez niego się nie uda.
Syriusz westchnął zrezygnowany.
- Ile razy mam mówić, że próbowałem? Nie chce gadać.
- Lily udaje, że mnie nie widzi – powtórzyła po raz kolejny Lauren. Ostatnio coraz mocniej odczuwała jej brak – to też ją martwi. Nie wie, co robić.
- Pogadaj z nią.
- Nie chce ze mną gadać.
Jęknęli zrezygnowani. Sytuacja była wręcz śmiesznie beznadziejna.
Remus nie chciał rozmawiać z Blackiem. Oświadczył mu, że skoro nie chciał jego pomocy przy Rogaczu wtedy, go on ją oferował, ma sobie radzić sam. Rogacz jednak, również nie miał zamiaru zamienić z nim ani słowa. Nadzieja pozostawała więc w Lily. Evans kilka razy próbowała pogadać z Jamesem, ten jednak, wrócił do dawnej taktyki i unikał jej jak ognia. Tym samym, wściekła Lily wyżywała się na Lauren, ignorując ją.
Tym sposobem, kółko zamykało się. Wszyscy udawali że się nie znają, a Lauren i Syriusz nie mieli żadnego pomysłu od tego, z której strony zacząć naprawiać szkody.
Większość czasu spędzali wiec we dwoje, próbując znaleźć jakieś wyjście. A to niestety, odbijało się na jej relacjach z Chrisem. Chłopak coraz częściej okazywał zazdrość. Lauren starała mu się cierpliwie tłumaczyć, jego niepokój jest bezpodstawny. Proponowali mu oboje nie raz, żeby uczestniczył wraz z nimi w rozmowach, on jednak zawsze odmawiał.
A King czuła z tego powodu coraz większą irytację. Prawie każde ich spotkanie kończyło się kłótnią. Jakby się nie starali, ten wątek wychodził zawsze.
Niewidzialna bariera oddalała ich od siebie coraz bardziej.
- Nie chce z nikim gadać. Może zamkniemy ich w łazience i nie wypuścimy dopóki się nie dogadają?
- Albo nie zabiją? – spytała dziewczyna, a Syriusz westchnął zrezygnowany.
- Masz jakiś lepszy pomysł?
- Zwabimy ich do dormitorium, zwiążemy, zakneblujemy i zmusimy do rozmowy – powiedziała na wydechu. Black zaśmiał się cicho.
- Przynajmniej nie zrobią sobie krzywdy.

[xxx]

- Lily nadal ze mną nie rozmawia – poskarżyła się Lauren, siadając obok Chrisa. Chłopak poklepał ją pocieszająco po ramieniu.
- Przejdzie jej.
- Mówisz tak od miesiąca – zirytowała się dziewczyna – Ona zupełnie nie zwraca na mnie uwagi! Traktuje jak powietrze! A ciebie stać tylko na: przejdzie jej!?
- Co mam zrobić!? Chciałam z nią porozmawiać, zabroniłaś mi!
Westchnęła, zirytowana. Czuła, że wszystko wytrąca się jej spod kontroli. Traciła grunt pod nogami, a Chris jej nie pomógł.
- Nie było cię na śniadaniu – oznajmił nagle, a ona spojrzała na niego zaskoczona – gdzie byłaś?
- Proszę, nie zaczynaj znowu – jęknęła – jestem już tym zmęczona…
- Czyli jednak…
- Chris, do cholery! – zerwała się z trawy, łapiąc torbę – Ile razy mam ci mówić… Nie, nie chce mi się tego powtarzać! Rób i myśl sobie co chcesz, ja mam dość!
Odwróciła się wściekła i pobiegła błoniami, czując jak złość wzbiera się w niej coraz mocniej. Miała ochotę rozbić coś, zniszczyć, zrobić cokolwiek, byleby się tylko wyładować.
Ku jej szczęściu, lub nieszczęściu, tuż przy Wielkiej Sali, wpadła na Syriusza.
- Ty!
Cofnął się, zaskoczony. Irracjonalna złość na niego, wypełniła ją od czubka głowy po pięty.
- To Twoja wina!
- Moja… co? Co się stało!?
- Lily nie chce ze mną rozmawiać! Uważa, że jestem złą przyjaciółką, a ja teraz naprawdę potrzebuję z kimś porozmawiać! Gdybyś mi wybił z głowy pomysł, żeby z nimi rozmawiać, nic by się nie stało! Teraz, pokłóciłam się z chłopakiem, który jest zazdrosny o CIEBIE! I na nic się mają moje wyjaśnienia, bo jest uparty jak stary cap! Gdyby nie, gdyby nie twoja obecność, wszystko byłoby w porządku!
- Moja wina!? To TY chciałaś zorganizować tą intrygę, to TY nie potrafiłaś zrozumieć intencji Evans i…
- Ona sama ich nie rozumie! Nie wymagaj ode mnie żebym znała ją lepiej niż ona sama!
- Nie wmawiaj mi, że to moja wina!
Czuła, że jest o krok, żeby zrobić mu krzywdę. Po jego minie odgadła, że nie jest w tym pragnieniu sama.
- A czyja? Zgodziłeś się, wszedłeś w to! Ponosisz za to co się dzieje taka samą odpowiedzialność jak ja!
Chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili rozbrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę.
Odwróciła się na pięcie.
- Jeszcze nie skończyłem! – Krzyknął za nią, ale ona nie miała zamiaru się odwracać.
- A ja tak!

[xxx]

Znalazł ją w korytarzu na trzecim piętrze. Przez chwilę utrzymywali kontakt wzrokowy – nadal buzowała ze złości, a gdy tak na nią patrzył, miała ochotę coś mu zrobić.
A potem, zanim zdążyła zareagować, odciągnął ją od tłumu spieszących na lekcje uczniów. Nim przekroczyli próg opuszczonej klasy, obrócił się starając z nią twarzą w twarz.
- Jeżeli myślisz, że to tylko ciebie rusza, to jesteś w wielkim błędzie! – powiedział wściekły – Oboje siedzimy w tym bagnie!
- Nic nie wiesz! Wszystko co robimy, jest bez sensu!
- Nie pozwolę, żebyś zrzucała na mnie winę za wszystko co się dzieje! Uważałaś to za dobry pomysł, tak samo jak ja! Gdybyś trochę myślała…
Zamachnęła się ze świstem, ale był szybszy. Złapał ją za nadgarstek, przyciągając do siebie. Spojrzała na niego wściekła. I poczuła coś, czego nie powinna była w tej chwili czuć – niezdrową przyjemność z tego, że są tak blisko siebie.
- Nie odważysz się - wyszeptała, a cała złość nagle uleciała, ustępując miejsca podnieceniu.
Syriusz puścił jej dłoń i objął w pasie. Zarzuciła ręce na jego szyje, oddychając szybciej. Czuła jego ciepły oddech na swojej twarzy. Tylko przez kilka sekund – wystarczyło, by do reszty przestała nad sobą panować. Nabrała powietrza w płuca i już po chwili, całowała go, błądząc rękami po jego plecach.
Gdzieś w oddali zabrzmiał dzwonek na lekcje. Nie przejęli się, że lada chwila do sali wejdą uczniowie z nauczycielem. To podjudziło ich tylko bardziej.
Odrywając usta tylko po to, żeby nabrać łapczywie powietrza, podniósł ją. Oplotła go nogami w pasie.
Drzwi otworzyły się, a głosy z korytarza natychmiast zamilkły. Ktoś zagwizdał, gdzieś indziej rozległo się przekleństwo.
A potem, całą atmosferę przerwał zszokowany głos któregoś z nauczycieli.
- Panno King! Panie Black! 
Niechętnie oderwali się od siebie, by spojrzeć na Profesor McGonagall. Na twarz obojga wstąpił szkarłatny rumieniec, gdy schodząc z ławki, poprawiali zmięte koszule mundurków szkolnych. Lauren odgarnęła potargane włosy z buzi, otarła wierzchem rękawa kąciki ust. Syriusz złapał ja za rękę i z trudem panując nad cisnącym na ich usta uśmiechem, wbiegli z klasy.
Gdy skręcili w korytarz, roześmiali się głośno.


Przyznaję się, bez bicia, notka miała być krótsza i kończyć się trzy akapity wcześniej. Ale uznałam, że będę dobra i dam wam więcej. I to nic, absolutnie nic, nie ma wspólnego z moją złośliwą manią na celowe kończenie w ważnym momencie! Nic, a nic!

Do Iss: informuję o rozdziałach J Poprzez GG, bloga bądź pocztę, z największym naciskiem na pierwsze. Namiary są w ramce: o mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz