- Jak się czujesz?
Madame Pomfery weszła do sali, przerywając
Jamesowi w pół zdania. Lily uśmiechnęła się do niej, przytulając do siebie
misia. Przez cały wieczór bawiła się nim, słuchając jak Potter opowiada o
ostatnich dniach.
Do tej pory, ilekroć chłopak ją odwiedzał,
zawsze ktoś z nimi był. A to Lauren, a to Eddie, to znów Huncwoci.
Teraz, gdy po raz pierwszy zostali sami,
oczywiście musiała im przeszkodzić pielęgniarka.
- Bardzo dobrze – powiedziała Evans z lekkim
uśmiechem. James odchylił się na krześle. Nogi oparł sobie na poręczy łóżka,
głowę wsparł na ramionach.
- Gorączki nie ma – wymruczała kobieta,
dotykając czoła dziewczyny – zdrowe rumieńce… Nadal trochę kaszlesz, ale jest
już lepiej…
Spojrzała podejrzliwie na Jamesa i zwróciła się
do dziewczyny.
- Jutro może wyjdziesz.
Evans uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Za
plecami pielęgniarki, James uniósł kciuki do góry.
- Zostawię cię na chwilę pod opieką Pana
Pottera – dodała po chwili – Musze odebrać eliksiry od Profesora Slughorna.
Pokiwali
głowami, na znak że rozumieją. Odwróciła się, spojrzała na Jamesa.
- Nie spadnij tylko, jak mnie nie będzie –
ostrzegła.
- Znam pierwszą pomoc – zaoferowała rozbawiona
Lily i zakaszlała. Pomfrey nie skomentowała i żwawo wyszła z sali.
- Nie mam zamiaru się przewracać – oznajmił z
przekonaniem James, mierząc ją rozbawionym spojrzeniem.
- To dobrze, bo nie mam pojęcia o reanimacji –
zachichotała, pokazując mu język. Pokręcił głową, wyciągnął ręce spod głowy i…
upadł, razem z krzesłem, które rozpadło się pod jego ciężarem.
Oszołomiony patrzył na połamane drewno,
zupełnie nie wiedząc co się stało.
Przestraszona Evans wyskoczyła z łóżka i
doskoczyła do niego, klękając przy jego głowie. Uniósł wysoko brwi, a ona
zdzieliła go ręką po czole.
- Zasłużyłeś! – Powiedziała z przekonaniem, delikatnie
dotykając jego potylicy – Masz szczęście, będzie tylko guz.
- Większa krzywdę zrobiłaś mi tu – wydusił
siadając i dotykając czoła. Zarumieniła się, widząc delikatnie rozcięcie na
skórze i spojrzała na swoją dłoń.
- Paznokieć – pokazała zawstydzona –
Przepraszam. Bardzo boli?
- Przeżyję – uśmiechnął się – Gorsze krzywdy mi
robiłaś.
Zachichotała i nagle do głowy przyszedł jej
szalony pomysł. Przygryzła wargę, zmierzyła go spojrzeniem i zawahała się. Decyzje
podjęła w ułamku sekundy.
Zbliżyła się najbliżej jak tylko pozwoliła jej
na to odległość. Ujęła jego twarz w dłonie i delikatnie musnęła skórę czoła
ustami, dokładnie w miejscu, gdzie paznokieć ją przeciął.
Odsunęła się, teraz już cała czerwona na twarzy
i spojrzała na zaskoczonego chłopaka. Przyglądał się jej, a to co zrobiła,
zupełnie nie docierało do niego.
- Żeby nie bolało – powiedziała cicho.
Zamrugał i bardzo powoli dotknął swojego czoła,
nie odrywając przy tym od niej wzroku. Opuściła zawstydzona głowę, zupełnie nie
wiedząc co teraz robić.
- Powinnaś wrócić do łóżka, zanim znów się
przeziębisz – wydusił w końcu, a Lily zgodziła się w ciszy. Wskoczyła pod
kołdrę, podrapała się po szyi i patrzyła, jak naprawia krzesło.
- Jesteś zły? – spytała cicho, bawiąc się
misiem. Spojrzał na nią nieprzytomnym spojrzeniem, i znów przywiodła mu na myśl
małą, bezbronną, zawstydzoną dziewczynkę. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu,
cisnącego się na jego usta. Po raz kolejny zmiękczyła go.
- To była najmilsza rzecz jaka mnie spotkała w
ciągu ostatnich dni – powiedział łagodnie, siadając w nogach jej łóżka. Posłała
mu promienny uśmiech, by zaraz potem przygryźć wargę.
- Zagramy w karty?
[xxx]
Wrócił z łazienki i uśmiechnął się, widząc że
Lily śpi. Głowa przekrzywiła się jej na poduszce, policzek ułożyła na ręce, a
na jej buzi nadal widać było resztki rumieńców, które przez cały wieczór nie
zniknęły ani razu.
Na palcach podszedł do jej łóżka. Przez chwilę
przypatrywał się jej jak śpi, potem okrył ją mocniej kołdrę, a ona wtuliła się
w nią mocno, wzdychając przez sen.
Uśmiechnął się szerzej, dotknął czoła, gdzie
nadal czuł dotyk jej ust i wyszedł ze skrzydła szpitalnego, gasząc światło przy
jej łóżku.
[xxx]
Wyjście do Hogsmeade było zaplanowane na
najbliższą sobotę. Nie było ucznia, który by nie czekał na ten dzień. I
bynajmniej nie chodziło o samo wyjście do wioski, ale o zakład między Eddiem a
Lexie.
Sprawa była prosta. Mauer i McAdams mieli razem
spędzić cały dzień, podczas którego ich zachowanie miało świadczyć o ich
dobrych manierach i wychowaniu.
Co za tym idzie, nie było osoby, ciekawej, jak
potoczą się wydarzenia sobotniego dnia.
[xxx]
- To będzie dzień historyczny – oznajmiła Lily,
a Lauren pokiwała głową.
- Jeśli się nie zabiją, to będzie cud.
Normalny, prawdziwy cud!
- Na kogo stawiacie? – usłyszały za sobą i od
razu uśmiechnęły się szeroko.
- Eddie wygra – powiedziała Lily, a King
pokiwała głową – Lexie jest zbyt wybuchowa. Zobaczycie, że się wkurzy.
- Ja uważam, że jej samozaparcie wykończy go –
stwierdził Syriusz, a pozostali pokiwali żarliwie głowami.
- Nie ma szans – stwierdziła Lauren – stawiam
kremowe, że do popołudnia Lexie nie wytrzyma.
- Stawiam kolejkę, że Eddie wymięknie –
podchwycił James. Lily zmierzyła go rozbawionym spojrzeniem.
- Nie ma szans. Kolejka kremowego na Lexie.
Jeśli przed czwartą skończy się randka, dorzucam butelkę Ognistej.
- Podoba mi się wasz zapał – zaśmiał się
Syriusz – i wchodzę w to. Jak przegram, wypiję butelkę Ognistej za jednym
razem.
- Nie przetrzymasz tego – rzuciła King.
- O to będziemy się zakładać, jak przegrają –
podsumowała Lily a wszyscy zgodzili się z nią w milczeniu.
[xxx]
Czekał na nią punktualnie o dziewiątej pod
wejściem do Puchonów.
Zdziwiła się lekko, widząc jak stoi oparty o
ścianę, mierząc ją uważnym spojrzeniem. Ubrany w elegancką koszulę i spodnie o
szkolnej szaty, jeszcze lepiej niż zazwyczaj.
Wszystkie dziewczęta, które wychodziły z pokoju
wspólnego, rzucały mu ukradkowe spojrzenia. A on, naturalnie, zupełnie nie
zwracał nie uwagi.
Gdy jednak podeszła, wyprostował się z powagą i
kiwną do niej głową.
Wyciągnęła dłoń, pewnym ruchem i uniosła wysoko
brwi. Uścisnął ją.
- Dzień Dobry.
- Dzień Dobry – powiedziała, siląc się na uśmiech.
- Bardzo ładnie wyglądasz – podchwycił i puścił
ją przodem. Ruszyła, wolno i spokojnie, czekając aż do niej dołączy.
- Dziękuję. Gdzie idziemy?
- Masz ochotę coś zjeść? – spytał spokojnie,
posyłając jej uśmiech. Pomyślała, że zdecydowanie zbyt dużo się uśmiechają, ale
nie odważyła się tego powiedzieć na głos.
- Nie pogardzę dobrym posiłkiem.
- W takim razie, zapraszam na lunch.
[xxx]
Szli uliczkami Hogsmeade, rozmawiając spokojnie
o różnych, błahych tematach. On grzecznie zadawał jej pytanie, niezbyt
osobiste, a ona, spokojnie odpowiadała, posyłając jej uśmiech.
Zaprowadził jej do małej kawiarni w jednej z
bocznych uliczek. Otworzył drzwi, przepuścił do środka, nie omieszkując
uprzedzić o progu.
- Dziękuję – powiedziała, znów się uśmiechając.
Czuła, że usta zaczynają ją już boleć od tych ciągłych uśmieszków i delikatnych
chichotów.
Zamknął drzwi, pomógł przy płaszczu i
pokierował do stolika przy oknie, gdzie, naturalnie, pomógł jej usiąść. Ona
przyjęła jego pomoc, czując jednocześnie, że jego nienaganne zachowanie zaczyna
ją drażnić. On tymczasem zdawał się to zrobić całkiem naturalnie.
- Napijesz się czegoś? – spytał, podsuwając jej
pod nos kartę i sam zajrzał do swojej. Rzuciła dyskretne spojrzenie w menu,
poczym zamknęła je i odłożyła na stół.
- Kawę z cynamonem – powiedziała, odgarniając
odruchowo włosy z czoła. Przeklęła w myślach, przypominając sobie, że włosy ma
spięte wysoko spinką. Poprawiła więc błękitny, kaszmirowy golf, starając się za
wszelką cenę zając swoje ręce, które drżały niebezpiecznie.
On tym czasem wstał, podszedł do lady, by
złożyć zamówienie. Patrzyła ukradkiem, jak z szerokim uśmiechem rozmawia z
kelnerką. Dziewczyna zachichotała, zarumieniła się i podała mu dwa talerzyki z
kusząco wyglądającymi ciastkami.
Uniosła wysoko brwi, nie kryjąc satysfakcji. Zauważył
to, gdy tylko wrócił do stolika i, ku jej zdziwieniu, pozostawił bez
komentarza.
- Proszę – postawił spodek z ciastkiem przy jej
nakryciu i usiadł na swoim miejscu – kawy będą za chwilę.
- Skąd wiesz, że lubię akurat to ciastko? –
zapytała, bawiąc się łyżeczką. Spojrzał na nią spod okularów.
- Intuicja.
[xxx]
Czekał, aż popełni błąd. Wyczekiwał na to z
wytęsknieniem, obserwując każdy jej ruch.
Ona jednak, zachowywała się nienagannie. Wydawało
mu się, że wszystko, co robi, przychodzi jej naturalnie i bez chwili
zastanowienia. Jakby się z tym urodziła.
- Nie rozumiem – odezwała się nagle,
przyglądając się mu spod półprzymkniętych powiek – czemu nie zachowujesz się
tak na co dzień?
Uśmiechnął się, łyknął mały łyczek z filiżanki
i odpowiedział.
- Skąd pomysł, że tak nie jest? To, że nie
chcesz iść przodem, gdy cię przepuszczam, że oznacza, że innym tego nie
proponuję.
Spojrzała na niego podejrzliwe, czując, że w
tej kwestii się nie myli. Nie miała jednak czasu na dłuższe zastanawianie się
nad tym, bo on zadał już kolejne pytanie.
- A ty?
Zaśmiała się, dużo głośniej niż zamierzała.
Znów sięgnęła do włosów, a gdy przypomniała sobie, że są związane, zaczęła
bawić się wstążką, wpiętą z boku.
- Wskaż mi jedną osobę, która wie, jak należy
traktować kobietę, a zacznę być damą na co dzień.
Pokręcił tylko głową, ale o nic więcej nie
spytał.
- Czemu jesteśmy kreaturami?
- Nie zaczynaj – zastrzegł, wskazując na nią
palcem – Łamiesz zasady.
- Chcę tylko wiedzieć – wzbroniła się, i
zaczęła kreślić różne kształty na chustce.
Eddie odetchnął, w charakterystyczny dla niego
sposób. Lexie poprawiła się dyskretnie na krześle, spodziewając się usłyszeć
długi wykład. Po raz kolejny tego dnia, zaskoczył ją.
- Może kiedyś ci to wyjaśnię. Masz ochotę na
spacer?
Pokręciła głową z politowaniem, ale
potwierdziła.
Wstał, pomógł wstać jej i podszedł do lady,
żeby zapłacić. Przyglądała mu się w
skupieniu, a gdy wrócił, pozwoliła, by puścił ją przodem.
<i> Niech ma swoje pięć minut </i>
[xxx]
Gospoda pod Trzema Miotłami, jeszcze nigdy nie
była tak zapełniona. I jeszcze nigdy, nie wyczuwało się w niej takiego
wyczekiwania.
Nie było pary oczu, która nie zerkałaby na
zegar co pół minuty.
Wybiła czwarta.
- Stawiasz Ognistą – powiedział Syriusz do
Lily, która zmrużył oczy.
- Jeszcze nie. Nadal nie wrócili – zauważyła, a
James pokręcił głową.
- Jak myślicie, gdzie teraz są?
[xxx]
- Dlaczego tak gardzisz chłopakami? – spytał,
pomagając jej wyminąć konar, leżący na drodze. Podniosła głowę, spojrzała na
niego przez chwilę i odpowiedziała.
- Nie pozwolę, żeby ktoś mnie wykorzystywał –
powiedziała i schyliła się, by podnieść z ziemi duży, okrągły kamień.
- Nie wszyscy tacy są – zauważył Eddie,
przyglądając się jej uważnie.
- Nie wszystkie kobiety są kreaturami – ucięła
niezbyt grzecznie. Uniósł brwi, uśmiechając się z satysfakcją. Ona, słysząc co
powiedziała, przygryzła wargi, mając świadomość, że właśnie przegrała zakład.
- Chodźmy na lody – zaproponował, puszczając tą
uwagę koło uszu – W kawiarni niedaleko stąd, są najlepsze jakie w życiu jadłem.
[xxx]
Wybiła szósta. Wszyscy wpatrywali się w drzwi,
czekając aż do środka wejdą Eddie z Lexie.
Jednak oni, jak na złość się nie pojawiali.
Gdy zegar wybił wpół do siódmej, drzwi
otworzyły się, a do środka weszła Lexie. Za nią wszedł Eddie. Spojrzeli
zaskoczeni na tłum.
- I co!? I co!?
Dziewczyna otworzyła usta, chcąc przyznać się
do porażki, ale chłopak był szybszy.
- Porażający remis – wyznał z westchnieniem.
Spojrzała na niego zaskoczona. On tymczasem
uśmiechnął się z satysfakcją, chowając ręce w kieszeniach.
- O co ci chodzi? – spytała, gdy wszyscy
zaczęli komentować nieprzewidziane rozwiązanie. – Po co to robisz?
Nie obchodziło ją, że właśnie jest niemiła i
niewdzięczna. Kipiała ze złości, a on zdawał się to dostrzegać.
- Żeby Cię bardziej wkurzyć – wyszczerzył się w
uśmiechu – albowiem nic nie przynosi mi takiej satysfakcji, jak Twoja mina w
tej chwili.
I wyszedł, zostawiając ją kompletnie wściekłą.
- Wszyscy są tacy sami – wymruczała pod nosem –
Złośliwe gady.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
[xxx]
Niewątpliwie, rozwiązanie zakładu było jedną z
największych sensacji, jaka obiegła Hogwart.
Lexie nie wyjawiła, że tak naprawdę przegrała.
Doskonale wiedziała, że o to chodziło Mauerowi. Gdyby ujawniła prawdę, nie
tylko musiałaby się przyznać do porażki, ale jeszcze postawiłaby go w lepszym
świetle. W końcu, jakby nie patrzeć, w oczach większości osób, zachowałby się
wtedy w porządku.
Postanowiła jednak, za wszelką cenę odegrać się
na nim za ten afront. Dlatego w czasie kolacji, nie weszła do Wielkiej Sali,
ale zaczaiła się z boku, czekając aż będzie szedł. Ku jej szczęściu, był sam.
- Czekaj! – krzyknęła dobiegając do niego i
łapiąc go za ramię. Nie protestował, gdy odciągnęła go na bok.
- Tak?
- Posłuchaj, ty wyliniały padalcu. Nie pozwolę,
żebyś robił ze mnie idiotkę, jasne!? Twoje marne sztuczki na mnie nie działają
i nie pozwolę Ci się bawić moim kosztem!
- Hola, hola, złotko – przerwał jej patrząc na
nią z rozbawieniem. Musiała zadzierać głowę żeby na niego spojrzeć, a w jej
oczach dostrzegł istny ogień. Była wściekła – Nie rozumiem o co Ci się
rozchodzi.
- O to, że jesteś perfidny! I nie patrz na mnie
tymi swoimi ślepiami, bo to nie robi na mnie wrażenia – wysyczała, dźgając go
palcem w pierś – ze mną się nie zadziera.
- A co z byciem damą? Już Ci przeszło? Wasza
zdolność zmiany zdania jest przerażająca.
- Nie umywamy się do was – warknęła – Uważaj,
Mauer. Odwdzięczę Ci się za to, zobaczysz. I będziesz żałował, że się ze mną
zadarłeś.
Odmaszerowała, a szata powiała za nią złowrogo.
Pokręcił głową.
- Nigdy nie zrozumiem tej dziewczyny –
powiedział do siebie – Wszystkie są dziwne, ale ta istota, przechodzi samą
siebie.
[xxx]
- Hej… - zaczęła nagle Lauren, marszcząc lekko
brwi – A co z naszym zakładem?
- Nic – James wzruszył ramionami – Nie został
rozstrzygnięty. Zakład poszedł się paść.
- No, jak by na to patrzeć, ma rację –
zauważyła Lily, marszcząc nos – z drugiej strony, można powiedzieć, że żadne z
nas nie miało racji. Oboje wytrzymali. Wszyscy przegrali.
- Nie wiele nam to daje, generalnie –
stwierdził James – wszyscy umoczyliśmy, więc wszyscy stawiamy.
- A Syriusz opróżnia butelkę Ognistej? Nie, no
dajcie spokój, oskarżą nas o morderstwo! – krzyknęła Lily, a Lauren
zachichotała pod nosem. Syriusz rzucił jej spojrzenie bazyliszka.
- Uważasz, że nie dam rady?
- To niewykonalne – powiedziała Lauren, a James
już otwierał usta, żeby jej przerwać.
- Nie ma kwestii niemożliwych – zauważył Remus,
a dziewczyny spojrzały na niego zszokowane.
- Daj spokój, wierzysz w to? – spytała Lily,
zatrzymując się przed wejściem do Wielkiej Sali – naprawdę w to wierzysz?
- A nie? Daj spokój, to Syriusz. – machnął ręką
Lupin, a James wybuchł głośnym śmiechem – On naprawdę potrafi zaskakiwać.
- Nie no, w to nie uwierzę – powiedziała z
przekonaniem Evans – Ale może kiedyś sprawdzimy.
- To może być ciekawe – zauważyła Lauren, a
Lily dała jej kuksańca w bok. James i Syriusz wymienili rozbawione spojrzenia.
[xxx]
Lily była jedną z lepszych uczennic w klasie.
Oczywiście, miała swoje słabości i nie raz musiała dłużej przysiąść, żeby
nadrobić dział magii z którym miała kłopot.
Czasem była to transmutacja – Evans nadal
wzdrygała się, gdy przypomniała sobie długie wieczory w trzeciej klasie, gdy
musiała poświęcać cały wolny czas na materiał z transmutacji – czasem
astronomia czy zielarstwo.
Najczęściej, to zaklęcia sprawiały jej kłopoty
– nie raz musiała poświęcać wiele czasu, żeby opanować uroki, które ciężko
wchodziły jej do głowy. Jednym plusem było to, że gdy już je opanowała,
zapamiętywała je na bardzo długi czas.
Najmniej kłopotów, od samego początku,
sprawiały jej eliksiry. Miała do tego naturalny talent i z czystym sumieniem mogła
mówić, że jest z tego przedmiotu dobra.
W przeciwieństwie do Lauren, która wręcz
niecierpiana eliksirów i która zawsze miała z nimi wielkie kłopoty.
Evans wiedziała, że King zdecydowała się na
kontynuowanie nauki tylko dlatego, że to właśnie ten przedmiot był jej
konieczny do przyszłej pracy. Lauren uwielbiała rośliny, w czasie zielarstwa
była cała sobą i zawsze doskonale wiedziała co ma robić. Ku jej nieszczęściu,
wymagano od niej jednak i umiejętności sporządzania wywarów.
- Lauren – wysyczała Evans, łapiąc ją w
ostatniej chwili za rękaw – Nie teraz!
Wskazała palcem na instrukcję, zawartą w
podręczniku, a dziewczyna natychmiast zarumieniła się i cofnęła rękę ze skórą z
fig znad kociołka.
- Jak ty sobie dawałaś radę jak ja siedziałam z
Jamesem? – spytała z niedowierzaniem Lily, siekając żabie jelita.
- Syriusz jakoś sobie radzi z eliksirami –
powiedziała Lauren, zaglądając do swojego eliksiru – Ma być zielony?
- Jasno – wyszeptała Evans i zabrała żabie
wnętrzności z deseczki King – To wiele wyjaśnia, bo on – wskazała głową na
Jamesa, który dyskutował żywo z Syriuszem – ma do tego wrodzony antytalent.
Większy niż ty.
- Niemożliwe – zaśmiała się dziewczyna,
mieszając swój wywar – Nie ma gorszych ode mnie.
- Macie dziesięć minut – zawołał nagle Profesor
Slughorn zatrzymując się pośrodku klasy – gdy skończycie, postawcie swoje prace
na moim biurku. Pan też, Panie Potter – dodał, a James zachichotał pod nosem –
Lily, zostań proszę chwilę po lekcji.
Evans jęknęła w duchu, pewna, czego oczekuje od
niej nauczyciel. Lauren zachichotała pod nosem i spojrzała na siedzącego po
drugiej stronie klasy Chrisa, który był równie blady jak Lily.
[xxx]
- No i co? – spytała King, gdy kilka minut po
dzwonku na przerwę, Lily i Chris wyszli z klasy, a na ich twarzach malowało się
poczucie beznadziei.
- Czemu zawsze ja!? – jęknęła Evnas – Czemu to,
załóżmy, Flitwick nie mógłby organizować takich imprez? Albo… Sprout!
Ktokolwiek, bylebym tego nie umiała!
Lauren zachichotała, widząc, że Chris ma
dokładnie takie same odczucia jak przyjaciółka. Chłopak nie był wprawdzie
championem w dziedzinie eliksirów, jednak jeden z jego dziadków, był
emerytowanym graczem czarodziejskiej wersji golfa. A to, naturalnie, od razu
awansowało go do ulubieńców nauczyciela od eliksirów.
- To tylko jeden wieczór – pocieszyła ich
Lauren – Dacie radę.
- Damy, kochanie – poprawił ją szybko Chris,
obejmując ramieniem – Bo TY idziesz razem ze mną. Możemy przyprowadzić
towarzystwo.
- Weź Lily! – pisnęła King, a Evans omal nie
wpadła na ścianę, zaczynając się śmiać – I tak zawsze nas mylisz, nie zrobi Ci
to różnicy!
- Oh, teraz to na pewno musisz ze mną iść –
powiedział natychmiast Chris z nadzwyczaj udawaną uprzejmością – Musze
zrekompensować ci te wszystkie pomyłki.
- Nie musisz – zapewniła go, kiwając żarliwie
głową – Słowo, nie musisz. Wszystkie już dawno ci wybaczyłam. Chris, proszę,
nie rób tego!
- I po co było się śmiać – Evans poklepała
pocieszająco zrozpaczoną przyjaciółkę po ramieniu – masz za swoje.
- A Ty, gdzie!? Ratuj mnie!
- Poszukać śmiałka, który ze mną pójdzie, albo
uratuje mnie odpowiednio wcześnie, żebym nie doznała urazu psychiki!
- Uważaj, bo znajdziesz…
[xxx]
- Mam nadzwyczajną sprawę – powiedziała na
przywitanie, wpakowując się bezczelnie między Remusa i Syriusza. Zarzuciła im
obu ręce na szyję, poklepała po przyjacielsku po plecach i kontynuowała – Jak
się zapewne domyśliliście, Slughorn organizuje swoje sławne przyjęcie.
- Wiedziałem! Lunatyk, Glizdek, stawiacie piwo!
– ucieszył się James, przybijając piątkę z Syriuszem. Evans spojrzała na nich
zaskoczona.
- Hola, hola! Nie macie pewności, czy o to
chodzi. Lily, mów dalej, proszę.
- Czy któryś z was, nie zechciałby mi
towarzyszyć? Ja wiem, że to nudne jak dwie cholery, ale to tylko chwilka,
chodzi o to…
- No i stawiacie piwo – przerwał jej Syriusz.
Lily zirytowała się.
- Wam tylko picie w głowie!? Mówię do was…
- Nie gorączkuj się, rudowłosa – powiedział
spokojnie Remus – To tylko zakład.
- A o towarzystwo się nie martw – dodał szybko
Black – Jestem pewny, że Pan Rogacz, wymanewruje cię z tego piekła na ziemi.
- Służę uprzejmie – pokłonił się Potter –
powiedz tylko kiedy.
- W tą sobotę o osiemnastej. Dzięki –
uśmiechnęła się i odbiegła, krzycząc coś do Lauren.
Potter kiwnął głową i po chwili zmarszczył
brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Syriusz chrząknął znacząco.
- James… To ten dzień.
Potter przeklął siarczyście pod nosem.
- No to mam kłopot.
[xxx]
- Lily! Lily!
Zatrzymała się, poprawiając torbę i poczekała, aż
James do niej dołączy. Spojrzał na nią zakłopotany, podrapał się po głowie.
- Słuchaj… Jeśli chodzi o tą sobotę…
Uniosła brwi, patrząc na niego z uwagą.
Przeklął siarczyście pod nosem.
- Przykro mi, ale jednak nie mogę ci pomóc.
- Oh… Nie no, rozumiem – powiedziała szybko,
nerwowo wyginając palce – W porządku, dam sobie radę.
- Naprawdę chciałby ale.. to skomplikowane, po
prostu nie dam rady. To takie sprawy…
- James, zrozumiałam – uśmiechnęła się lekko,
odgarniając włosy z czoła. Pokiwał głową.
- Ale chyba wiem, co możesz zrobić.
[xxx]
Przyglądała się, jak Potter z zaangażowaniem
przekazuje jej plan ucieczki z przyjęcia Slughorna. Lily, oparta o mury
szkolne, słuchała z wypiekami na buzi. Co jakiś czas wybuchała śmiechem,
odchylając przy tym głowę do tyłu. James przestawał wtedy mówić i w milczeniu
obserwował śmiejącą się dziewczynę.
Lauren z pełną satysfakcją stwierdziła, że
między tą dwójką, wyraźnie iskrzy.
- Ktoś tu się zauroczył – usłyszała tuż przy
swoim uchu i uśmiechnęła się lekko – czyżby Pannie Niedostępnej w końcu zmiękło
serce?
- Na to wygląda – powiedziała cicho – Ale Pan
Potter wyraźnie już stracił głowę. Zobacz, jak on na nią patrzy.
- Szykuje się romans roku?
- Może… Chodź, nie przeszkadzajmy im – wzięła
Chrisa pod rękę – Niech sobie gadają.
[xxx]
- Lily…?
- Mhm?
Lauren zawahała się lekko, próbując dobrać
słowa. Już dawno chciała porozmawiać z przyjaciółką, nigdy jednak nie zostawały
same. A to na pewno była rozmowa, którą należało przeprowadzić w samotności.
- Jak… Powiedz… Jak to właściwie jest z tobą i
Jamesem?
Evans podniosła wzrok, trochę zaskoczona nagłym
zainteresowaniem przyjaciółki.
- Bo wiesz, spotykacie się, wyraźnie między
wami…
- Między nami: co?
- Coś… jest. Widać, że dobrze ci z nim…
Zaśmiała się, zamykając książkę i odrzucając ją
na bok. Chichotała dłuższą chwilę, a gdy się uspokoiła, powiedziała dużo
poważniej niż wcześniej.
- Między nami nic nie ma – powiedziała
stanowczo – Rozmawiamy, czasem gdzieś wyjdziemy. Czyste, koleżeńskie relacje.
Nie wiem skąd pomysł, że to coś więcej. – spojrzała na zegarek – Powinnyśmy się
zacząć szykować.
- Ale przecież… a te wszystkie spacery?
Walentynki?
- Walentynki były przysługą – przerwała jej
szybko Evans – Chciałam żebyś się wyrwała. Zaproponował pomoc. To wszystko.
Lauren wpatrywała się w nią całkowicie
oszołomiona. Teraz dopiero doszedł do niej ogrom tego, co powiedziała jej
przyjaciółka. I tego, co się może stać, jeśli nie zareaguje.
Podniosła się z miejsca.
- Zaraz wrócę, muszę coś załatwić – powiedziała
a Lily kiwnęła głową, otwierając szafkę i szukając w niej ubrania.
King wybiegła z dormitorium i nie zważając na
trzecioklasistki, na które wpadła, dobiegła do męskiego dormitorium, błagając w
myślach, żeby ktoś tam był.
Otworzyła drzwi i odetchnęła.
- Syriusz, musimy pogadać.
- Wiesz, teraz nie za bardzo… - urwał,
dostrzegając bladą twarz dziewczyny. Spojrzał na szatę którą trzymał w dłoniach
– idźcie beze mnie. Dogonię was zaraz.
[xxx]
- Coś się stało? Wyglądasz…
- Musimy im powiedzieć – przerwała mu szybko
Lauren, a jej głos drżał od powstrzymywanych emocji.
- Co? Przecież ustaliliśmy, że dopóki…
- Lily traktuje go jako kolegę. Zwykłego
kolegę, nie innego niż wy, czy Eddie! Jesteś w stanie mi zagwarantować, że
James odbiera to tak samo?
Syriusz pobladł, przygryzł wargę. Chciał potwierdzić,
ale coś mówiło mu, że dziewczyna ma rację.
Sytuacja najwyraźniej wymknęła im się spod
kontroli.
- Powinni wiedzieć – powtórzyła dziewczyna – On
powinien wiedzieć.
- Nie dziś – powiedział Syriusz, marszcząc
lekko brwi – Po weekendzie dobrze? Po prostu, nie dziś.
- W porządku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz