Rozdział 15

Lily wcale nie zdziwiła się, gdy Huncwoci  przypadkiem wpadli na nie, gdy wracały z lekcji do Wieży. I wcale, ale to wcale nie zdziwiła się, gdy następnego ranka, obudziła się z wielkim bólem głowy. Do tego w męskiej łazience, przytulona do… kolanka umywalki.
No zgoda, akurat ten ostatni fakt trochę zaskoczył, szybko jednak dostała większego szoku, gdy przekonała się, że obok niej, Lauren ściska muszlę a z wanny wystają cztery… poprawka, pięć par nóg.
Szybko okazało się, że wszyscy imprezowicze są w łazience. Otulone w kotarę z łóżka – jak się chwilę potem przekonali, kotarę należąca do Syriusza – spały na podłodze Kitty i Mandy.
Jessica skuliła się za drzwiami, a Chris, jakimś niewyjaśnionym sposobem, spał wepchnięty do szafki z ręcznikami.
Co bardziej ciekawym był fakt, że Collins przez cały wieczór nie wypił nawet szklaneczki Ognistej Whisky i jako jedyny był całkiem trzeźwy.
To, jak się tam dostał i dlaczego, pozostało tajemnicą na wiele długich lat, Chris bowiem nie chciał powiedzieć, co się wydarzyło.
Podzielił się jednak z nimi wiedzą na inne tematy – wyjaśnił, czemu Huncwoci i Eddie spali w wannie, dlaczego Lily przytulała się do umywalki i skąd kotara Syriusza, znalazła się w łazience.

[xxx]

- Lily chciała was oblać – wyjaśnił, nakładając sobie na talerz kilka tostów. W około niego, zebrało się siedem osób, z czego aż sześć nie było Krukonami. Wpatrywali się w niego, żądni wiedzy o ostatnich dwudziestu czterech godzinach swojego życia – próbowaliście przed nią uciec. Osaczyła was w łazience…
- Wszystkich?
- Co do jednego. I wtedy – zamyślił się, zatrzymując tosta w połowie drogi do ust – i wtedy TY – wskazał na Syriusza – zdecydowałeś że nie dasz się zmoczyć. I wskoczyłeś do wanny.
- Typowe – mruknęła Lauren, a Black prychnął z irytacją.
- Usnęliście tam mokrzy. Wy, chciałyście się osuszyć i zerwałyście kotarę.
- Czemu przytuliłam się do umywalki?
- Myślałaś, że to poduszka.
- To też typowe.

[xxx]

Dojście do siebie, zajęło im sporo czasu. Zwłaszcza, że mieli tego dnia normalne lekcje, a ani Profesor McGonagall, ani Profesor Sprout nie miały zamiaru dać im taryfy ulgowej z powodu widocznego już na pierwszy rzut oka, kaca.
Początek lutego, przyniósł długo wyczekiwane ocieplenie i brak deszczu. Toteż od razu w pierwszym tygodniu, kapitan drużyny Gryfonów, zarządził trening. Listopadowy mecz między Puchonami a Ślizgonami, nie przyniósł żadnych większych rewelacji. Dom Węża rozgromił Puchonów.
Pierwszy mecz w nowym roku, miał się odbyć między Krukonami a Gryfonami. Roger Wates, który był kapitanem drużyny, jak i ich szukającym*, postanowił nie zostawić ani kropli życia w swoich zawodnikach, zmuszając ich do pracy co drugie popołudnie i w weekendy. Łatwo się więc domyśleć, że czas Jamesa został mocno ograniczony.  

[xxx]

Lily zamknęła torbę, wsadzając do niej książkę i wypracowanie i wstała od stolika. Szybkim krokiem wymaszerowała z biblioteki, kiwając na pożegnanie kilku osobom.
Gdy zamknęła za sobą drzwi i skręciła w pierwszy korytarz, zwolniła. Tak naprawdę, nigdzie się jej nie spieszyło. W Pokoju Wspólnym nie spodziewała się żadnego towarzystwa.
Czas wolny, jaki teraz mieli, został mocno ograniczony. Nauczyciele przypomnieli sobie o przyszłorocznych egzaminach i postanowili nie dać im nawet chwili wytchnienia. Godzina, lub dwie dziennie, jakie zwykle poświęcały na naukę, stały się teraz jednym czasem wolnym, jaki mieli.
Prace domowe, ćwiczenia i nauka bieżąca pochłaniała każdą minutę ich dnia.
Nic więc dziwnego, że ten krótki okres jaki im został, Lauren spędzała z Chrisem. Odkąd znajomość Lily i Jamesa zmieniła trochę swój obrót, Collins i King, spędzali ze sobą większość dnia. Lily nie miała więc im za złe tego, że teraz trudno było im to ograniczyć do wspólnych lekcji i posiłków.
Problem polegał tylko na tym, że Wates porywał Pottera prawie codziennie. Treningi trwały po kilka godzin, a Evans nie miała serca, żeby ciągać potem zmęczonego Jamesa po zamku.
Większość dnia, spędzała więc sama, od czasu do czasu zamieniając kilka słów z Eddiem – o ile ten nie dyskutował wtedy z Lexie.
Oboje bowiem przeszli – wyjątkowo szybko, zdaniem niektórych – z otwartej wojny, do żywej polemiki. Zaczepiali się niemal na każdej przerwie, próbując sobie za wszelką cenę, udowodnić wyższość swojej płci. Początkowo, Lily nawet z przyjemnością słuchała ich zawziętej argumentacji. Robili to z takim zaangażowaniem, że przykuwali uwagę prawie każdego. Nie raz, kończyło się na wyzwiskach, a docinkom nie było końca, ale wytworzyła się między nimi pewna interesująca więź i widać było, że pomimo żywej niechęci do siebie, przyjemność sprawiały im rozmowy.
Było to tak pokręcone, że żadne z nich nie było w stanie wyjaśnić tego Lily.
Mimo wszystko, na dłuższą metę stało się to nudne.
Tym sposobem, Evans była zdana sama na siebie.
Poprawiła torbę na ramieniu i skierowała się na błonia. Do głowy wpadł jej pewien pomysł, jak przetrwać ten długi, samotny dzień.

[xxx]

- Czołem, Hagridzie – uśmiechnęła się, poprawiając kaptur, który opadł jej na twarz – nie przeszkadzam?
- Skąd, właź! – Olbrzym przepuścił ją w drzwiach. Od razu uderzyło ją ciepło, płynące od kominka i zapach przypraw korzennych.
- Dach jest cały – zauważyła, rozcierając sobie ręce. Wyjście z zamku w samym swetrze, było złym pomysłem.
- A no, cały. Cholibka, zmarzłaś! – Zauważył i zanim zdążyła zareagować, posadził ją przed kominkiem, narzucając na jej plecy kilka skór – Zrobię Ci herbaty.
- Nie trzeba – zawołała, czując falę wdzięczności – już mi cieplej.
- A gdzie podziałaś Lauren? – spytał, nastawiając czajnik z wodą.
- Znając życie, jest z Chrisem – powiedziała, rozcierając ręce. Zrobiło jej się cieplej, Steve podszedł do niej z boku i położył tuż przy jej nogach, kładąc wielki, włochaty pysk na stopach.
- A James? – zapytał podstawiając pod nos wielki kubek z parującym napojem – Jeszcze kilka dni temu oderwać was od siebie nie można było.
- Trenuje – wyjaśniła i poczuła złość na siebie, gdy w jej głosie zabrzmiała nutka żalu – Za kilka tygodni mecz.
- A, no racja – Uderzył wielką łapą w swoją głową, a Lily zachichotała pod nosem i odrzuciła skóry, którymi okrył ją Hagrid – Widziałem jak wczoraj spieszył się na boisko. Niech skonam, ledwo żywy był biedaczysko.
Lily pokiwała głową, zgadzając się z nim w milczeniu.
- Tak sem że myślał – podjął po chwili – że z was to udana parka.
Tym razem, Lily roześmiała się serdecznie. Hagrid patrzył na nią przez chwilę lekko oszołomiony nagłą zmianą nastroju.
Czując na sobie to spojrzenie, odpowiedziała, już spokojniej.
- To mój kolega – stanowczość i pewność jej głosu, zaskoczyła nawet ją – Nie doszukuj się Merlin raczy wiedzieć, czego, Hagridzie.
- Wiesz przecież dobrze, o co mnie się rozchodzi – machnął ręką, czochrając ją po głowie – Fajne z was dzieciaki.

[xxx]

- Czyś Ty doszczętnie oszalała!? – Lauren podbiegła do wracającej z zamku Lily, przytrzymując ją za łokieć – Gdzie masz szatę!?
- W dormitorium – przyznała się Lily i zarumieniła lekko – byłam u Hagrida.
- Kretynko, przeziębisz się!
- Jak ja lubię, gdy w tak słodki sposób wyznajecie sobie uczucia – uśmiechnął się Chris, dochodząc do dziewczyn. Przyjrzał się krytycznie Evans i dodał – Ale zaiste, to trochę nierozsądne, wiesz?
- Nie chcę narzekać- mruknęła Lily, otulając ręce ramionami – ale gdy tak stoimy, nie jest mi ciepło.
- Masz – powiedziała Lauren, ściągając szybko szatę – Bo się przeziębisz.
- A Ty, to taki mały szczegół?
- Ja się nią zajmę – podchwycił Collins i zanim zdążyła zaprotestować, przyciągnął do siebie Lauren i przytulił mocno, okrywając szatą – A teraz do zamku, szybko, bo się obie przeziębicie.

[xxx]

- Przepraszam – Lauren usiadła obok przyjaciółki, podając jej ciepły koc. Lily opatuliła się po sam nos, trzęsąc z zimna – Przydałoby się coś ciepłego do picia, a ja jak na złość nic nie mam.
- Cz...czekolada – wydukała, wychylając buzie do ognia. Lauren pokiwała głową i popędziła do dormitorium, gdzie jak na złość, nie znalazła ani jednej tabliczki.
Zastanowiła się przez chwilę i natychmiast przypomniała jej się wielka szafka w męskim dormitorium, wypełniona po brzegi łakociami.
- Remus – powiedziała cicho i skierowała się na klatkę schodową, prowadzącą do męskiej sypialni.
Zapukała, dużo głośniej niż zamierzała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka.
- Dajcie mi trochę czekolady… - urwała, widząc zupełnie obce twarze, siedzące na jednym z łóżek. Cofnęła się za próg i zachichotała, widząc tabliczkę siódmego roku -… Ups. Nie te drzwi. To… cześć!
Przeszła kilka schodków wyżej i tym razem, weszła nie pukając, ale upewniwszy się, że jest tam, gdzie powinna.
- Cześć – rzuciła, rozglądając się po dormitorium – Ja… Nie wierzę, wy tu sprzątacie?!
Syriusz i Peter podnieśli na nią zaskoczone spojrzenie. Obaj siedzieli na środku pokoju, pośród kilku wielkich worków i kolejno nurkowali pod łóżko Blacka, wyciągając z niego najróżniejsze przedmioty.
- Taki los – westchnął Black.
- A James i Remus?
- Rogacz odwalił swoją czarną robotę wczoraj w nocy, nie dając nam przy okazji zmrużyć oka – wyjaśnił Syriusz z wyrzutem w głosie.
- Lunatyk ma pustkę pod łóżkiem – dodał Peter, kręcąc głową, jakby utrzymanie porządku było rzeczą niemożliwą do osiągnięcia i nieprzyzwoitą. Sądząc po minie jaką zrobił Syriusz, Lauren wywnioskowała, że podziela zdanie przyjaciela.
- Właśnie, gdzie on jest? Mam do niego sprawę.
- Lunio? A kto go tam wie – machnął ręką Black, przyglądając się białym spodniom w żółte krokodyle, które wyciągnął spod łóżka – To chyba twoje… - dodał, odrzucając je do Petera.
- Nie, to nie jest moje – stwierdził po chwili namysłu chłopak.
- Potrzebuję czekolady – powiedziała Lauren, próbując nie patrzeć na krokodyle – Lily koszmarnie zmarzła i…
- Tabliczka czekolady nie pomoże jej się rozgrzać. Co najwyżej uczyni z niej trzęsący się, szczęśliwy sopel lodu – oznajmił z przekonaniem Black,
- Podgrzejemy ją, ciołku – westchnęła dziewczyna zrezygnowana. Syriusz spojrzał z rezygnacją na pokój, na Petera, poczym podniósł się i otrzepał spodnie z okruszków.
- Mam coś lepszego. Chodź – dodał, chowając różdżkę do kieszeni – Skończymy jak wrócę.

[xxx]

- Nie jestem pewna, czy mam w sobie tyle odwagi, żeby iść z Tobą do lochów – powiedziała niepewnie, maszerując za Syriuszem. Zaśmiał się, nie zwalniając kroku
- Nie zjem Cię – zapewnił i nagle zatrzymał się, odwracając do niej i mierząc ją uważnym spojrzeniem – Chociaż… Skoro już poruszasz ten temat…
Cofnęła się, sama nie wiedząc, dlaczego. Zrobił kilka kroków, wpatrując się intensywnie w jej twarz, jakby próbując coś odgadnąć. W końcu przybliżył twarz bliżej i… roześmiał się, na widok jej miny.
- Eddie ma rację, wszystkie jesteście takie same – powiedział odwracając się i pociągnął ją za siebie – Nie wygłupiaj się, ludzie chodzą tu stadami. O widzisz.
- Mamy chyba trochę odmienną definicję stada – stwierdziła King, gdy minęły ich dwie, samotne Ślizgonki – I bynajmniej, to nadal mnie nie uspokoiło.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił, zatrzymując się przed wielkim obrazem, przedstawiającym misę z owocami. Podszedł bliżej, dotknął gruszki która zachichotała i… po chwili, byli w kuchni, gdzie trzy skrzaty domowe obsłużyły ich z honorami.

[xxx]

Weszli do Pokoju Wspólnego, gdzie przy kominku, spała Lily. Na jej buzię wstąpiły rumieńce, kilka kropelek potu spłynęło po czole.
King dotknęła szyi przyjaciółki i pokręciła głową z politowaniem.
- Ma gorączkę – powiedziała szeptem, odkrywając ją lekko. Dziewczyna zatrzęsła się i przez sen opatuliła kocem – Nie powinna być przykryta.
- Daj jej pospać – podpowiedział Syriusz, siadając na fotelu po przeciwnej stronie, poczym rozlał trochę parującej czekolady do kubków. King wzięła od niego dzbanek i jeden z kubków. Naczynie postawiła przy kominku, by zachować ciepło a sama usadowiła się obok Blacka. – gdzie się właściwie załatwiła?
- Poszła do Hagrida w samym swetrze.
- Zwariowała!? – oburzył się chłopak, kręcąc głową na znak dezaprobaty.
- To moja wina – wyszeptała, podciągając kolana pod brodę – Zostawiłam ją samą. Ostatnio wcale nie mam dla niej czasu, ciągle jest sama.
- Wszystkim musicie się zadręczać? Wszystko musi być waszą winą? Każda z was tak ma, czy tylko Ty?
Uśmiechnęła się lekko, co oburzyło go jeszcze bardziej.
- Nie wymagaj ode mnie zrozumienia. Nie znam się na kobietach.
- Nic nie mówię – powiedziała cicho i znów spojrzała na śpiącą Lily, a jej oczach pojawił się smutek. Syriusz poczuł, że powinien teraz coś powiedzieć, jakoś ją pocieszyć, ale nigdy nie było to jego mocną stronę. Położył więc rękę na jej ramieniu, tak jak to robił zawsze, gdy James miał zły humor i poklepał ją pocieszająco.
Spojrzała na niego zaskoczona tym nagłym gestem, a on speszył się i zabrał rękę.
- Będzie… dobrze – wydukał w końcu, nie mając w zanadrzu nic innego. Doskonale rozumiał jej lęk o przyjaciółkę. Sam nie raz niepokoił się o resztę Huncwotów.
- Obudzę ją – powiedziała z lekkim uśmiechem, już spokojniejsza. Odetchnął z ulgą, że nie wymagała od niego rozwiązań czy większej liczby słów – Dzięki… za wszystko.

[xxx]

Zgodnie z przypuszczeniami Lauren, Lily rozchorowała się na dobre. Następnego dnia wylądowała w skrzydle szpitalnym z wysoką gorączką i ostrym zapaleniem płuc. I chociaż już następnego ranka, nie gorączkowała, Madame Pomfery, zatrzymała ją w łóżku na cały tydzień.
Lauren, na czas choroby, nie odstąpiła jej nawet na krok. Evans próbowała namówić ją do wyrwania się na wieczór z Chrisem, King jednak konsekwentnie spędzała cały wolny czas z przyjaciółką.
W między czasie, kilka razy odwiedził ją Eddie, razem z Syriuszem, Remusem i Peterem. James wpadał między treningami, zawsze ubłocony i zmęczony, zagadując ją na błahe tematy i poprawiając humor na tyle, na ile potrafił.
Raz odwiedziła ją nawet Lexie. Przyniosła bukiet żółtych margerytek, poprzeklinała trochę na Eddiego i uciekła, gdy pielęgniarka zwróciła jej uwagę o słownictwie.
Walentynki, spędziła jeszcze w szpitalu. Z samego rana, wpadła Lauren niosąc wielkiego, pluszowego misia pod pachą.

[xxx]

- Wesołych Walentynek – Lauren wpadła do skrzydła szpitalnego, niosąc przed sobą wielkiego, pluszowego misia, z czerwoną kokardą na szyi.
- Wariatka! – zaśmiała się Evans, gdy przyjaciółka wcisnęła jej zabawkę w ręce – Znasz mój stosunek do Walentynek…
- Znam też do mężczyzn, miłości, zimy i krasnoludów – wyrecytowała dziewczyna – Do fantastyki, Ognistej Whisky, młodego ożenku i śliwek też. Wiem o Tobie więcej, niż Ty sama. I wiem, że w głębi duszy, jesteś samotna. A miś, pomoże Ci przetrwać dzisiejszy dzień – dodała z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie rozumiem – przyznała Lily, a Lauren uśmiechnęła się lekko, gdy rudowłosa wtuliła się w miękkie futerko (Lily wtuliła, nie Lauren. Dop. Autorki ).
- Oh, po prostu, nasza męska część roku, zbyt mocno wczuła się w nastrój…
- Wydawało mi się, że James twierdzi, że to głupie…
 - To wcale nie oznacza, że nie może się dobrze bawić.

[xxx]

Albus Dumbledore, wmaszerował żwawo do swojego gabinetu. Przywitał się z Faweksem, usiadł za biurkiem. Machnął krótko różdżką, a ze starego megafonu popłynęła muzyka.
Dyrektor sięgnął do szuflady i nagle uderzyło go przeczucie, że coś jest inaczej.
Przyglądał się w skupieniu swojej ręce, zaciśniętej na rączce mebla. Który zmienił kolor, z hebanowego, na… czerwony.
Podniósł szybko wzrok i oniemiały patrzył na swój gabinet, który utrzymany był teraz w Walentynkowym nastroju.
Zasłony w serca, krzesła, obite tym samym materiałem. Puszysty, różowy dywan, białe ramy obrazów które również zmieniły swój wygląd.
Nawet Feniks, siedzący na sierdzi, miał na sobie wielką, czerwoną wstążkę.
Dyrektor przyglądał się temu przez chwilę, poczym wyszedł z gabinetu, nie umiejąc powstrzymać chichotu. Był niemal pewny że wie, czyja to robota.

[xxx]

- Dobra, chyba trochę przesadziliśmy – podsumował Syriusz, patrząc na pokryte czerwoną farbą mury – To zaklęcie wymyka się spod kontroli. Miało objąć Wielką Salę i Wejściową, a tymczasem wszystko jest słodkie i puszyste…
Spojrzał na swoją koszulę, pełną falban i koronek. Podobnie jak krawat, spodnie i buty, koszule wszystkich, zmieniły rano wygląd i kolor. I bynajmniej, tego w Huncwockich założeniach nie było.
- Lunatyk, zrób coś – ponaglił James, widząc idącą w ich stronę Profesor McGonagall.
- Potter! Lupin! Black! Pettigrew! Co-to-jest!?
- Szata wyjściowa…?
Spojrzała na nich surowo. James z trudem nie zaśmiał się, widząc że nawet jej okulary zmieniły kolor.
- Możecie mi wyjaśnić, czemu wszystkie dziewczęta mają skrzydła, szkoła zmieniła się w oazę różu i puchu, a mój gabinet wygląda jak żywcem wyjęty jakiegoś okropnego koszmaru!?
- Zdaje się, Pani Profesor, że zaklęcie nie zadziało do końca – wydukał Remus, pokazując jej książkę.
<i> Magiczne Walentynki </i>
- Uważam, że działa aż za dobrze, Lupin – wycedziła, a chłopak pokręcił głową.
- Tylko Wielka Sala miała być pod wpływem czaru – wyjaśnił szybko James – I Wyjściowa.
Uniosła zaskoczona brwi, a Lupin znów pogrążył się w lekturze, szukając luki.
- Idźcie do Profesora Flitwicka – poleciła, modląc się w duchu o cierpliwość – Pokażcie mu to zaklęcie.

[xxx]

- Aj, aj, aj – zacmokał nauczyciel, przyglądając się książce – Aj, aj, aj.
- Da się z tym coś zrobić, prawda? – spytał z nadzieją w głosie James, a pozostali wpatrywali się Flitwicka z wyczekiwaniem.
- Owszem, da – zgodził się kiwając głową – Urok sam przestanie działać, o północy.
Jęknęli chóralnie, a profesor zachichotał.
- Dobrze rzucone zaklęcie, panowie – dodał po chwili, kiwając z uznaniem głową i zeskoczył z książek, podtrzymujących go na wysokości katedry – i gustowne wdzianko. Szkoda, że zniknie pod wieczór.

[xxx]

- Co do… - Wpatrywała się oszołomiona w skrzydła z papieru, które nagle, ni stąd, ni z owąd pojawiły się na jej plecach.
- Nie martw się złotko – Madame Pomfrey weszła do sali, obdarzając ją ciepłym uśmiechem – Nie jesteś jedyna.
Evans uniosła zaskoczona brwi i musiała zatkać buzię ręką, by nie zachichotać. Madame Pomfrey miała na sobie czerwoną szatę z białymi haftami w kształcie serc i kwiatów.
Evans nie musiała pytać, czyja to robota. Przez chwilę, poczuła palącą chęć by wyjść z łóżka i powiedzieć kolegom, co o nich sądzi, jednak szybko zrezygnowała, bo główni zainteresowani wkroczyli dumnie do sali szpitalnej.
O ile można mówić o dumie, gdy ma się na sobie najbardziej kompromitujące stroje jakie istnieją na świecie.
By ukryć pełen satysfakcji śmiech, Lily zakaszlała, a ręce zacisnęła mocno na oparciu łóżka.
- Cześć… Amorki – uśmiechnęła się lekko, a Huncwoci rzucili jej spojrzenia bazyliszka – Mówiłam, że to się kiedyś obróci przeciw wam, ale nie myślałam, że będzie tak widowiskowe.
- Ładne Skrzydełka, Evans – powiedział Syriusz, siadając na łóżku obok – Gdzie Twoja Aureolka?
- Dobrze Ci w różu, wiesz? A te hafty… Bardzo gustowne. Przydałby Ci się do tego kapelusz z rondem i wielkim pióropuszem.
Black już otwierał usta, ale w tym momencie Lily zaczęła się śmiać. Jej entuzjazm szybko znikł, gdy chichot zmienił się w rzężenie.
- Dobrze Ci tak – podsumował Black, a Evans pokazała mu język i sięgnęła po szklankę z wodą.
- Co was tu sprowadza?
- To nie możemy już przyjść, żeby sobie posiedzieć i pogadać? – oburzył się James, wstając a falbany na jego spodniach zaszeleściły – Pomóż nam się tego pozbyć!!
Znów zachichotała, tym razem jednak uważając, by nie spowodować następnego napadu kaszlu.
- Co to za zaklęcie? I dlaczego sami nie pozbędziecie się tego?
- Nie umiemy! – Jęknął Syriusz – Nie ma tu jak się tego cholerstwa pozbyć! W ogóle, działa jakoś tak… źle!
- Jak to, źle?
- Wielka Sala miała wyglądać jak różowa, puszysta bańka a tymczasem wygląda tak wszystko w tej szkole!
- I po za nią, też.
Lily podniosła się i wyjrzała za okno. Omal nie spadła z wrażenia z łóżka.
Na Zakazany Las, zaklęcie również zadziałał urok. Liście drzew, zmieniły kolor na czerwone, białe i fioletowe, chatka Hagrida pokryta była różowym puchem. Nie była pewna, ale z oddali dostrzegła, że nawet jezioro mieni się czerwonym połyskiem.
- Powinniście za to mieć z góry zaliczone zaklęcia – zaśmiała się dziewczyna, wracając na swoje miejsce. Odprowadził ją czujny i surowy wzrok Pani Pomfrey – Ale nie wiem, czemu prosicie o pomoc mnie? Nie jestem orłem z zaklęć.
- Rzuć na to okiem, może coś przegapiliśmy – poprosił James, a Lily wzięła od niego książkę i zaczęła ją powoli przeglądać.
-Oh – wyrwało się jej nagle – Oh… Słuchajcie, nie jestem pewna ale czy… Ta książka, nie jest przypadkiem potraktowana… z przymrużeniem oka?
- No, a niby dlaczego z niej skorzystaliśmy? – spytał się Syriusz, takim tonem, jakby mówił o najoczywistszej rzeczy na świecie.
- Oh – tym razem to Remus zareagował – Oh!
- Dokładnie – uśmiechnęła się z satysfakcją, że udało jej się na coś wpaść przed Lupinem – Autor zrobił wam psikusa.
- Oh!! – Teraz i James pojął, o czym mówią – Mogliśmy się tego domyśleć, bo tym jak zobaczyliśmy, że okładka jest prawie taka sama jak <i> Sto jeden magicznych psikusów dla każdego! </i> Pamiętacie te znikające ubrania?
- Szczęście, że byliśmy wtedy w Hogsmeade – przypomniał Syriusz, kiwając głową – Do tej pory nie wiem, gdzie się podziały te spodnie…
Lily uznała, że woli nie poznać szczegółów tej historii, dlatego milczała, przeglądając nadal książkę. Nagle roześmiała się, nie bacząc na kaszel który mógł ją dopaść w każdej chwili.
- Ale wy jesteście idioci! – wydusiła z siebie, podsuwając księgę pod nos Hucwotów i pokazując palcem na krótki tekst z tyłu okładki.
<i> Użytkowniku! Nie gwarantuję, że zaklęcia zawarte w poradniku, zadziałają zgodnie z Twoimi intencjami. Walnetynkowy duch i magia, mogą sprawić psikusa nie tylko Twojej sympatii. </i>

[xxx]

Jeżeli był w szkole ktoś, kto cieszył by się z tej zmiany, był to niewątpliwie Eddie.
Nie było to naturalnie dla nikogo zaskoczeniem – Mauer znany był przecież ze swojego entuzjazmu i rzadko kiedy zdarzało się, żeby był niezadowolony.
Od samego rana więc paradował po szkole, uśmiechnięty jeszcze bardziej niż zawsze, życząc donośnie wesołych Walentynek każdego, kogo spotkał po drodze.
Nawet Lexie, nie mogła zaprzeczyć, że jego zapał był zaraźliwy. I, co ją mocno zaskoczyło, dała się wciągnąć w odświętne szaleństwo.

[xxx]

- To głupie – powiedziała, gdy Eddie podbiegł do niej na przerwie i zaczął żywo opowiadać o… Cóż, nawet nie była pewna, jaki pomysł próbował jej przedstawić. Z założenia przyjmowała, że wszystko co wyznaje, w co wierzy i na co wpadnie, jest głupie.
- Nie jest! – Oburzył się, marszcząc nos. Uniosła wysoko jasne brwi i zaszurała trampkami po posadzce. Różowej.
- Owszem, jest – powtórzyła z przekonaniem, zadowolona, że nie pyta ją dokładnie, co zaproponował.
- Co jest? – usłyszała za uchem i westchnęła, gdy dołączył do nich Collins.
- Oh, namawiam ją na wieczór – powiedział Mauer i machnął ręką, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- O, randka? Myślałem że…
- Zwariowałeś!? – Eddie skrzywił się, odskakując od Lexie, które ogłupiała patrzyła na obu chłopaków – Jaka randka! Ja, z nią!? A fe! Prędzej różowy słoń nadepnie mi na stopę, niż zaproszę tą kreaturę na randkę!! Wieczorem będziemy celebrować Dzień Zakochanych. Pomyślałem, że to dobra okazja, żeby głosiła te swoje anty-dżentelmeńskie  poglądy!
- Gdyby na świecie istniał chociaż jeden, prawdziwy dżentelmen, może nie musiałabym ich głosić – warknęła, odzyskując mowę – Ale wy wszyscy, nie potraficie się zachowywać porządnie. Nie macie pojęcia, jak być dżentelmenem i zachowywać się wobec kobiet!
- Kobiety nie mają pojęcia jak być damami, a wymagają od nas kurtuazji i zachowywania się jak dżentelmen! Wobec kogo!? Chris ma większe pojęcie, jak być damą niż Ty!
- Jestem sto razy lepszą damą niż on! – warknęła, wściekła – i sto razy większą niż ty, dżentelmenem!
- Mogę Ci udowodnić, jak się mylisz!
- Świetnie! Jestem się w stanie założyć, nie będziesz potrafił zachować się jak dżentelmen przez jeden dzień.
- Przyjmuję – powiedział z powagą, mierząc ją surowym spojrzeniem – Przez jeden dzień, udowodnię Ci, jaka z Ciebie wielka dama!
- Co jest stawką?
- Satysfakcja.

[xxx]

- Eddie i Lexie założyli się – oznajmiła Lauren, przeczesując sobie włosy ręką – o to, czy potrafią zachowywać się jak „na damę i dżentelmena przystało”.
Lily zachichotała.
- Na czym ma zakład polegać?
- Oh, mają się razem gdzieś wybrać – powiedziała rozbawiona – Chciałabym to zobaczyć.
- Co robisz dziś wieczorem? Nie mów, że zostajesz tu! – Zastrzegła.
- Chris nie przepada za Walentynkami, przecież wiesz…
- Będziesz mi przeszkadzać – wydukała, zawstydzona. Była pewna, że przyjaciółka będzie chciała z nią zostać, dlatego załatwiła sobie wiarygodną wymówkę, która właśnie weszła do Skrzydła Szpitalnego.
- Cześć – James wmaszerował do środka, wyciągając przed siebie herbacianą różę i z gracją podając ją Lily. Mrugnął do niej porozumiewawczo, na co dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Ten, co nie lubi Walentynek, z tą, co ich nie znosi, spędzą razem romantyczny wieczór w Skrzydle Szpitalnym?
- To, że uważam, że są głupie, nie oznacza że będę miała coś przeciw dobremu towarzystwu – powiedziała z przekorą w głosie Lily – A teraz, idź sobie. Przeszkadzasz.
- Miłej zabawy! – Rzuciła do nich na odchodnym King i zamknęła za sobą drzwi.
- Ładnie zagrane – Pochwalił ją James, siadając obok na łóżku. Evans wsadziła kwiatka do wody, i zaczęła zastanawiać się co powiedzieć, by nie wyszło, że go zbywa.
- Dziękuję, że zgodziłeś się mi pomóc – wydukała w końcu, czując jak cisza, która zapadła, staje się niezręczna – Ostatnio zrobiła się strasznie przewrażliwiona. Nie chce mnie odpuścić na krok…
- Nie dziwię się jej – Przyznał z lekkim uśmiechem – Jak zostajesz sama, wpadają Ci głupie pomysły. Właściwie – zawahał się – mam zamiar wykorzystać ten wieczór, na nadrobienie zaległości jakich sobie narobiłem przez treningi. Oczywiście o ile nie będę Ci przeszkadzać.
- Umieram tu już z nudów – powiedziała od razu, w duchu czując, że bardzo jej odpowiada to, że akurat z nim spędzi ten wieczór – będę Ci wdzięczna do końca życia, jeśli zostaniesz.
- Teraz to już na pewno nie wyjdę – oznajmił z przekonaniem, a ona obdarzyła go szerokim uśmiechem. 
Oboje poczuli, że szykuje się bardzo przyjemny wieczór.


 * Tak, tak, tak. I to jest odwieczna zagadka. Szukający, czy też ściągający. Buszując kiedyś po Internecie, natrafiłam na informację, iż Rowling ujawniła, że James był ścigającym, a nie, jak się przyjęło, szukającym. Długo z tym walczyłam, ale uznałam, że w tej kwestii się z nią zgodzę, a co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz