Rozdział 14

- Po co chciałaś się spotkać? – spytał nagle, przerywając ciszę. Siedzieli w jednej z opuszczonych sal, wpatrując się w pustą tablicę.
Lily zawahała się chwilę, zanim odpowiedziała.
- Tak… Po prostu – powiedziała cicho, machając nogami z ławki, na której siedziała – Po prostu… chyba lubię z Tobą rozmawiać.
- A co z tezą o dziecinnym gnomie?
- Nadal ją podtrzymuję – uśmiechnęła się lekko – ale awansowałeś do sympatycznego, dziecinnego gnoma.
- Dobre i to – stwierdził i zapadła krótka cisza, w czasie której oboje zastanawiali się nad tą krótką wymianą zdań.
- Ty nadal jesteś irytującą, rudowłosą wiedźmą – podjął po chwili. Evans zastanowiła się przez chwilę, poczym zeskoczyła ze stolika, wygładzając koszulę i narzucając na siebie szatę zimową. Bez słowa podeszła do drzwi, otworzyła je i rzuciła do niego przez ramię.
- Na co czekasz, chodź. Mam pomysł – uśmiechnęła się i wybiegła z klasy.

[xxx]

- Dlaczego ja na to nie wpadłem? – zapytał z uśmiechem, gdy wyszli z zamku, kierując się w stronę błoni.
- Brak Ci mojej pomysłowości – stwierdziła z przekonaniem, a Potter wzruszył tylko ramionami. Rozejrzał się dookoła i skrzywił mocno.
Od kilu dni była odwilż – po puszystym śniegu nie było śladu znaku, wielkie kałuże pokrywały całą powierzchnię błoni, a grube krople deszczu właśnie spadły im prosto na głowy.
- Zadowolona jesteś z pogody?
- Odwilż jest jeszcze gorsza od zimy – oznajmiła z przekonaniem, zakładając kaptur na głowę.
- Czy Ty w ogóle coś lubisz? Śnieg jest zły, deszcz jest zły?
- Lubię deszcz. Ale nie znoszę odwilży. Jest mokro, zimno i w ogóle panuje taka ogólna breja. A jeśli już musisz wiedzieć, to bardzo lubię jesień – powiedziała, z uśmiechem – I wiosnę. Uwielbiam burze. Nie lubię gdy jest zimno i wilgotno, ale nie mam nic naprzeciwko dobrej burzy z piorunami.
- Ty naprawdę jesteś trochę dziwna – zdecydował James a Lily pokręciła tylko głową – nawet nie wiesz ile tracisz.
- Zdziwiłbyś się – zatrzymała się i zapukała do drzwi, prowadzących chatki Hagrida. Usłyszeli huk, siarczyste przekleństwo i przed nimi stanął Hagrid.

[xxx]

Oparła się o ścianę i nucąc pod nosem, czekała aż wyjdzie z Wielkiej Sali. Nie chciała robić scen przy wszystkich – jeszcze, chroń Morgano, znów ktoś by uznał, że ten pajac jej się podoba. A tym razem, przeszedł sam sobie i ona, Alexandra McAdams miała zamiar dać mu nauczkę jaką popamięta na wieki.
Kilka osób obejrzało się za nią, ale nikt nie śmiał spytać o co chodzi. Nie przeszkadzało jej to – lubiła swoją odmienności szanowała ją.
Zreflektowała się, że obiekt jej poszukiwań właśnie skręcił w korytarz, nie zauważając jej. Szybko go dogoniła, złapała mocno za ramię i zmusiła, żeby staną. Musiała włożyć w to sporo wysiłku – był od niej o głowę wyższy i sporo silniejszy.
- Zdejmuj okulary – wycedziła, poprawiając koszulkę. Popatrzył na nią lekko ogłupiały.
- Po jaką cholerę?
- Chcę Ci dać w twarz. – powiedziała z nadmierną szczerością i nie potrafiła powstrzymać kpiącego uśmiechu, na widok jego zaskoczonego wyrazu twarzy.
- Boisz się okularów? – spytał po chwili, zbijając ją z tropu tym pytaniem – Skoro Ci przeszkadzają.
- Nie boję się Twoich okularów! Nie chcę Ci zrobić krzywdy!
- To akurat jest pewna sprzeczność – stwierdził chłopak, a ona poczuła rosnącą irytację – gdybyś naprawdę chciała to zrobić, okulary by Ci nie przeszkadzały.
- Przysięgam, że kiedyś zrobię Ci krzywdę – mruknęła i zapominając o tym, po co do niego przyszła, odwróciła się na pięcie i zniknęła w korytarzu.

[xxx]

Hagrid uśmiechnął się do nich, cały mokry i uściskał z całej siły. Wydali podwójny jęk i weszli do chatki gajowego.
Olbrzym, był jednym z bardziej lubianych pracowników w szkole. Nie tyczyło się to oczywiście wszystkich, ale wielu uczniów z przyjemnością odwiedzało gajowego w swojej chatce.
Jego gościnność stała się już przysłowiowa wśród uczniów i każdy wiedział, że w chłodny dzień zawsze poratuje ciepłą herbatką, twardymi jak kamień ciastkami i wesołą gadką.
Dla Lily, Hagrid stał się przyjacielem w połowie drugiej klasy, po tym gdy udzielił jej schronienia w czasie wiosennej zlewy. Dziewczyna wyszła wtedy na spacer i przemoknięta do suchej nitki, nie widząc innego wyjścia zapukała do drzwi chatki gajowego, który w tym czasem budził w niej lęk. Zdziwiła się wtedy, gdy zamiast gburowatego, dziwnego i strasznego olbrzyma, przyjął ją ciepły, miły, trochę wyrośnięty człowiek. No i przy okazji,  tylko dzięki niemu, nie spędziła tygodnia w skrzydle szpitalnym.
Od tej pory, odwiedzała go gdy tylko miała ku temu okazję.
Jeśli chodzi o Jamesa, to Hagrid znał go od pieluszki. Państwo Potter, podobnie jak on, zaprzyjaźnili się z olbrzymem będąc w szkole i Rubeus bywał u nich częstym gościem w czasie wakacji.
Lily rozejrzała się po wnętrzu chatki i wydała okrzyk zdziwienia, gdy w wysokim dachu, zobaczyła wielką dziurę, zatamowaną prowizorycznie kawałkiem koca.
James też to zauważył. Podszedł bliżej, przechylając głowę i odskoczył, gdy materiał nie wytrzymał naporu wody i pękł, a cała woda, która się w nim zebrała, rozprysła się na stole, podłodze i  wielkim kredensie.
- Hagridzie… Co tu się stało?
Olbrzym podrapał się z zakłopotaniem po kudłatym łbie a ta część twarzy, której nie zasłaniała broda, pokryła się szkarałatnym rumieńcem.
- Cholipka, głupia sprawa – przyznał, unikając ich wzroku – Dach mi trochę przeciekał, wziąłem więc kupiłem parę smoczych łusek, skubane, lepszych niż smocze nie znajdziecie, i tego... chciałem załatać te dziury, żeby się tak nie lało.
- Hagridzie, ale co się stało? – spytała Lily zasłaniając głowę przed deszczem. Olbrzym speszył się jeszcze bardziej.
- No, cholipka, nie wycelowałem i …
- Znasz coś na to? – James zwrócił się do Evans.
- A co ja, dekarz?! Nie znam się na magii budowlanej – podszedł bliżej, wyszarpując zza szaty różdżkę. Mruknęła pod nosem zaklęcie  i przy dachu, pojawiła się wielka, szklana kula, łatając dach – długo nie wytrzyma, musimy coś wymyśleć.
- Mam o tym takie samo pojęcie jak Ty – mruknął Potter, przyglądając się dziurze.
- Może zawołamy któregoś z nauczycieli? – podpowiedziała Lily, widząc jak szklana bańka zaczyna drżeć niebezpiecznie. Machnęła różdżką, wzmacniając zaklęcie.
- Pójdę po kogoś.

[xxx]

Zanim James wrócił z Flitwickiem, Hagrid i Lily zdążyli dwa razy zmoknąć. Malutki profesor zdołał jednak jednym machnięciem pozbyć się dziury i wysuszyć dokładnie całą chatkę, za co gajowy podarował mu ciepłą narzutę ze skór i butelkę swojej najlepszej nalewki, otoczonej przez uczniów Hogwartu legendarną otoczką.
Nauczyciel podziękował piskliwie i w zdecydowanie lepszym humorze opuścił dom Hagrida.
Lily i James, suszyli się wzajemnie różdżkami, za wszelką cenę próbując zapanować nad cisnącym się na ich twarze uśmiechem.
- To ja tego… herbaty zrobię – powiedział w końcu Hagrid, na co oboje pokiwali z entuzjazmem głowami – dzięki dzieciaki, jakby nie wy, to byśmy tu ze Stevem żywcem utonęli.
- Drobiazg Hagridzie – Lily uśmiechnęła się, a gajowy nastawił wodę na wrzątek i przeszedł w głąb izby, wracając z dwoma miękkimi ręcznikami. Wytarła buzię, usiadła na krześle i zaczęła się bawić pustym kubkiem, który postawił przed nią gospodarz.
- Cholipka, jak by mnie ktoś powiedział, że będzie tu kiedyś we dwójkę tu siedzieć, to bym uznał, że mu Ognista we łbie pomieszała – stwierdził nagle Hagrid. Lily i James wymienili krótkie spojrzenia i zgodzili się w milczeniu.
- My też, Hagridzie, my też.

[xxx]

- Nie rozumiem – przyznał Chris, siadając obok Lauren i patrząc na nią z uwagą – Po co?
- Bo wydawało nam się, że tak jest w porządku – powtórzyła, a chłopak zmarszczył brwi.
- Chyba mi się nie podoba to „my”.
- Nie czas teraz na nieuzasadnioną zazdrość – mruknęła King, czując jak zbliża się kolejna awantura – Co ja mam zrobić?
Wymamrotał coś niezrozumiale, a Lauren zalała fala złości.
- Bo MNIE i Syriuszowi wydawało się, że tak jest w porządku! Zadowolony? Możesz mi teraz coś podpowiedzieć?
- Black ma rację, że największa głupotą jaką możecie zrobić, jest powiedzieć im teraz o wszystkim. Spotykają się, niech tak będzie. Ale się nie wtrącajcie.
- Ale Chris! James się angażuje. Jeśli jeszcze tego nie robi, to zrobi to. A Lily widzi w nim w tylko kolegę i to się nie zmieni. Mam wrażenie, że ciągnie to bo ma poczucie winy i obowiązku. To złe…
- Daj im trochę czasu – podpowiedział Collins, a dziewczyna westchnęła – obserwuj co się dzieje. Znasz Lily wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, kiedy należy interweniować. Po prostu, daj im trochę czasu, ok?
Pokiwała głową, mają nadzieję, że to co mówi chłopak, ma jakiś sens.

[xxx]

- Ach, kogóż moje oczy widzą! Główna para domu Lwa!
Lily i James wymienili rozbawione spojrzenia.
- Zdaje się, że o czymś nie wiemy – powiedział konspiracyjnym tonem Potter a Lily przytaknęła – Nie przypominam sobie, żeby od rana coś się między nami zmieniło.
- Nie o to i chodzi – westchnął Eddie – zupełnie nie pojmujecie intencji mojej wypowiedzi!
- Nie, chyba nie – zgodziła się łagodnie Lily, czego ani James, ani Eddie się nie spodziewali.
- Dobrze, to ja wam zaraz wszystko wytłumaczę tylko… - urwał, gdy w korytarzu pojawiła się nagle Lexie. Rozejrzała się dokoła i zmrużyła wściekle oczy.
Lily patrzyła oszołomiona, jak nagle Eddie, z potulnego, przyjemnego i trochę nierozgarniętego, zmienia się w kogoś zupełnie innego.
Chłopak napiął się, wbił ręce w kieszenie najzwyczajniej na świecie zaczepił dziewczynę, która z resztą już otworzyła usta.
- Im to chyba sprawia przyjemność – powiedział cicho James, a Lily pokiwała zażarcie głową, obserwując jak Mauer robi się czerwony na twarzy – pojmujesz sens tej dyskusji?
- Myślę, że tu chodzi o swoisty rodzaj satysfakcji, jaką oboje czują gdy sobie ubliżają. Słowa nie mają znaczenia.
- W pewnym sensie, stanowią interesujący obiekt obserwacji, jednak myślę, że lepiej im nie przeszkadzać zanim… - Lexie zamachnęła się i z całej siły uderzyła Eddiego w twarz. Siła uderzenia odepchnęła ją od niego i dziewczyna wpadła na Lily, przewracając ją na posadzkę.
- Przepraszam – wydukała, wstając i podając Evans rękę. James patrzył lekko oszołomiony na to, co się dzieje, a Eddie… cóż, Eddie zrobił się czerwony na twarzy i widać było, że z trudem panuje nad samym sobą.
James, czując że lada moment dojdzie do katastrofy, pobiegł do Mauera, podciągnął go na nogi i rzucając Lily przepraszające spojrzenie, siłą przepchnął w drugi korytarz.
Evans objęła w pasie Lexie, przytrzymując ją. Dziewczyna wyrzucała z siebie wiązankę przekleństw, a sądząc po echu jakie się rozchodziło, słyszało ich całe piętro.
- Szybko, chodź stąd – syknęła Lily – bo zaraz złapie nas jakiś nauczyciel.

[xxx]

Evans, zanim wróciła do dormitorium, dla pewności, przeczekała, aż Lexie uspokoi się nieco. Zabrała ją na długi spacer po szkole, cierpliwie słuchając wiązanek epitetów, jakie dziewczyna słała w stronę Eddiego.
- Aghrrrr! – krzyknęła, uderzając nogą w jedna z kolumn i wrzasnęła z jeszcze większą furią. Lily dla bezpieczeństwa cofnęła się trochę – Jak ja nienawidzę facetów! Jak ja nienawidzę Edwarda Mauera!
- Śmiem twierdzić, że z wzajemnością – powiedziała cicho Lily i zachichotała.
Aleksandra spojrzała na nią z furią w oczach ale i na jej buzię wstąpił lekki uśmiech. Po chwili jednak znów kopnęła, tym razem ścianę.
- Tym sposobem, krzywdę zrobisz tylko sobie – zauważyła Evans, łapiąc w pośpiechu Lexie, która znów się zamachnęła – O ile nie jesteś masochistką, nic nie zdziałasz.
- Zdziałam – poprawiła ją dziewczyna dysząc wściekle – Widzisz ten filar? Wyobrażam sobie, że to ten kretyn – powiedziała z satysfakcją i zanim Lily zareagowała, kopnęła z całej siły w kolumnę, na wysokości jej bioder. Lily syknęła cicho – Stłuczony palec u nogi jest wart tej satysfakcji.
- Biedny Eddie…

[xxx]

- I jak było? – spytała wieczorem Lily, przysiadając się do Huncwotów w czasie kolacji. Syriusz podniósł na nie zaciekawione spojrzenie.
- Gdzie jak było?
- Nie mówiłeś mu? – zapytała zaskoczona Evans, sięgając po dzbanek z herbatą. Nie zauważyła, jak Potter wykonuje dziwne gesty tuż za Syriuszem – Spotkaliśmy dziś Eddiego i Lexie. Mało się nie pobili. Właściwie to ona go pobiła – dodała po chwili – w każdym razie, James eskortował potem Eddiego do… właściwie, gdzie poszliście?
Potter, który właśnie walił głową w blat stołu, spojrzał na nią lekko zdezorientowany. To rozbawiło jeszcze bardziej Syriusza, który wybuchł śmiechem gdzieś między :spotkaliśmy Eddiego, a eskortował do.
- Co was tak bawi? – Remus usiadł obok Lily i spojrzał lekko rozgarniętym spojrzeniem na przyjaciół – Co ich bawi?
- Nie wiem…
- Rogacz przystał na wdzięki Eddiego – wychrypiał Black, a Remus omal nie zakrztusił się kanapką.
- O czym wy mówicie? – spytała Evans, a obaj chłopcy zaśmiali się jeszcze głośniej.
- Oj, Evans, Evans. Jaka Ty jesteś nieuświadomiona – powiedział Syriusz, klepiąc ją przez stół po dłoni – Myślisz, że co oni tam tyle czasu robili? Zbierali kwiatki? Rozmawiali o życiu?
- Nadal nie…
- Pozwól, że Ci to wyjaśnię – odezwał się Remus, a Black zachichotał. James znów uderzył głową o blat stołu.
Gdy dziesięć minut później, Lupin skończył opowiadać Lily o „niemoralnej propozycji” jaką Mauer złożył kiedyś Jamesowi, wszyscy uczniowie, siedzący w pobliżu, byli bliscy agonii.
Parę osób strzepywało z siebie jedzenie, którym opluli ich sąsiedzi, inni dławili się herbatą bądź mlekiem, a jedna Puchonka, spadła ze swojego miejsca.
- Dobra, to wcale nie jest śmieszne! – wychrypiała Lily, ocierając koniuszkiem szaty swoją twarz – To wcale, a wcale nie jest śmieszne!
- Dlaczego nikt nie pyta, co one wtedy robiły!? – oburzył się Potter, na co wszyscy, teraz już łącznie z nim roześmiali się głośniej.
- Ale… wiecie co wam powiem? – zapytała po chwili Lily, podczas gdy wszyscy próbowali złapać chwilę oddechu – Ona jest jakaś psychiczna. Omal nie złamała sobie nogi, kopiąc w kolumnę!
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak wymyślne epitety dziś zasłyszałem – powiedział Potter i zachichotał pod nosem – On powinien zajmować się pisaniem poematów czy coś w tym guście, bo ma do tego smykałkę. „Przebiegła, złotowłosa wysłanniczka niewieściego piekła!”
Lily najwyraźniej miała w zanadrzu równie soczysty epitet ale nie dane jej było się nim podzielić, bo wtem drzwi otworzyły się i do środka wpadła Lauren.
- Lily! Lily! Wiem czemu nie miałaś bluzki!!

5  stycznia 1977, godzina 3:21, męskie dormitorium

Lily walczyła ze snem. Walka była nierówna, Evans wyraźnie przerywała, jednak resztki trzeźwego umysłu podpowiadały jej, że ma jeszcze szansę.
Gdzieś z boku słyszała chrapanie Remusa. James czołgał się do kufra, mrucząc coś o ostatniej butelce, Lauren i Chris nieudolnie próbowali się pocałować, a Syriusz nadal mówił do krzesła. Petera i Eddiego nigdzie nie widziała.
Powieki stawały się coraz cięższe, a obraz powoli zaczął tracić na ostrości.
Prysznic, pomyślała dziewczyna, moja ostania nadzieja.
Wstała, przytrzymując się kolumny łóżka. W głowie jej zaszumiało, a świat nagle zawirował z zawrotną prędkością. Ale Lily nie miała zamiaru iść spać, bez porządnego prysznica.
Bardzo niepewnie zaczęła rozpinać koszulę. Guziki co rusz wtapiały się w materiał.
- Lily, słonko, co robisz? – głos Lauren dochodził gdzieś z jakby z oddali.
- Prysznic… - wymamrotała i z dumą, odrzuciła ubranie na poduszkę. Co z tego, ze ma na sobie sam stanik, a w dormitorium znajduje się sześciu mężczyzn? Dwóch gdzieś przepadło, jeden ma dziewczynę, drugi gada do krzesła, a jeden z nich śpi. Poprawka, pomyślała, dostrzegając że James wsadził głowę do kufra i usnął, dwóch śpi.
Podniosła nogę do góry, chcąc go ominąć, ale i tym razem miała spory problem z utrzymaniem równowagi. A właściwie, nie miała jej wcale. Legła, potykając się o nogi Pottera.
<i> Ciekawe, co odpowiada za równowagę? </i>, pomyślała jeszcze ale nie miała czasu na głębsze przemyślenia, bo usnęła.

[xxx]

- To wiele wyjaśnia – powiedziała Lily, gdy wracały do dormitorium – Tak naprawdę, to trochę się niepokoiłam.
- Oh, przestań, różne rzeczy się zdarzały – zaśmiała się King – pamiętasz jak rok temu, wszyscy świętowali szesnaste urodziny Jamesa?
- Trudno zapomnieć… To był zły pomysł, żeby organizować tą imprezę w niedzielę.
- Mamy nauczkę. A Madame Pomfrey to dziś uważa, że cały nasz dom, miał tego dnia silne zatrucie.
- Nie wiem, czy nabrałaby się na to, gdyby Peter nie znalazł w dormitorium zepsutego pudełka Fasolek Wszystkich Smaków – zauważyła Lily, a Lauren pokiwała głową z powagą.
- Zgniłe Fasolki uratowały nas przed gniewem McGonagall.
- Nigdy więcej takich imprez – stwierdziła Evans, wchodząc do dormitorium – To był ostatni raz.

[Ten fragment jest specjalnie dedykowany dla Poetki – jeśli jednak Ci się nie spodoba, możesz sobie wybrać inny :D ]

Lily Evans nie musiała czekać długo, żeby przekonać się, że jej zdanie jest gówno warte, gdy coś do powiedzenia mają Huncwoci i Lauren.
Trzydziestego stycznia, obudziła się nadzwyczaj późno, ze zdziwieniem odkrywając, że jest absolutnie sucha. Z lekkim niepokojem, wyczarowując wcześniej w około siebie magiczną kulę, zajrzała do łazienki, gdzie przywitała ją Lauren, będąc taką, jak ją Matka Natura stworzyła.
Przerażona Evans wyskoczyła z łazienki, a właściwie wyturlała się, bo zaklęcie kuli nadal działało. Wyzywając przyjaciółkę od zboczonych, nieprzyzwoitych i bezwstydnych, odkryła, że jej współlokatorki zwyczajnie olewają jej wejście w dorosłość. Lub po prostu próbują zgubić jej czujność.
Całą drogę na śniadanie, Lily Evans zachowywała się więc jak idiotka, odskakując od ludzi gdy obok niej przechodzili, machając różdżką przy każdej okazji i unikając wszelkich płynów w czasie posiłku.
Wróciła do dormitorium, spragniona, zła i rozżalona, a koleżanki zdawały się zupełnie tego nie zauważać.
Markotnie spędziła lekcje, a przed obiadem, zaczepiła Jamesa, prosząc go na spacer.
Tam naturalnie, dostała zapewnienie o tym, że dziewczyny pamiętają i na pewno ją zmoczą, jak tylko będzie ku temu okazja.
Lily znów więc się przygotowała, wywołując sensację w szkole. Ale wymarzone moczenie nie spotkało ją ani w czasie obiadu, ani popołudniowych lekcji.
Ani też wieczorem. Wściekła, rozżalona i zawiedzona, położyła się spać dużo wcześniej niż zwykle.

[xxx]

- A teraz, na paluszkach – powiedziała cicho Lauren podchodząc powoli do łóżka Evans. Razem z Mandy, Kitty i Jessicą, stały ubrane w płaszcze przeciwdeszczowe z różdżkami wyciągniętymi do góry. Zegar na ścianie wybił dwunastą. Cała czwórka machnęła krótko różdżkami, a strumienie wody poleciały na Lily ze wszystkich stron.
- Sto Lat!
- Co wy do jasnej, bitej cholery robicie!?! Urodziny miałam wczoraj – Lily podskoczyła, przemoczona do suchej nitki.
- Nie, kochanie – poprawiła ją King – Urodziny masz DZIŚ! Podmieniłyśmy Ci kartkę w kalendarzu, a Ty rano byłaś tak zaspana, że tego nie zauważyłaś! Wszystkiego najlepszego!!
Evans była tak oszołomiona, że przez chwilę siedziała osłupiała na łóżku i nawet nie zauważyła wielkiego pudła, które przyjaciółki wcisnęły jej w ręce.
- Oszukałyście mnie? – spytała po chwili, tak cicho, że wszystkie wymieniły między sobą zaniepokojone spojrzenia.
- Nie do końca, złotko – powiedziała Lauren – zataiłyśmy to przed Tobą.
- Myślałam, że o mnie zapomniałyście! – pisnęła Evans, zrywając się z łóżka. Szok zniknął, ustępując miejsca wściekłości. Poprawka, furii – Przez cały dzień robiłam z siebie idiotkę, unikając wszystkiego co mokre, a wy pozwoliłyście, żebym popadła w paranoję!? Omal nie wylałam wiadra wody na Flitwicka!
- Nie miałyśmy złych intencji – powiedziała natychmiast Mandy i cała czwórka cofnęła się do tyłu. Lily zrobiła krok do przodu, a one kilka w tył – To miała być niespodzianka!
- Ach, no tak, niespodzianka – Evans klasnęła w ręce w ironicznym geście – wspaniała, doprawdy! W życiu tak się nie ucieszyłam!
- Nie złość się – poprosiła ją szybko Kitty – w głębi duszy wiedziałaś, że nie mogłyśmy zapomnieć o Twoich urodzinach. Nawet nie otworzyłaś prezentu…
- Wiesz co, Kate – Lily zatrzymała się natychmiast – masz rację. I wiesz co jeszcze? W głębi duszy czuję, że PRAWDZIWY prezent, dostanę zaraz. Taki, którego nie zapomnę do końca życia!
- Tak? No widzisz wiedziałam… - Lauren urwała, czując za plecami klamkę. Lily pokiwała głową ze słodkim uśmiechem. Machnęła krótko różdżką, którą w między czasie wzięła z szafki nocnej i drzwi otworzyły się, a cała czwórka wypadła z dormitorium.
Evans uśmiechnęła się i kolejnym krótkim ruchem, wyczarowała cztery wiadra lodowatej wody, które przeniosła nad głowy dziewcząt. Rozległ się plusk i piski.
- Masz rację, Kate – zawołała do nich – to najlepsze urodziny jakie miałam! Dobranoc!
I zamknęła drzwi od dormitorium, zabarykadowując je zaklęciem.

[xxx]

Gdy piętnaście minut później, wyszła z łazienki, osuszona i mniej zła, usłyszała przytłumiony głosy dochodzące zza drzwi.
- Lily, proszę, otwórz! 
Prychnęła ostentacyjnie, wracając do łóżka. Odrzuciła pudło z prezentem, wskoczyła pod kołdrę, ale wiedziała, że na pewno nie uśnie teraz. Była wściekła, że koleżanki ją tak oszukały i natychmiast przypomniała sobie słowa Jamesa: Nie martw się, na pewno pamiętają. Zawsze pamiętają, nie?
Głosy zza drzwi ucichły. Lily usiadła, oparła się plecami o ścianę i siedziała.

[xxx]

- Nie, żebym narzekał, ale nie wiem, gdzie są spodnie – powiedział Remus, rozglądając się po dormitorium.
- Nie martw się, ja nie widzę swoich stóp.
- Bardzo śmieszne, Łapo, bardzo.
- Mówię poważnie.
- Mówi poważnie.
Lupin wychylił się zza swojego łóżka i zachichotał. Black stał przy szafie, a zawartość szafy, którą próbował właśnie upchnąć, wypadła, zakrywając mu całe stopy.
- Wydaje mi się… nigdy nie myślałem, że to powiem, ale wydaje mi się, że trzeba tu… - zaczął James, ale Syriusz szybko mu przerwał.
- Nie! Nie mów tego! Nie mów tego słowa! Proszę, nie mów tego słowa, to nie po Huncwocku!
- W tym nie ma nic złego, Syriuszu – odezwał się spokojnie Remus, rzucając na łóżko. Peter westchnął ostentacyjnie, patrząc na puste pudełko po czekoladowej żabie, zgramolił się na podłogę i dał nura pod szafkę.
- To słowo… to słowo… zabije jego duszę – powiedział konspiracyjnym szeptem Syriusz, a Lupin rzucił w jego stronę poduszkę. Black schylił się, a z szafy wypadła resztka ubrań.
- Nie wydurniaj się. Tu naprawdę trzeba posprzątać – stwierdził James, a Black westchnął.
- I stało się. Po sześciu latach bytowania w tej dżungli odpadków i skarpet, jemu zachciało się porządku.
- Generalnego.
Syriusz wydał z siebie zduszony okrzyk.
- Jest… stracony… - wyszeptał dużo niższym głosem niż zazwyczaj – biedny… stracony… Rogacz. Co zły los Ci uczynił!? Czym mu zawiniłeś, że tak okrutnie Cię pokarał! Nas pokarał! To na pewno przez Evans, to ona zasiała w Tobie to ziarnko zła! Zdradziecka siła!
Podbiegł szybko do Lupina. Właściwie to przeczołgał się do Lupin, bo nadal leżał w stercie ubrań.
- Uważaj, to może być zaraźliwe!
- Zaraźliwy, to jest Eddie – powiedział Lupin, spychając przyjaciela z łóżka – udziela ci się jego anormalność.
- Nie wolę chłopców – obruszył się Syriusz, a po chwili zamyślenia dodał – a może…
Tego, było zbyt wiele dla pozostałych mieszkańców dormitorium. James, ukrył twarz w poduszce, próbując zapanować nad śmiechem, szafka spod której wystawały nogi Petera zatrzęsła się, a Remus legł na pościel, łapiąc się za brzuch.
- Ej… chłopaki, pomóżcie. Utknąłem – odezwała się nagle szafa głosem Petera.

[xxx]

-  Ile razy Ci mówiliśmy, że jak skończą Ci się czekoladowe żaby, masz nie wchodzić pod szafkę! A jeśli musisz już wchodzić, przemień się, a nie pakujesz się tam cały! Ta szafka dużo nie wytrzyma – James wygłaszał swój co miesięczny wykład, siedzącemu na łóżku z opuszczoną głową Peterowi.
- On ma rację, Glizdogonie – odezwał się z powagą Syriusz – Musisz szanować ten poczciwy mebel. Nie wiem ile razy zdołamy Cię z niego jeszcze wydostać.
- Słuchaj ich, wiesz, że mają rację – dodał łagodnie Remus, klepiąc kolegę po ramieniu – To tylko czekoladowa żaba. A Ty, rok w rok, robisz to samo.
- To niemądre – zgodził się James, mając pewne problemy z panowaniem nad sobą – A teraz, przeproś szafkę i weź sobie żabę z mojego zapasu.
- Kiedyś będziesz świetnym rodzicem – pochwalił go Syriusz, kiwając z powagą głową.
- Ty też, przyjacielu, ty też.
- Planujecie razem wychowywać wasze dzieci? – spytał nagle Remus, a Potter westchną z rezygnacją – Czy poprosicie o pomoc Eddiego?
- Już drugi raz podważasz dziś naszą orientację, Remusie – skarcił go James – czyżbyś próbował odwrócić naszą uwagę, od czegoś istotnego? Może chcesz o czymś porozmawiać? Znasz nas, wiesz, że wiele zniesiemy.
- Możesz nam zaufać – dodał natychmiast Syriusz i uśmiechnął się szeroko. Lupin wybuchł śmiechem, a pozostałą trójka, łącznie z Peterem, który opychał się już żabami, dołączyła do niego.

[xxx]

Pół godziny później, Lily zmiękła. Po prostu, nie mogła dłużej boczyć się na przyjaciółki.
Otworzyła drzwi dormitorium, zrzuciła ze schodów ręczniki, na których magicznym, zmywalnym flamastrem, napisała: dziękuję.
Cała czwórka od razu wbiegła do środka, uściskała z całej siły koleżankę i rozpoczęło się, oficjalne otwieranie prezentu.

Śmiejąc się z podarunków, Lily nie mogła się oprzeć, że ten dzień będzie jednym z lepszym w jej życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz