4 stycznia 1972
Lily przeciągnęła się w łóżku, krzywiąc przy tym śmiesznie
nosek. Spojrzała na wiszący na ścianie kalendarz i zaspanie natychmiast jej
przeszło, gdy spojrzała za zegarek. Zaspały na śniadanie!
Wyskoczyła z łóżka, podbiegła do śpiącej najbliżej Mandy i
potrząsnęła ją za ramiona. Dziewczyna obróciła się na plecy, spojrzała na nią
zamglonym spojrzeniem.
- Zaspałyśmy, Mandy, zaspałyśmy! Pomóż mi obudzić
dziewczyny, zaspałyśmy!
Amanda przetrwała oczy pięściami, pokiwała krótko głową i
wygramoliła się niezdarnie na podłogę, Tymczasem Lily doskoczyła do śpiącej
Lauren. Odsłoniła kotary i tak jak uprzednio postąpiła z Mandy, tak i ją
zaczęła tarmosić. Gdy King zachrapała tylko głośniej, Lily zaczęła szarpać ją
za koszulkę piżamki w truskawki. Lauren jęknęła cicho, odepchnęła ją i schowała
rudą głowę pod poduszkę.
Na twarzy Lily pojawiły się rumieńce złości. Jess i Kitty
już dawno nie spały, przyglądając się ze swoich łóżek, jak Evans walczy ze snem
koleżanki. A walczyła dzielnie, jak na niespełna dwunastoletnią istotę.
Złapała za gołe łydki King i z całej siły pociągnęła, chcąc
ją wyciągnąć z łóżka siłą. Okazała się dla niej jednak zbyt ciężka. Wróciła do
swojej szafki, wyjęła z niej różdżkę i przypomniała sobie w głowie ćwiczone nie
dawno zaklęcie. Zacisnęła powieki, powtórzyła w głowie ruch, którego uczył ich
Flitwick, wmówiła sobie że postępuje w słusznej sprawie i modląc się w duchu,
żeby się udało, krzyknęła.
- Wingardium Leviosa!
Lauren podniosła się kilka centymetrów nad łóżkiem i opadła na nie z cichym hukiem. Miękki materac zamortyzował jednak upadek, a ciężki sen dziewczyny, trwał w najlepsze.
Lauren podniosła się kilka centymetrów nad łóżkiem i opadła na nie z cichym hukiem. Miękki materac zamortyzował jednak upadek, a ciężki sen dziewczyny, trwał w najlepsze.
Lily skupiła się, powtarzając urok. King kilka razy wzniosła
się i spadła, ale nadal spała.
- Wingardium Leviosa!
Za czwartą próbą udało się. Kitty, Mandy i Jessica patrzyły
zszokowane jak King wzlatuje nad łóżko i płynnie do łazienki. Gdy doskoczyły do
drzwi, zobaczyły leżącą w wannie Lauren.
- Nie rób tego – powiedziała cicho Kate, a Jess cofnęła się
profilaktycznie. Jej wzrok padł na kalendarz.
- Cze…
Woda popłynęła z kranu, prosto na śpiącą w najlepsze Lauren.
Wyskoczyła z piskiem z wanny, patrząc z żądzą mordu po współlokatorkach.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – Krzyknęła
Jessica, wskazując na kalendarz a Lily pobladła, patrząc przepraszająco na
ociekającą wodą koleżankę.
Minęło pięć lat, odkąd Lily po raz pierwszy wpakowała śpiącą
Lauren pod kran. Z czasem, jej wiedza wzbogaciła się wystarczająco, by robić to
w szybszy i bardziej gwałtowny sposób.
Bo ranne moczenie jubilatek, stało się w tym dormitorium
tradycją.
Rok za rokiem, wszystkie mieszkanki wstawały o bladym świcie
by wspólnymi siłami wylać wiadro wody na głowę koleżanki. Początkowo, było to
dla każdej zaskoczeniem, bo łudziły się, że akurat jej się upiecze. W kolejnych
latach, próbowały przechytrzyć się wzajemnie. Barykadowanie drzwi łazienki,
stawianie wiader z wodą przy łóżkach czy po prostu długotrwała gonitwa nigdy
nie przyniosły jednak skutku.
Lily, Lauren, Mandy, Kitty i Jessica przez pięć lat z rzędu rozpoczynały
kolejny rok życia mokry.
Dziś, Lauren King miała mokro wejść w dorosłość.
[xxx]
Lauren otworzyła jedno oko, potem bardzo powoli drugie,
spodziewając się ujrzeć nad sobą pochylone cztery twarze koleżanek. Jakże się
więc zdziwiła, dostrzegając tylko wyblakły, bordowy baldachim swojego łóżka.
Powoli przetoczyła się na brzuch i na czworaka przesunęła do
kotary, rozsuwając ją lekko palcem. Cała czwórka smacznie spała.
Uśmiechnęła się z satysfakcją. Najwyraźniej, tym razem uda
jej się wymigać. Zostawiła różdżkę na łóżku i na paluszkach przebiegła do
łazienki, gdzie spotkała ją niespodzianka. Wanna była pusta, podłoga sucha i nawet
w umywalce nie było wody.
Zaskoczona cofnęła się do pokoju, chcąc spojrzeć na
kalendarz. Czerwonym flamastrem zaznaczona była wyraźnie data czwartego
stycznia.
Odwróciła się do łazienki i to był jej największy błąd. Nie
zobaczyła wychodzących na paluszkach z łóżka współlokatorek, trzymających
wysoko podniesionych różdżek z złowieszczymi uśmiechami na twarzach. Podeszły
ją od tyłu.
- Aquamenti!! – krzyknęły we cztery i strumienie wody
momentalnie zmoczyły Lauren. Dziewczyna pisnęła, podskakując i wycofała się do
łazienki. To był jej drugi błąd. Z sufitu, najpewniej zaczarowanego, poleciał
lodowaty deszcz, mocząc ją jeszcze bardziej.
Gdy już przemoczyło ją doszczętnie, opadła swoim zwyczajem
na brzeg wanny, śmiejąc się do rozpuku. I tu, popełniła błąd trzeci.
Magiczne ręce wyskoczyły z umywalki i wepchnęły ją do
środka, gdzie, co zdziwiło ją bardzo, również była woda.
- Wy wredne, małe… - wycedziła, wycierając buzię rękami i
gramoląc się z powrotem na posadzkę – jeszcze jakieś niespodzianki?
- Nie, to już wszystko – powiedziała rozbawiona Lily, również
morka. Weszła do łazienki, podała suchy ręcznik przyjaciółce i uściskała ją
mocno – wszystkiego najlepszego, kochana. Oby Twoje wejście w dorosłość było
proporcjonalnie doskonałe do ilości wody, którą na siebie przyjęłaś.
Pozostałe dziewczyny uściskały ją z całej siły, składając
życzenie.
- Prezent! – zapiszczała Lily, a pozostałe współlokatorki
zachichotały – w tym roku, była zrzuta. To wyjątkowe urodziny, prawda?
Wyciągnęły ją do sypialni, nadal mokrą i posadziły na łóżku.
Lily podeszła do swojego kufra, wyjęła z niego wielkie, opakowane w czerwony
papier pudło i podstawiła je pod nos przyjaciółki.
- Co to?
- Niezbędnik każdej dorosłej czarownicy – wyrecytowała
Mandy, a Kitty mimo woli zachichotała. Lauren poczuła, że obawia się tego, co
sprezentowały jej koleżanki, ale posłusznie rozerwała papier i odsunęła
wieczko.
Jej oczom okazał się najdziwniejszy zestaw rzeczy, jakie
kiedykolwiek widziała.
- Wyjmuj, a my ci wszystko będziemy mówić – powiedziała
Lily, siadając obok przyjaciółki – To ma Ci przypominać o utraconym
dzieciństwie – dodała, gdy King wyciągnęła wielkiego, różowego misia.
King uśmiechnęła się szeroko, sadzając pluszaka obok siebie
i wkładając rękę do środka.
- Jako dorosła czarownica, musisz się dobrze prezentować –
wyjaśniła z uśmiechem Kitty, wskazując na flakonik perfum – a nic tak nie
przyciąga uwagi, jak skuteczny zapach.
- To, żebyś miała jakąś pamiątkę po latach – zaśmiała się
Jessica, a Lauren przyjrzała się srebrnej zawieszce w kształcie kwiatuszka i
pasującym do tego kolczykom.
- Tą przyjemność już znasz, ale teraz już możesz ją mieć
legalnie – powiedziała Lily, gdy zszokowana Lauren wyjęła butelkę Ognistej
Whisky Ogdena – nie możesz wkroczyć w dorosłość, nie mając jednej w zanadrzu.
Wsadziła rękę do środka, a dziewczyny wymieniły rozbawione
spojrzenia, wiedząc, co zaraz wyciągnie King. Gdy na łóżko wypadła ciężka
książka, wybuchły niepohamowanym śmiechem. Mina King była bezcenna.
- <i> Tysiąc
jeden magicznych sposobów erotycznego spełniania </i> - przeczytała,
a dziewczyny wybuchły głośnym śmiechem.
- Przecież musisz mieć o tym jakieś pojęcie – wydusiła Lily
– zwłaszcza, że nie jesteś samotna! Kiedyś ta wiedza Ci się może przydać!
- Nie wyobrażasz sobie, jak patrzyła na nas sprzedawczyni w
księgarni, gdy to poprosiłyśmy! – Zaśmiała się Mandy.
- Wariatki!
- Jest jeszcze coś – powiedziała cicho Kitty i wszystkie
zaśmiały się jeszcze głośniej. Mandy podeszła do szafki i wyjęła z niej małą,
niebieską torebeczkę.
- Jak już posiądziesz tajemną wiedzę spełnia – zaśmiała się
Lily, gdy Lauren wzięła ostatnią część prezentu – musisz się jeszcze jakoś
prezentować.
King zajrzała do środka, wydała z siebie dziki okrzyk i
speszona, odrzuciła opakowanie na bok.
- Wyście zwariowały!
Z pudełeczka wychylił się kawałek prześwitującej, czerwonej
koronki.
[xxx]
- Jesteście kompletnie walnięte! – powiedziała po raz
kolejny Lauren, gdy schodziły na śniadanie. Lily zachichotała.
- Przestań, tylko raz kończysz siedemnaście lat! Po za tym,
wiesz, że dziś jest impreza?
- Co!?
Evans westchnęła zrezygnowana. Niby to Lauren zawsze więcej
wiedziała, a dziś to ona wszystko musiała tłumaczyć.
- Impreza. W Pokoju Wspólnym. I nie masz wiele do gadania,
to tradycja, zapomniałaś?
King przytaknęła głową. Imprezy urodzinowe w Gryffindorze,
były już stałym elementem roku.
- I nie masz się co wykręcasz. Nawet jak Ty nie będziesz
chciała, jest jeszcze Syriusz, nie?
Zgodziła się w milczeniu. Black obchodził siedemnaste
urodziny pod sam koniec grudnia* - 27.
Ponieważ jednak w tym roku, atmosfera w tych dniach była
wyjątkowo nie imprezowa, dziewczyny rzuciły propozycja, by przełożyć
świętowanie o kilka dni.
Weszły do Wielkiej Sali, gdzie od razu zauważył je Chris.
- I nie mów mi, że prezent kiedyś Ci się nie przyda –
powiedziała cicho Lily, a King zmroziła ją spojrzeniem. Zanim zdążyła coś
powiedzieć, Evans pognała do stołu – Zemsta będzie słodka, Lily. Zobaczysz.
- Wszystkiego Dobrego, Rudowłosa.
- Dziękuję – pocałowała chłopaka w policzek, a wcisnął jej w
rękę małą paczuszkę.
- Jakie plany? – spytał, ciągnąc ją do stołu Krukonów.
- Impreza. Nie chce mi się tam iść – przyznała, a chłopak
westchną i pocałował ją po raz drugi – tęsknię.
Od świąt, widywali się rzadziej niż kiedykolwiek. Prócz
posiłków, udawało im się czasem spotkać w bibliotece, lub na korytarzu. Zakaz
opuszczania zamku i wież, nadal panował, a nauczyciele skrupulatnie pilnowali
wszystkich uczniów.
- Mam dla ciebie niemoralna propozycję – powiedział z
łobuzerskim uśmiechem – Co powiesz, na romantyczną schadzkę w bibliotece!
Zaśmiała się, nakładając na talerz jajecznicę.
- Mam nadzieję, że to się szybko skończy.
[xxx]
W każdej szkole, jest chociaż jedna osoba, którą zapamiętuje
każdy. Czasem, jest to para osób,
grupka, a czasem jedna, indywidualna jednostka.
W Hogwarcie, była to zawsze jedna, góra dwie osoby
przypadające na rok.
Tak było zawsze, jednak wszystko zmieniło się, gdy do
szkoły, w 1971 roku, wkroczyły pierwsze klasy. Jeszcze przez wiele długich lat,
nauczyciele twierdzili, że był to jeden z bardziej osobliwych roczników, jaki
chodził po szkole.
Tuż obok Huncwotów, Lily Evans, Severusa Snape czy Eddiego
Mauera, była jeszcze jedna osoba, która zwracała na siebie uwagę wszystkich.
Lexie McAdams, była bowiem niewątpliwie ciekawą osobą, o
której słyszał każdy.
Lexie nie była oszołamiające piękna. Miała w sobie coś z
małej dziewczynki – duże, niebieskie oczy, otoczone długimi jasnymi rzęsami,
które od zawsze podkreślała ciemnym tuszem, jasną, porcelaną cerę, kaskadę blond
loków opadających na buzię i przewiązanych błękitną wstążką. Mały, zadarty
nosek i duże, malinowe usta sprawiała, że wyglądała jak laleczka z delikatnego
szkła. A jednak, Lexie nie miała w sobie nic z laleczki.
Była silną, twardo stąpającą po ziemi dziewczyną, która
zawsze walczyła o swoje i nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Dziewczyna ideał,
powiedziałby ktoś. I tu, właśnie był pogrzebany Azorek. Bo Lexie McAdams
nienawidziła mężczyzn. I bynajmniej, nie był to wynik fatalnego zauroczenia,
który miał przejść przy kolejnym.
Bowiem każdy, kto prześledziłby genealogię rodziny
McAdamsów, zdałby sobie sprawę, że od przeszło sześciu pokoleń, nie było w niej
ani jednego mężczyzny.
Długoletnia historia kobiet McAdamsów, przypominała
skomplikowany dramat mugolski. A jego źródła, należało szukać w połowie lat
siedemdziesiątych, dziewiętnastego wieku.
Praprapraprababka Lexie, Beatrice, pochodziła z ubogiej
chłopskiej rodziny. Mając szesnaście lat, zakochała się bez pamięci w
przejezdnym synu biznesmena z Chicago, który przyjechał wraz z rodziną do
miasteczka w którym mieszkała Beatrice. Młoda, śliczna dziewczyna zauroczyła
przystojnego Eryka i sama, straciła dla niego rozum. Spędzili razem całe
wakacje, chodząc na długie spacery, kąpiąc się w rzece i spędzając namiętne i
niedozwolone noce, w stajniach ojca Beatrice. Gdy minął wrzesień, Eryk bez
słowa wyjechał ze wsi razem z rodzicami, a ona została sama, spodziewając się
dziecka. Kilka miesięcy później, napiętnowana przez przesądnych i religijnych
mieszkańców wsi, urodziła córkę, Ruth.
Razem z kilkudniową pociechą, Beatrice opuściła
miasteczko. Zatrzymała się w innym,
oddalonym o kilka godzin drogi, podając się za wdowę po rolniku, którego
zabrała ciężka odmiana grypy. To tam, wychowała się Ruth, której matka od małego
powtarzała, że mężczyznom nie wolno ufać. Krnąbrna i buntownicza dziewczyna
jednak nie posłuchała mądrej rady matki. Ledwo osiągnęła dojrzałość, uciekła z
jednym z mieszkańców miasteczka, by założyć rodzinę i żyć tam długo i
szczęśliwie. Uroczy Kevin, okazał się być jednak łasy na wdzięki innych kobiet
i szybko zostawił młodą dziewczyna, która wróciła do matki, z miesięczną
córeczką, Elizabeth.
Tym razem, nauczone doświadczeniem kobiety, wpajały małej
Liz, że mężczyźni to zło, konieczne tylko do rozmnażania. Wiadomo, że
dorastająca w okresie przedwojennym młoda kobieta, nie chciała słuchać rad
starszych, doświadczonych kobiet. Zaślepiona przystojnym i bogatym Malcolmie
dziewczyna, przyjęła jego oświadczyny. I gdy wydawało się, że zła passa
McAdamsów się odwróciła, rodzina Malcolma postawiła mu warunek : miłość, bądź
majątek. Nikt bowiem nie chciał, pochodzącej z rodziny robotników dziewczyny w
ułożonym i dobrze zapowiadającym się rodzie. Malcolm, zdecydował się na
przyjemności doczesne, zrywając zaręczyny. Wcześniej jednak, zdążył spłodzić
Elizabeth potomkinię.
Tym razem, potrójne doświadczenie, zdziałało swoje. W rodzie
zakorzeniło się przeświadczenie, że mężczyzn nie można kochać. Kobiety,
ograniczyły się tylko do kontaktów fizycznych, mających na celu rozrost
rodziny. Żadna z kolejnych potomkiń, nie miała pojęcia, kim jest jej ojciec.
Lexie również.
[xxx]
Szła korytarzem, ukryta za podręcznikiem do transmutacji.
Jej spojrzenie szybko obiegało wzrok, a instynkt pomagał wymijać idących w jej
stronę uczniów. A właściwie, to jej się tak tylko zdawało.
Zatrzymała się na chwilę, przewracając stronę i zrobiła krok
do przodu, gdy ktoś, idący z takim samym przeświadczeniem jak ona, wpadł na nią
z całą siłą.
Upadła na ziemię, tłukąc sobie boleśnie pośladek. Książka
upadła kilka stóp od niej. Rzuciła pod nosem serię przezwisk, zasłyszanych u
babki i podniosła wzrok na obiekt, który w nią uderzył.
Obiekt okazał się być wysokim, szczupłym
szatynem, o całkiem przystojnej twarzy i szmaragdowym, hipnotyzującym wręcz
spojrzeniu. Przeklinał równie siarczyście co ona, szukając po omacku okularów,
które zgubił gdy na nią wpadł.
Poprawiła we włosach wstążkę, wstała, otrzepując spódniczkę,
podniosła książkę i okulary, które podała bez słowa szukającemu ich chłopakowi.
Ten wcisnął je niedbale na nos, wstał i przyjrzał się jej przez chwilę.
- Patrz gdzie łazisz – warknęła, odrzucając do tyłu blond
loki. Chłopak zmrużył oczy, w których natychmiast pojawiły się złowrogie ogniki
– wy wszyscy jesteście tacy sami. Nadęci, zapatrzeni w sobie bufoni nie widzący
świata poza sobą.
- Powiedziała kreatura bez serca.
Kompletnie zaskoczył ją tą ripostą. Zazwyczaj w takiej
chwili, każdy rzuciłby się ją przepraszać i próbował poderwać, ale jeszcze
nikt, nigdy, nie nazwał ją kreaturą.
- Coś ty powiedział, chłoptasiu?
- Kreatura bez serca. Jak każda z was. Zgrywająca bezlitosną
ofiarę potworzyca!
- Jak… Jak śmiesz tak mówić do kobiety! – oburzyła się a na
jej policzki wstąpił rumieniec złosici.
- Wszystkie jesteście takie same – westchnął ostentacyjnie,
kręcąc głową z politowaniem – Zdecyduj się, czy jesteś damą czy kreaturą.
- Znam Cię – powiedziała powoli, przyglądając mu się uważnie
– jesteś tym idiotą od Krukonów, który uważa się za geja!
- Wolnym, biernym homoseksualistą z wyboru – poprawił ją z
powagą – Edward Mauer, do usług.
Prychnęła wściekle i odwróciła się na pięcie, nie mając
nawet zamiaru się przedstawić. Chłopak był jednak sprytniejszy, niż uważała.
- Tak wielką dumę ma tylko jedna bestia w tej szkole –
zawołał za nią – Lexie McAdams, jak mniemam. Dama, która ubzdurała sobie swój
genetyczny feminizm.
- Po pierwsze, Ty niedorozwinięty chłystku, dla ciebie Panna
McAdams – powiedziała, odwracając się do niego z prędkością światła – Po
drugie, nie ma czegoś takiego jak genetyczny feminizm. Jestem feministką z
wyboru, w przeciwieństwie do Ciebie, Ty świrusie, bo gejem, nie zostaje się z
wyboru!
- Tylko, jeśli chce się uciekać od takich kreatur jak Ty –
odpowiedział a jego oczy zmieniły się w dwie, niebezpieczne szparki. Lexie
wypuściła powietrze przez nos, zaciskając dłonie w piąstki.
- Kobiety są kreaturami!? To wy zostawiacie nas jak już
tylko zaspokoicie swoje zwierzęce potrzeby i macie w głębokim poważaniu, czy
wasze zdradzieckie nasienie zostawiło po sobie ślad!
- Kobietom w Twojej rodzinie chyba to pasuje. Macie w genach
bawienie się nami i ośmieszanie, jak was znudzimy. Ale nie martw się, nie tylko
wy – dodał po chwili – to wszystkie kobiety.
[xxx]
- Ej, słyszycie coś? – spytała Lily zatrzymując się i
rozglądając dokoła – Coś tam się dzieje…
Ruszyli w stronę, z której dobiegały ich podniecone okrzyki.
Zatrzymali się wryci, widząc najbardziej niecodzienną scenę jaka miała tu
miejsce od kilku tygodni.
Eddie stał wściekły do granic możliwości, przed szczupłą,
średniego wzrostu blondynką, rzucającą bluzgi jak nie jeden menel Pod Świński
Łbem. Gdyby ich spojrzenia mogły zabijać w tej chwili, pewnie oboje padli by
trupem.
- Obawiałem się tej chwili od miesięcy – powiedział cicho
Chris – Eddie spotkał Lexie. Nowa wojna się zaczyna. I to chyba gorsza niż tak,
którą zaserwowała nam ta dwójka – dodał, patrząc znacząco na Lily i Jamesa.
- A to w ogóle możliwe? – spytał Syriusz a odpowiedź sama
nadeszła, bo chociaż do rękoczynów nie doszło i Lexie i Eddie, nie mieli
zamiaru odpuścić.
[xxx]
- Czekaj, czekaj – przerwała Chrisowi Lily i spojrzała na
niego pytająco – To oni się znają, czy nie?
- Tak i nie – powiedział chłopak – Słuchaj, u nas w domu o
tej dwójce chodzą już legendy. Podobnie jest u Puchonów. Eddie to taki nasz
odpowiednik Lexie, a ona, jest ich odpowiednikiem Eddiego. Do tej pory jednak
jakoś się nie złożyło, żeby się spotkali, dzięki Merlinowi, ale słyszeli o sobie na pewno nie jeden raz.
- Czyli uważasz, że teraz nie odpuszczą? – zapytał Syriusz,
nadzwyczaj rozbawiony tą sytuacją.
- Odpuścił Ci akcję ze świętami?
- Biedna dziewczyna…
Zatrzymali się jak wryci, wpatrując w stojąca przed nimi
McGonagall.
- Dzień Dobry.
- Dzień Dobry, Pani Profesor. My właśnie wracamy ze…
- Nie musisz się tłumaczyć, Potter – przerwała mu nad wyraz
łagodnie nauczycielka.
- Nie wolno nam chodzić po korytarzach po lekcjach…
- Nie musisz o tym przypominać – syknęła Lily.
- Pamiętam, Panie Potter. Dyrektor zdecydował, że możecie
opuszczać wieże, jeśli będziecie chodzić w grupach i nie zapędzać się zbyt
daleko – dodała – Przed ciszą nocną, widzę was wszystkich w swoich wieżach.
Panią też, Panno King – dodała patrząc znacząco na Lauren i odeszła.
- Zwalniają zabezpieczenia? – Zdziwił się Remus, patrząc za
nauczycielką – Teraz, tak nagle? To nie jest dziwne?
- Jest… - Powiedziała cicho Lily, marszcząc brwi. Lauren,
widząc że przyjaciółka znów zaczyna się niepokoić, klasnęła żywo w ręce i
spojrzała na zegarek.
- Mamy pięć godzin do ciszy nocnej – oznajmiła – trzeba się
zabrać za przygotowania do imprezy! Na co tak patrzycie, raz w życiu kończy się
siedemnaście lat! Musimy skombinować żarcie, coś do picia! Chris, zabierz
Eddiego od tej diablicy i popytajcie ludzi w waszej wieży, czy nie mają
pożyczyć do następnego wyjścia trochę Ognistej. Chłopcy, wiem że macie dostęp
do kuchni, jazda, przynieście trochę żarcia! Lily, my idziemy przygotować ta
ruderę, zwaną ich dormitorium do stanu użytku. Zrobienie miejsca, żeby było
gdzie usiąść zajmie nam trochę czasu! No jazda, raz dwa! Mamy mało czasu!
Byli tak oszołomieni nagłą zmianą zachowania Lauren, że bez
gadania rzucili się, by wykonać jej polecenia.
[xxx]
- Ładnie to wszystko zagospodarowałaś – zauważyła Lily, gdy
wchodziły po schodach prowadzących do męskiego dormitorium – byli tak
zaskoczeni, że nawet nie protestowali. A czemu tu?
- We Wspólnym zbierze się od razu cała wieża – wyjaśniła
dziewczyna – a za nią przyjdzie McGonagall. Na gacie Merlina, tu jest gorzej
niż ostatnio!
Otworzyły drzwi i rozejrzały się zszokowane po sypialni
Huncwotów. Gdy były tu ostatnim razem, było po tzn. miesięczniku. Raz w
miesiącu, Huncwoci poświęcali jeden wieczór na uporządkowanie swojego
dormitorium. Oczywiście, pokój nie lśnił blaskiem gdy kończyli – można jednak
było w miarę swobodnie poruszać się po podłodze, uprzątniętej z resztek
jedzenia.
Teraz od każdego łóżka wytoczona była ścieżka prowadząca do
łazienki i drzwi. Szafa była otworzona na oścież, tuż przy niej wznosiła się
wielka sterta ubrań, na której szczycie dumnie leżał czyjś but.
Łóżka otoczone były pudełkami, a puste kufry, jak zawsze
stały tuż przy łóżku.
- Jak oni mogą żyć w czymś takim? – spytała Lily, robiąc
wielki krok, by ominąć czekoladową żabę, wdeptaną w dywan.
- To chyba ewolucja – wyszeptała przerażona Lauren – do
jutra tego nie posprzątamy, wiesz?
Spojrzały na siebie z powątpieniem. Wyjęły różdżkę i z dusza
na ramieniu, zaczęły wypowiadać kolejne zaklęcia, próbując zrobić sobie dojście
do szafy.
Tam, jakiś cudem udało im się zapakować zaklęciem ubrania do
szafki – żadna z nich nie znała takiego, które od razu posegregowałoby je
według przynależności, ale wystarczyło że szafa zamknęła się.
- Potem sami to zrobią – stwierdziła Lily a King pokiwała
głową.
Wyrzucenie wszystkich śmieci z podłogi, zajęło dużo więcej
czasu. Śmiecie nie chciały wpakować się same do worków, więc musiały wszystko
bardzo powoli lewitować. Na szczęście to zaklęcie udało im się opanować
doskonale.
Gdy Huncwoci wrócili do dormitorium, dziewczyny akurat
kończyły wyciągać słodycze z dywanu.
- Zastanawia mnie – zaczęła Lily, pochylając się nad
Fasolkami Wszystkich Smaków tuż przy łazience – jak korzystaliście z szafy,
skoro nie było do niej nawet dojścia.
- O, tak – powiedział James, podnosząc różdżkę – Accio sweter!
Drzwi otworzyły się i szary sweter wpadł w jego ręce, wyrzucając
przy tym na podłogę kilka innych ubrań.
- Ten jest akurat Łapy – dodał rzucając przyjacielowi pulower.
Drugie machnięcie i szafa znów była zamknięta – Mamy żarcie – dodał, a Remus i Syriusz
zaczęli wyciągać z kieszeni różnego rodzaju przekąski.
- Ej, pomyślał ktoś z was o Eddiem i Chrisie? – spytała
nagle Lauren – Jak oni mają tu wejść?
- Nie kłopocz się tym moja piękna, wysłaliśmy do nich
Glizdka – wyjaśnił Syriusz, rzucając się na swoje łóżko. Obie Gryfonki dopiero
teraz dostrzegły, że w sypialni nie ma z nimi Petera.
- Może my też powinnyśmy się przejść po dormitoriach po coś
do picia? Nie wiemy ile przyniosą… - spytała Lily Lauren, a ta zmarszczył brwi.
- Nie kłopoczcie się żebraniem – przerwał im James, tonem
tak znudzonym, jakby mówili o pogodzie – naprawdę myślicie, że mamy puste
zapasy? A niby jak według was mieliśmy świętować starzenie się Łapy osiem dni
temu? Sokiem z dyni? Pokaż im.
Remus podniósł się z podłogi, pochylił się nad łóżkiem i
wysunął spod niego swój kufer. Gestem zaprosił do siebie dziewczyny, a potem
otworzył go tak powoli, jakby miał zamiar zobaczyć tam jakiś bezcenny skarb. I
faktycznie, to co zobaczyły, niektórzy nazwaliby majątkiem.
- Chcieliście to wypić we czworo? – upewniła się Lily, a
Lauren w ciszy liczyła butelki.
- We trzech – poprawił ją Syriusz szczerząc się w szerokim
uśmiechu – Glizdek był w domu przecież, nie?
- Jesteście niesamowici – wydukała King – Tu jest
dwadzieścia butelek najmocniejszej Ognistej jaką produkują!
- Dwadzieścia trzy – znów poprawił ją Black – nie policzyłaś
tych – dodał wskazując na te, stojące na szafie.
- Nie mam więcej pytań…
Drzwi otworzyły się i do środka dziarskim krokiem
wmaszerował Peter, prowadząc za sobą Chrisa i Eddiego. Ten ostatni wyraźnie nie
był w humorze i nadal mruczał nieprzyzwoite komentarze na temat Lexie. Lily i
Lauren wymieniły rozbawione spojrzenie.
- Nasze dormitorium jest lepiej wyposażone, niż mogłem się
tego spodziewać – oznajmił Collins stawiając na stole torbę, w której
pobrzękiwały butelki - Mamy osiem butelek Ognistej i dwie duże jakiegoś Smoczego
Wina.
Syriusz prychnął i leniwym gestem wskazał na nadal otwarty
kufer. Oczy Collinsa zrobiły się troszkę większe, gdy przebiegł wzrokiem po butelkach.
- Będzie fajnie…
[xxx]
Stwierdzenie Chrisa że: będzie fajnie, nie okazało się zbyt
trafne. Już po godzinie, wszyscy zapierali się, że jest
<i>zajebiście</i>.
Nawet Lauren, która podchodziła sceptycznie do tego pomysłu,
bawiła się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Alkohol lał się strumieniami,
zaklęcie wyciszające rzucone przez Remusa tłumiło głośną muzykę i donośny głos
Syriusza, a stół złamał się pod naporem Jamesa, który miał silne poczucie, że musi
na nim zatańczyć.
Gdy zostało pół godziny do ciszy nocnej, Chris i Eddie,
mocno już wstawieni, podobnie jak inni, zerwali się, by wracać do siebie.
Huncwoci zatrzymali ich, gwarantując że gdy impreza się
skończy, osobiście dopilnują by żaden nauczyciel ich nie złapał. Tak więc
zostali i jeszcze przed dziesiątą, weszli w stan gdzie było im obojętne, czy
ktoś ich przyłapie, czy nie.
[xxx]
Chris siedział pochylony na podłodze, trzymając w ręku
butelkę z Ognistą Whisky i wpatrując się w nią uporczywie, jakby czekając, że
powie mu coś ważnego.
Lauren wtuliła się w jego ramię i od dwudziestu minut
próbowała rozwiązać sznurówkę swoich butów. Gdy jej się to udało, zupełnie
zapomniała po co to zrobiła, więc podjęła się próbie zawiązania jej z powrotem.
Lily leżała na łóżku – nie miała pojęcia oczywiście kogo – i
przyglądała się baldachimowi. Obok niej chrapał Remus, jego głowa zwisała
swobodnie za krawędzią, zawinięta w bordową narzutę.
James i Peter, słuchali nadal wściekłoego Eddiego. Mauer
dosłownie kipiał z wściekłości, a po każdym przekleństwie, równocześnie łapali
za Ognistą Whisky, upijając z niej sporo.
A Syriusz usadowił się wygodnie na podłodze, układając głowę
na krześle, stojącym przy oknie. Nagle podniósł spojrzenie na mebel, a jego
oczy zrobiły się trochę większe. Powoli podniósł się i podszedł do siedzących
nieopodal Lauren i Chrisa.
- Ej… King… Pozwól na moment – powiedział cicho, a Lauren
oderwała wzrok od butów.
- Co? Gdzie?
- Chodź – pociągnął ją za rękę – Słuchaj.
- I…?
- To ja zadaje pytania. Słyszysz coś?
- Nie…
- Krzesło… Ono do mnie mówi – oznajmił konspiracyjnie i
doskoczył do mebla przykładając ucho do drewnianej nogi – teraz…
- Powinieneś przestać pić – stwierdziła King.
- Nie! Nie! Ono naprawdę mówi, chodź!
Wzruszyła ramionami i usiadła po drugiej stronie, kładąc
głowę na siedzeniu. Zmarszczyła brwi.
- Słyszysz coś?
- Ciebie – powiedziała z przekąsem – Bądź cicho.
Zapadło między nimi milczenie. Po chwili, Lauren odezwała
się.
- To krzesło naprawdę mówi… Coś jakby… <i> Ale z was… naiwne kołki… </i>
James!
Potter, który przestał rozmawiać z Eddiem, wybuchł głośnym
śmiechem, opuszczając różdżkę od gardła. To rozbudziło śpiące towarzystwo.
James doskoczył do King i porwał ją do tańca, Chris chwiejnym krokiem ściągnął
z łóżka Lily, a Syriusz z braku laku, ruszył w tan z samym sobą.
Po pół godzinie, gdy zegar wybił drugą w nocy, wszyscy padli
nieprzytomni na podłogę, by obudzić się dopiero rano.
[xxx]
Lauren obudził ciepły oddech Chrisa, łaskoczący skórę jej
szyi. Leżeli na podłodze, w najdziwniejszej pozycji jaką kiedykolwiek
przybrali. Ich kończyny zaplątały się w około siebie tak bardzo, że przez chwilę
King nie była pewna, czy ręka która dotka jej łydki, nie należy przypadkiem do
niej.
No i nie była zbyt pewna, czy potrafi się wyplątać z tej
dziwnej plątaniny rąk i nóg.
Podniosła głowę tak bardzo, jak pozwalała jej na to szyja
przygniatająca jej klatę i rzuciła krótkim spojrzeniem po dormitorium. Było
gorzej, niż się spodziewała.
Na jednym z łóżek, nadal spał Remus, owinięty szczelnie
bordową kotarą łóżka. On usnął najwcześniej, a troskliwi przyjaciele chcieli go
po prostu okryć. Teraz z wielkiego rulony wystawały tylko ręce i nogi i Lauren
przestraszyła się, czy Lupin przypadkiem się nie udusił. Na szczęście kokon
poruszył się, rozwiewając wszelkie jej wątpliwości.
Spad tego samego łóżka wystawały stopy w wyblakłych,
czarnych skarpetkach i - jak jej się
wydawało po rozmiarze – na pewno były męskie. Donośne chrapnięcie tylko ją w
tym utwierdziło.
Kilka stóp dalej, spał James. W pozycji pół leżącej, z głową
w kufrze, posłużył za poduszkę Lily, która ułożyła sobie głowę na jego kolanach
i zwinięta w kłębek, spała. Ktoś najwyraźniej też próbował ją okryć – miała
narzuconą na plecy męską koszulę, która jak miała się zaraz przekonać, należała
do Syriusza, który spal przytulony do krzesła w samym podkoszulku.
Wszystko więc wskazywało, że nogi wystające spod łóżka,
należały do Eddiego.
- Chris, rusz się – jęknęła dziewczyna, próbując podnieść
rękę – muszę iść do łazienki.
Chłopak mruknął coś niewyraźnie, ale otworzył oczy i zaczął
się rozplątywać z dziewczyną. Gdy im się to udało, Lauren doskoczyła do drzwi
łazienki i od razu rzuciła się do toalety.
- Kim jesteś? – usłyszała głos i rozejrzała się
niespokojnie, a potem zamrugała kilka razy, zastanawiając się, czy nadal nie
śni - Kim jesteś?
Wanna do niej mówiła! Podniosła się minimalnie, chcąc do
niej zajrzeć i podskoczyła, gdy zobaczyła bladą twarz Eddiego wyglądającego do
niej znad krawędzi.
- Eddie! – wyszarpała z kieszeni różdżkę i machnęła nią
krótko.
- Aaa! Oślepłem! Oślepłem! Jak Tyrezjasz**!
Odskoczyła, w pośpiechu nakładając na siebie spodnie. Eddie
zniknął za wanną, podnosząc ręce do góry!
- Uspokój się, masz opaskę na oczach! Co Ty tu robisz!?
Czemu mnie podglądasz!? I co twoje nogi robią pod łóżkiem Jamesa!?
- Moje nogi są tu! – Podniósł je do góry tak, żeby mogła je
dokładnie zobaczyć – Pij więcej!
- Co ty robisz w wannie!?
- Śpię!
- Mało masz wolnych łóżek!? – Spytała, gdy wyszedł z wanny,
nadal nie patrząc w jej kierunku. Czarną chusteczkę odrzucił na ziemie.
- Myślałem, że tu jest bezpieczniej – wymruczał, a Lauren
odkręciła kran i zaczęła obmywać zaspaną twarz.
- W wannie!?
- Nie myślałem jasno – oburzył się chłopak, a King zaśmiała
się głośno – zależało mi na bliskości łazienki.
- Myślałam, że śpisz pod łóżkiem… Właśnie, skoro Ty jesteś
tu, czyje nogi są tam?
Spojrzeli na siebie zaskoczeni. Eddie poprawił okulary,
opadające mu na nos i oboje wyskoczyli z łazienki, robiąc przy tym sporo
hałasu. Odpowiedział im zbiorowy pomruk niezadowolenia.
Lily bardzo powoli podniosła się z nóg James, marszcząc
brwi, a koszula spadła z jej ramion. Wtedy okazało się, czemu na nich się
znajdowała – Evans zgubiła gdzieś bluzkę i siedziała teraz w samym staniku. James,
poruszył się w kufrze, ale nic nie powiedział.
Zawinięty Remus najwyraźniej też się obudził, bo machnął
niecierpliwie rekami i zaczął się wiercić. W rezultacie sturlał się z łóżka
prostu na śpiącego na krześle Syriusza. Krzesło nie wytrzymało naporu i złamało
się, a zaskoczony Black przez dłuższą chwilę wpatrywał się w drewniane szczątki.
Chris podskoczył lekko ale znów opadł na podłogę i zachrapał głośno.
Tymczasem pod łóżkiem nadal znajdowały się obce nogi, a ich
właściciel najwyraźniej też się ocknął bo zaczął wykonywać pląsające ruchy. W
końcu przemówił do nich głosem Petera.
- Pomóżcie mi, utknąłem!
Oboje z Eddiem doskoczyli do niego u zaczęli z całej siły
ciągnąć chłopaka za stopy. Gdzieś z boku, nadal pijany Syriusz próbował
wyciągnąć Remus z kotary.
Lauren skrzywiła a jej oczy powiększyły się, gdy siła naporu
zmalała a ona została odrzucona do tyłu, lecąc prosto na Chrisa. Obok niej
wyładował Eddie. Obaj ściskali w ręku skarpety Pettigrew.
- Ble – mruknął Mauer, odrzucając ją na bok. Pech chciał, że
wpadła prostu do rulonu Lupina, który krzyknął i znieruchomiał. Chłopak doskoczył
do niego, przepraszając raz co raz i zaczął szukać omacku skarpety.
- Ratujcie Lunia, bo się udusi! – krzyknął Syriusz, próbując
równocześnie znaleźć napoczęcie kokonu, w który zaplątali kolegę. Lauren
doskoczyła znów do Glizdoogona, próbując go wyciągnąć za spodnie, Lily
podczołgała się by jej pomóc, a James kiwał się krótko w tył i w przód.
- Tylko on wie, gdzie jest Eliksir na Kaca! – krzyknął nagle
i wszyscy rzucili się na pomoc Lupinowi.
[xxx]
Remusa wspólnymi siłami, wyciągnęli dość szybko z kokonu.
Potem, żeby go otrzeźwić, podali mu dużą ilość Smoczego Wina Ernesta Hubbey’a,
by na końcu napoić siebie i jego Eliksirem na Kaca.
W lepszym stanie, zeszli na śniadanie i podjęli trudną próbę
odzyskania wspomnień.
- Dlaczego byłaś bez koszulki? – spytała Lauren Lily, a ta
wzruszyła ramionami.
- Czemu byłam bez koszulki? – zwróciła się do Jamesa, który
akurat sięgał po kanapkę.
- Skąd mam wiedzieć?
- Spałam na Twoich nogach! Kto ma wiedzieć?
- To Twoja golizna – wzruszył ramionami – Po za tym jak
usypiałem, nie było cię na mnie. Spytaj Łapy, to jego koszulę miałaś na sobie.
- Ja nic nie wiem – powiedział od razu Black – Toczyłem się
do swojego łóżka jak zobaczyłem że śpisz w samym staniku i pomyślałem, że
Rogacza może to krępować rano.
- Naprawdę nikt nie wie, czemu spałam bez bluzki!? – spytała
trochę głośniej niż zamierzała i kilka osób spojrzało na nią z rozbawieniem – Szkoda…
- A właśnie, czemu spałaś u niego na nogach? – zainteresował
się Syriusz a Evans wzruszyła ramionami.
- Chyba się o nie potknęłam jak szłam do nas. Ale nie jestem
pewna.
- Czemu Eddie ma budyń we włosach? – spytał po chwili James
a wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
- Bo siedzi przy stole Puchonów, James.
[xxx]
Zeszła po schodkach, poprawiając
szlafrok. Ogień w kominku nadal się palił chodź nie był już tak duży jak
wieczorem. Ziewnęła przeciągle i podeszła do foteli.
- Co tu robisz? – Spytała cicho,
siadając przed kominkiem. Syriusz oderwał wzrok od ognia i spojrzał na nią z
lekkim uśmiechem.
- Nie mogę spać. A ty?
- Chyba cierpimy na zbiorową bezsenność
– powiedziała cicho – bo ja też nie mogę usnąć. Posiedzę tu sobie, jeśli nie
masz nic naprzeciw.
- Siedź.
Zapanowała cisza. Słychać było tylko
głuche trzaskanie płomieni w kominie i ich spokojnie i miarowe oddechy.
- Syriusz… mogę cię o coś zapytać?
- No?
- Powiedz mi…tylko się nie obraź i nie
zrozum mnie źle… - dodała szybko – Czemu ty się nie spotykasz z dziewczynami? –
Zapytała, oblewając się szkarłatnym rumieńcem.
Black roześmiał się głośno.
- Widzisz King - powiedział po chwili
patrząc uważnie na dziewczynę – Wystarczy że w naszym dormitorium James stawał
na głowie przez tyle czasu, żeby się umówić z Evans.
- Bardzo śmieszne – mruknęła dziewczyna
– Pytam poważnie.
- Poważnie odpowiadam. Rogaś wyczerpał
całe rezerwy podrywu, jakie są przydzielone na naszą czwórkę na najbliższe dwa
lata. Nie idzie się dopchać.
Dziewczyna prychnęła, a Black znów się
roześmiał.
- Powiedzmy, że nie znalazłem jeszcze
żadnej odpowiedniej – powiedział wzruszając ramionami – A ty? – dodał
automatycznie.
- Ja się spotykam z dziewczynami –
odpowiedziała szybko. Sens ich rozmowy doszedł do nich po chwili i oboje się
roześmiali.
- Collins o tym wie? – zaśmiał się
chłopak – Nie wiem jak on, ale ja wolałbym wiedzieć, że wolisz kobiety.
- Nie – powiedziała poważnie, opanowując
chichot – lepiej nie. Jeszcze się wystraszy.
- Nie liczyłbym na to.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To tak poważnie, nie? – spytał po
chwili, a Lauren uśmiechnęła się łagodnie i pokiwała głową. Po chwili
zmarszczyła brwi i spojrzała w jego stronę.
- Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami i zapadła głucha
cisza. W końcu Lauren zdecydowała się poruszyć temat, który od rana nie dawał
jej spokoju.
- Co z nimi zrobimy?
Nie musiała mówić nic więcej, żeby
zrozumiał o co jej chodzi. Na jego twarz wstąpił niepokój, zapatrzył się w
kominek.
- Powinniśmy im powiedzieć?
- Teraz? To najgorszy możliwy moment –
powiedział odwracając się w ich stronę – Nie dzieje się nic złego.
- Jeszcze – zauważyła rozsądnie-
dowiedzą się w końcu. A Lily… znam ją i wiem, że ona nie umawia się z nim z
tych samych powodów, co on z nią.
- A z jakich?
- Nie wiem – przyznała szczerze – Ale
Lily też nie wie. Wydaje mi się po prostu że… Nie potrafi tego przerwać. Pogubiła
się, ale w końcu dojdzie do niej co robi. I wtedy go skrzywdzi.
- To najgorszy możliwy moment –
powtórzył Syriusz – przegapiliśmy chwilę, gdy mogliśmy im powiedzieć. Sytuacja
już dawno wymknęła się z pod kontroli.
- Myślisz, że jak im powiemy, zacznie
się od nowa?
- Będzie gorzej – westchnął chłopak –
trzeba czekać i mieć nadzieję, że to się jednak nie stanie.
Zgodziła się z nim w milczeniu i oboje
spojrzeli w kominek, myśląc o tym co będzie, gdy przyjaciele odkryją prawdę. Może,
ale tylko być może, gdyby wtedy poszli powiedzieć im wszystko, jak mieli na to
ochotę, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może wtedy najbliższe kilka miesięcy
spędziliby zupełnie inaczej. Nie mogli mieć bowiem jeszcze pojęcia, jak wielki
wpływ na życie ich wszystkich, będzie miała mieć ta decyzja.
Grający w dormitorium w szachy z Remusem
James, kąpiąca się wśród bąbelków Lily, piszący wypracowanie z transmutacji
Chris, siedzący w Pokoju Wspólnym Lauren i Syriusz. Oni wszyscy, mieli ponieść
konsekwencje tej decyzji.
[xxx]
Miranda Murrey odrzuciła długie, blond
włosy z twarzy i schowała je pod czarnym kapturem od peleryny. Rozejrzała się
czujnie po obskurnej uliczce. Nie widząc w niej znaku bytności kogokolwiek,
wyciągnęła zza pazuchy różdżkę i machnęła nią krótko. Ognik światła uleciał do
góry, zatrzymując się nad jej głową i oświetlając uliczkę.
- Damie takiej jak Ty, nie przystoi stać
samotnie w tak pustej uliczce – usłyszała za sobą i natychmiast znieruchomiała,
nasłuchując czujnie – bo coś ci się może stać!
Uskoczyła przed czerwonym promieniem
lecącym w jej stronę i odwróciła się na pięcie do napastnika. Stał ukryty w
cieniu budynku, ale nawet i bez tego, wiedziała kim jest.
- Przeceniasz swoje możliwości –
powiedziała stanowczo a gdyby kaptur spadł z jej twarzy można byłoby zobaczyć
jej uśmiech – rozgniatam takie robaki jak Ty codziennie przed śniadaniem.
- Dzisiaj rozgniotłaś ostatniego. - Wyszarpnęła różdżkę zza
pazuchy, odbijając zaklęcie.
Napastnik powtórzył atak- tak jak poprzedni, Miranda
odepchnęła też i ten i teraz to ona zaatakowała. Rozpoczął się pojedynek.
[xxx]
Drzwi od gabinetu otworzyły się i do środka weszła wysoka
postać. Czarny płaszcz zakrywał jej twarz, lekko skulona złapała za futrynę
drzwi, żeby nie upaść.
Stojący przy oknie Dumbledore uśmiechnął się i powiedział
cicho.
- Co się zatrzymało, Mandy?
- Dohołow.
Obrócił się natychmiast a na jego twarz wstąpił niepokój.
Podszedł do niej, podał jej dłoń i zaprowadził do fotela, stojącego przy jego
biurku. Uklęknął przyjrzał się w skupieniu jej twarzy.
Miranda Murrey była szczupłą, wysoką kobietą z długimi,
sięgającymi pasa blond włosami. Jako jedna z bardziej doświadczonych Aurorów,
miała liczne blizny na twarzy, maskowane magicznym pudrem. Przenikliwe,
błękitne oczy poruszały się z nadmierną szybkością, dostrzegając każdą
nieprawidłowość.
Mimo, że liczyła sobie już ponad sześćdziesiąt lat, nadal
była wyjątkowo szybka, zwinna i precyzyjna w rzucaniu zaklęć. O czym
Śmierciożerca się przekonał.
- Nic mi nie jest – powiedziała trochę niegrzecznie,
prostując się – bardziej martwiłabym się o tego chłystka.
Dumbledore uniósł wysoko brwi a kobieta zaśmiała się
perliście.
- Uważam, że Poppy powinna rzucić na Ciebie okiem – dodał
łagodnie i podszedł do kominka.
- Czekaj – rzuciła surowo – Wiem coś, co może Cię
zainteresować – powiedziała z błyskiem w oku, a Dumbledore zatrzymał się z
uniesioną wysoko ręką – wolałabym to powiedzieć bez świadków. Odłóż proszek i
usiądź.
Odwróciła się i zajął miejsce przy biurku, wpatrując się w
nią wyczekująco. Kobieta uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z możliwości
trzymania dyrektora w napięciu. Nabrała głośno powietrza, odrzuciła włosy do
tyłu. Zakasłała, przykładając rękę do klaty, by złagodzić ból jaki ją dopadł.
- Hugard Urfild – powiedziała na wydechu i zakaszlała –
zdecydował się przejść na naszą stronę. Długo to trwało, ale się udało.
- Wspaniale.
- Wszystkie drogi do szkoły, będą monitorowane przez niego
samego – dodała a dyrektorzy wymienili kilka uwag – Przez najbliższe kilka
miesięcy, Voldemort nie odważy się zaatakować Hogwartu.
- Dziękuję Ci. Powinnaś się udać do Poppy, jesteś bardzo
blada – stwierdził mężczyzna, pomagając jej wstać. Otrzepała płaszcz, schowała
różdżkę do kieszeni.
- Nic mi nie jest. Cieszę się, że mogłam znów pomóc. Ah,
Dumbledore – dodała przez ramię – Wymyśl jaką nazwę.
- Słucham?
- Nazwę. Jest nas coraz więcej. Nie możemy się ze sobą
komunikować, używając nazwy : Tajne Stowarzyszenie Walki Przeciw Voldemortowi.
To zbyt długie i zbyt szybko przestanie być tajne. Pomyśl o tym – dodała z
uśmiechem i wyszła z gabinetu.
[xxx]
- Wiesz, że Ciebie też to czeka? – spytała Lauren następnego
dnia rano, odpakowując prezenty które wcześniej pominęła. Rozbawiona
niezbędnikiem od koleżanek, zupełnie zapomniała o tych, które leżały na łóżku –
I waszą dwójkę też?
- Nie zaskoczysz nas tak, jak my Ciebie – zaśmiała się Lily,
biorąc od przyjaciółki eleganckie pióro i oglądając je – Chris?
- Nie, rodzice – powiedziała i sięgnęła do szafki nocnej
wyciągając z niej prezent od chłopaka, rozdarła papier i obie dziewczyny wydały
z siebie cichy odgłos zachwytu. Złoty, cienki jak nitka łańcuszek opadł na dłoń
Lauren, mieniąc się w słońcu kolorami tęczy. Dziewczyna najdelikatniej jak
tylko można uniosła go do góry i zdziwiła się, gdy okazało się że jest dużo
mocniejszy, niż jej się wydawało. Zawieszka w kształcie litery L okręciła się
dookoła łańcuszka.
- I niech się schowa nasza bielizna – stwierdziła cicho
Lily, uśmiechając się na widok
oniemiałej twarzy przyjaciółki.
[xxx]
I cóż by tu powiedzieć dalej? Następny tydzień toczył się
tym samym, monotonnym ciągiem. Dzień rozpoczynało śniadanie, w czasie którego Eddie
zbyt często dostrzegał bądź ignorował Lexie, co ją naturalnie zawsze
denerwowało.
Potem rozpoczynały się lekcje. Lily i James zgodnie
pracowali razem, nadając przy tym z mniejszym lub większym sensem, Syriusz i
Lauren obserwowali ich z niepokojem, a Remus kwitował to wszystko spojrzeniem:
mówiłem, że tak będzie.
Podczas obiadu Eddie znów przypadkiem rozpoczynał dyskusję z
Lexie. Ich kłótnie, jak szybko przekonali się wszyscy, różniły się o wiele
bardziej niż te Evans i Pottera. Przypominało to bardziej wzajemne drażnienie i
dokuczanie. On wyśmiewał ją, ona rzucała złośliwe komentarze na jego temat i
tak egzystowali sobie w spokoju.
W tym czasie, nadchodziła pora na Chrisa, który dosiadł się
do Lauren, by zabrać ją na popołudniowy spacer przed lekcjami.
Wtedy do Evans dosiadał się Eddie – zwykle już po dyskusji z
Lexie i przez całą przerwę tłumaczył jej, że nic nie łączy go z McAdams.
Naturalnie, Lily zdawała sobie sprawę że tak jest – w końcu ile razy tłumaczyła
wszystkim, że Rogacz jest tylko Potterem? Ale niezdrową satysfakcję sprawiało
jej irytowania Mauera, więc drążyła temat codziennie.
Na popołudniowe zajęcia szli razem z Huncwotami, a po
kolacji, każdy poświęcał się temu, co lubił.
[xxx]
Weszli do sali od transmutacji, dyskutując zawzięcie o pracy
domowej, zadanej na dzisiejszą lekcję. Lily, James, Syriusz i Lauren
automatycznie przeszli do swoich ławek. Tam zastała ich McGonagall.
- Potter, Evans – zaczęła, gdy oboje rzucili torby na
krzesła – Wasza kara dziś się skończyła. Możecie wracać na swoje miejsca.
Mogła trzymać ich tam dłużej, ale od długiego czasu między
nimi nie było spięć, uznała więc, że nadeszła pora, by cofnąć im szlaban.
- Chyba że nie chcecie.
Przez chwilę wydawało się, że chcą się z nią zgodzić.
Patrzyli na siebie w skupieniu, a potem równocześnie zebrali swoje rzeczy i
przeszli dwa rzędy niżej. Lauren doszła do Lily, uśmiechnęła się do niej
szeroko, zajmując wolne miejsce.
- Co masz taką minę? – spytała, przyglądając się
przyjaciółce. Wzruszyła ramionami, szukając w torbie pióra – Mogłaś zostać.
- Nie o to chodzi – wyszeptała Lily, bo McGonagall zaczęła
mówić o temacie nowej lekcji – przyzwyczaiłam się tam siedzieć. Z nim.
- Mogłaś zostać.
- I ściągnąć na siebie głupie komentarze? Nie, dziękuję.
Wiesz… - zawahała się i uśmiechnęła szeroko – brakowało mi Cię.
[xxx]
- Wiem, że wiele brakuje mi do Evans, ale mógłbyś chociaż
udawać, że się cieszysz! – Oburzył się Syriusz, a James zaśmiał się pod nosem.
- Cieszę się, przecież wiesz.
- Twoja twarz o tym nie wie, masz na niej wypisane: Evans,
wróć do mnie! – zapiszczał a Potter zachichotał.
- Nieprawda – powiedział z przekonaniem – Tylko Ci się tak
wydaje.
- Zdziwiłby się.
[xxx]
- James! James!
Dogoniła go tuż przed wejściem do męskiej łazienki. Spojrzał
na nią zaskoczony, a ona postarała się o najładniejszy z uśmiechów, na jakie ją
było stać.
- Dobra Evans, mów od razu, co chcesz?
- Co robisz w sobotę?
- Że co?
Odgarnęła włosy z czoła i powtórzyła.
- Co robisz w sobotę?
* Wikipedia podaje, że jak wynika z informacji podanych
przez Rowling, Syriusz urodził się między 1 września 1959 a listopadem 1969.
Niestety, przyznaję się, że kompletnie zapomniałam o czymś takim jak urodziny
Łapy, więc przesuwam tą troszeczkę.
** W mitologii greckiej, Tyrezjasz był wróżbitą, oślepionym
przez Atenę po tym, jak zobaczył ją w kąpieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz