Rozdział 12

Have yourself a Merry Little Christmas
Let your heart be light
From now on our troubles will be out of sight
Have yourself a Merry Little Christmas, Judy Garland

James lubił święta. Nie, lubił to mało powiedziane. Potter je wręcz uwielbiał. W przeciwieństwie do Syriusza, który z reguły za nimi nie przepadał. James zbytnio nie dziwił się przyjacielowi – wyobrażał sobie, jak musiały wyglądać wszystkie święta Blacka, który od pierwszej klasy, co roku zmuszony był wracać do domu na ferie. Wracał zawsze przybity i przez kolejne dni, bardzo trudno było się z nim dogadać.
W tym roku, jednak wszyscy zostawali w szkole. Syriusz, z racji, że w wakacje zdecydował się na desperacki krok i uciekł z domu. Potterowie proponowali mu wprawdzie gościnę, on jednak odmówił. A James zdecydował się nie zostawiać przyjaciela samego. Remus poparł go w stu procentach, a Peter, chociaż bardzo chciał zostać, wrócił do domu na coroczny zjazd rodziny.
A James, postawił sobie za punkt honoru, zmianę wizerunku świąt w oczach Blacka.
Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że o wiele łatwiej byłoby tego dokonać wśród ciepłej atmosfery domu Potterów. Był pewny, że jego rodzina nie pozwoliłaby żeby Syriusz chociaż przez chwilę był w złym nastroju – prawdę powiedziawszy, byłoby to raczej niemożliwe.
Z opowieści, jakie snuli mu rodzice, gdy był dzieckiem, wywnioskował jednak, że Hogwarcie święta posiadają w sobie magię, która chociaż nie może równać się z ciepłem domowego ogniska, nie daje możliwości do zamartwiania się.

[xxx]

Remus był obojętnie nastawiony do Bożego Narodzenia. Uważał je za święto jak każde inne – lubił jego ciepłą atmosferę, czas wolny jaki wtedy miał, kolędy i wszystko to, co nieodzownie łączyło się z Bożym Narodzeniem. Ale w tym samym stopniu lubił Wielkanoc, Sylwestra czy Halloween.
Jednak gdy James przyszedł do niego, zdecydowany zostać z Syriuszem na czas ferii w szkole, Lupin bez chwili wahania obiecał pomoc. Remus nie był aż takim ignorantem, by uważać, że Potter da sobie radę sam. Był więcej niż pewny, że czeka ich ciężka walka. Ale, tak po prawdzie czy nie było warto?

[xxx]

Peter lubił święta. Oczywiście, pod warunkiem, że nie spędzał ich w zatłoczonym przez liczną rodzinę Pettigrew domu. A tak, spędzał je odkąd sięgał pamięcią.
Zjeżdżający się z całej Wielkiej Brytanii krewni, zalewali dosłownie ich dom i przez dwa, koszmarne dni, nie było gdzie postawić nogi.
Peter znosił to bo… właściwie, tylko dlatego, że musiał. Co roku, obiecywał sobie, że następne święta spędzi w Hogwarcie i co roku, jakimś sposobem, jego rodzice ściągali go do domu.
Nie wiedział, co było najgorsze: liczące po sto lat ciotki, pachnące kocimiętką szczypiące go po policzkach i napychające śmierdzącym, twardym ciastem, całe kuzynostwo, niemające w sumie więcej lat niż on które musiał niańczyć w przerwie między kolejnymi uściskami ciotek, czy ogólny harmider, jaki panował w domu.
Oczywiście, udawało mu się znajdować jakieś dobre strony – w Boże Narodzenie mógł się najeść do syta, w nogach łóżka zawsze znajdował różne ciekawe podarunki a ciotki i dzieciaki wyjeżdżali pod sam wieczór Pierwszego Dnia świąt, jednak generalnie… Nie, Peter Pettigrew nie przepadał za Bożym Narodzeniem.

[xxx]

Jeśli w Hogwarcie był ktoś kto bardziej lubił święta niż Lily Evans, był to niewątpliwie Edward Mauer. Niektórzy kusili się na stwierdzenie, że Eddie ma wręcz obsesję na tym punkcie. Co roku, już tydzień przed feriami, chodził po szkole w swetrze z elfem w zielonym kubraczku, czapce wzorowanej na Świętym Mikołaju, śpiewając na głos o Rudolfie. Jego entuzjazm bywał wręcz zaraźliwy, nie trudno więc się dziwić, że wszyscy jego rówieśnicy z Ravenclawu, już w wigilię Wigilii wyśpiewywali razem z nim kolędy.
Tego roku, Eddie zdecydował się podzielić swoją radością z innymi domami. Zmierzając w stronę Wielkiej Sali, nie miał pojęcia – nie mógł mieć – że przyjdzie mu pomóc Jamsowi Potterowi w niecodziennej misji nawracania Syriusza.
[xxx]

Potter zerwał się z łóżka, przeciągnął, stłumił ziewnięcie i od razu doskoczył do łóżka Syriusza. Jednym zwinnym ruchem zerwał z niego kołdrę i wrzasną na cały głos.
- Wesołych Świąt!
- Spadaj – mruknął Black, chowając głowę pod poduszkę. James westchnął ostentacyjnie.
- Wesołych Świąt! Wstawaj, Scrooge*!
Remus, którego obudziło nawoływanie Jamesa uśmiechnął się pod nosem. Syriusz mruknął coś spod poduszki, ale nie podniósł się nawet o cal.
- Wstawaj, mówię! Czas nawracania się zaczął! No, raz, dwa lewa!
- Spadaj – powtórzył Syriusz, gdy James zerwał z niego poduszkę i odrzucił ją na podłogę – ja dziś śpię.
- Błąd! Ty dziś poznajesz smak Hogwardzkich świąt! Wstań, bo jak mi Lunatyk świadkiem, wrzucę Cię do wanny.
- Spadaj!
- Pan się powtarza, Panie Scrooge. Proszę uprzejmie zwlec swój psi tyłek z łóżka.
- Scrooge? Co to jest?
Remus zachichotał, gdy Potter zamrugał zszokowany i walną się z całej siły w czoło.
- Merlinie, on nic nie wie! Ma karcące zaległości w światopoglądzie świąt! Od tego zaczniemy proces resocjalizacji – powiedział do Remusa, który zdążył już wstać.
- Zaczniemy od śniadania – poprawił go Lupin, jednym ruchem różdżki zamykając drzwi przed nosem wymykającego się z dormitorium Blacka.

[xxx]

Remus długo zastanawiał się, kto pierwszy wymięknie – Black czy Potter. Jak się okazało, obaj byli wyjątkowo uparci. James przez całe przedpołudnie gadał jak najęty o Bożym Narodzeniu, a Black konsekwentnie go ignorował. Lupin przez krótki moment zastanawiał się nawet, czy nie lepiej byłoby go po prostu zostawić w spokoju. Szybko jednak odrzucił tą myśl – Syriusz zdecydowanie potrzebował towarzystwa, a paplanina Rogacza musiała w końcu chociaż w pewnym sensie, odnieść zamierzony skutek.
Zmuszenie Syriusza, żeby zszedł na śniadanie, zajęło im sporo czasu. W związku z tym, po raz pierwszy odkąd przybyli do szkoły, zjawili się w Wielkiej Sali przed samym końcem posiłku.
Od razu, zanim jeszcze zdążyli zasiąść do stołu, dopadło ich radosne wołanie Lauren i Lily. Syriusz odburknął tylko na przywitanie dziewcząt, a James szeptem wyjaśnił Evans problem i misję, jaką ma. A ta, zdecydowała się pomóc.
- Mam pomysł – powiedziała tak cicho, by usłyszał ją tylko Potter i Lauren – To co wam zaproponuję, jest szalone ale może się udać.
- Mów dalej – James uśmiechnął się, szturchając lekko Lupina, który pochylił się w ich stronę. Lauren poprawiła się, szykując na dłuższą mowę. Lily jednak, powiedziała tylko jedno słowo.
- Eddie.

[xxx]

Maurer dość długo rozważał, co powinien zrobić tego dnia. Najpierw pomyślał o nakłanianiu dyrektora do zorganizowania wielkiej, bitwy na śnieżki. Eddie nie miał wątpliwości, że Dumbledore zgodziłby się na to i nawet sam, wziąłby w niej czynny udział.
Szybko jednak zrezygnował, gdy w jego kreatywnej głowie pojawił się nowy pomysł – wielkie kolędowanie razem z duchami. Wizja wszystkich obecnych w szkole uczniów i duchów, śpiewających <i> Cichą Noc </i> pod domami mieszkańców Hogsmeade, sprawiła że na buzi Eddiego pojawił się wielki uśmiech. A w głowie kolejny pomysł.
Gdyby tak, urządzić konkurs na najbardziej podobnego bałwana? Pracowaliby w domach, a najlepszy śnieżny człowiek, mógłby dostać jakąś nagroda. Kto wie, może gdyby porozmawiał z nauczycielami, udałoby mu się ich przekonać do tygodnia bez prac domowych.
Uśmiechnął się, stwierdzając w myślach, że jest geniuszem. Wstał od stołu, poprawił czapkę i już miał wyjść z Wielkiej Sali, gdy dogoniła go zziajana Lily, ciągnąca za sobą rozbawioną do granic możliwości Lauren.
- Eddie, musisz nam pomóc – wyspała Evans.
- Jak, moja Śnieżynko?
- Syriusz nie lubi Świąt.
To krótkie stwierdzenie, sprawiło że Mauer natychmiast zapomniał o swoich planach. Naprężył się, odrzucił pompon za plecy i powiedział o wiele głębszym głosem, niż zwykle.
- Gdzie jest ten bluźnierca?

[xxx]

Syriusz nie lubił świąt. A właściwie, nie rozumiał ich fenomenu. Oczywiście, wiedział, że niektórzy mogą je uwielbiać – spędzane z normalną rodziną, były na pewno wspaniałe i nie trudno było ich nie kochać. Ale Syriusz Black, nie miał normalnej rodziny a co za tym idzie, normalnych świąt. Boże Narodzenie u Blacków, nie różniło się bowiem niczym od każdego, normalnego dnia. Choćbyś przeszukał cały dom, nie znalazłbyś ani jednego drzewka, światełka czy łańcucha. Śniadanie Bożonarodzeniowe różniło się od każdego innego tylko większą liczbą gości i indykiem.
Goście przyjmowali suche, wyuczone na pamięć i stosowne do okazji życzenia, wygłoszone monotonnym głosem pana domu, poczym bez większego zainteresowania, zajmowali się posiłkiem.
I… właściwie, na tym kończyło się Boże Narodzenie. Syriusz nie znosił go z całego serca, podobnie jak Wielkanocy i wszystkich innych okazji, podczas których zjeżdżali się krewni.
I chociaż w tym roku, udało mu się uwolnić od szaleństw rodu Black, nie miał najmniejszej ochoty, by zmieniać swój stosunek do Bożego Narodzenia. Jeszcze nie teraz.

[xxx]

Gdy tylko zobaczył zmierzającego w jego stronę Eddiego, poczuł, że niedany mu będzie spokój. Kroczące za nim Lily i Lauren, mocno rozbawione, tylko potwierdzały jego złe przeczucia.
A uśmiechnięty James, dał odpowiedź, że to on nasłał na niego Mauera.
- Ty zdradziecki rogaczu, nie daruję Ci tego – rzucił w jego stronę – odpłacę Ci się.
Potter wyszczerzył się tylko.
Eddie zatrzymał się, po raz drugi poprawił czapkę,
- Zostałeś wybrany – oznajmił, na co Remus parsknął w swoją owsiankę. James podał mu serwetkę, a Black jęknął w duchu – nawracanie czas zacząć!!

[xxx]

Syriusz przez całe życie uważał, że jest cierpliwy. Wytrzymał przeszło szesnaście lat w domu, znosił humory Rogacza po awanturach z Evans, tolerował wszystkie dziewczyny, które za wszelką cenę próbowały zwrócić na siebie uwagę.
Ale jego cierpliwość kończyła się, gdy w pobliżu pojawiał się Eddie.
Tym razem jednak Mauer stał się bardziej nachalny niż kiedykolwiek przedtem. Mimo wyraźnej aluzji, jaką Syriusz dał mu na wstępie – aluzją można chyba nazwać pospolite <i> Spadaj </i> - ten uparcie chodził za nim przez prawie całą godzinę, po śniadaniu. Nie pomogła nawet ucieczka w głąb wieży Gryffindoru, ponieważ ktoś – Syriusz nie musiał zgadywać kto – nie tylko podał mu hasło, ale też pokazał dormitorium szóstego roku.
Black spędził ciężką godzinę, próbując zagłuszyć gadanie Mauera, aż jego anielska cierpliwość się skończyła. James skwitował to tylko krótkim: Z tej strony go nie znałem, a Remus podsunął niewinnie zakończenie akcji.
Niechętnie, wszyscy go poparli. A gdy Lily i Lauren zajęły się pomocą w dekorowaniu Pokoju Wspólnego, Lupin udał się wraz z Mapą Huncwotów na krótki spacer po szkole.

[xxx]

Od razu skierował się do biblioteki. Oh, nie, nie chciał się uczyć. Wiedział, że Black zakłada że to ostanie miejsce, w którym będą go szukać.
Nie pomylił się ani trochę – znalazł Syriusza siedzącego na parapecie w dziale Ksiąg Okolicznościowych, schowanego za opasłym tomem „Historii Bożego Narodzenia”.
- Nudna – rzucił na przywitanie Lupin, siadając naprzeciw przyjaciela, który zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem.
- Wiem – powiedział, gdy upewnił się że w pobliżu nie ma nikogo – co tu robisz?
- Dotrzymuję Ci towarzystwa. Wspólny zaatakowała Lily i jej różdżka. Lepiej nie wchodzić jej w drogę.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę? – Spytał podejrzliwie Black, zamykając z trzaskiem książkę. Chociaż byli sami, mógłby przysiąc że usłyszał cichy syk bibliotekarki.
- To jedynie miejsce, gdzie nie można śpiewać kolęd. I rzadko tu bywacie, więc nikt nie wpadłby na to, żeby Cię tu szukać.
- Zawsze myślisz odwrotnie, czy tylko gdy tego potrzebujesz?
- Trudno powiedzieć.
Zapanowała krótka cisza, w czasie której Black wpatrywał się w okno, czując na sobie troskliwe spojrzenie przyjaciela. W końcu zdecydował się odezwać.
- Nieźle napadało. Można by natrzeć Rogaczowi nosa śniegiem.
Lupin pokiwał powoli głową, nadal się mu przyglądając.
- Jeśli spodziewasz się zwierzeń, to możesz sobie iść bo nic Ci nie powiem.
- Wiem – pokiwał głową Lupin – ja tu tylko siedzę. I dotrzymuję Ci towarzystwa.
- Nie żal Ci cyrków, które odprawiają teraz Evans z Mauerem?
Wzruszył ramionami.
- Jest mi to obojętnie.
Syriusz uniósł wysoko brwi, zaskoczony odpowiedzią przyjaciela. Remus wzruszył tylko ramionami.
Znów zapadła krótka chwila ciszy, tym razem jednak to Lupin zapatrzył się w okno, a Black przyglądał się przyjacielowi.
- Święta są… - podjął po chwili milczenia Remus, nie odrywając wzroku od padającego śniegu – przyjemne. Nie jakieś tam wyjątkowe, ale przyjemne. Równie dobrze, mogłoby ich nie być a pewnie bym nie zauważył.
- Nie widzę w tym żadnej przyjemności.
- Trudno żebyś widział, siedząc na parapecie w bibliotece i wpatrując się tępo w przedmowę „Historii Bożego Narodzenia” – skwitował Remus, odwracając się do Blacka. Jego słowa zaskoczyły Syriusza, a jeszcze bardziej zaskoczyło go to, co po chwili zrobił blondyn. Poklepał go krótko po ramieniu, zeskoczył z parapetu i ruszył do wyjścia z biblioteki.
Syriusz zawahał się przez chwilę, rzucił okiem na książkę i poszedł za Lupinem.

[xxx]

- To było tak specjalnie co? – Spytał Black, gdy razem stanęli przed Portretem Grubej Damy – Ty to tak specjalnie zrobiłeś, nie?
- Nie, Święta naprawdę są mi obojętne – powiedział szczerze Lupin – nie podzielam entuzjazmu Rogacza czy Lily. A już na pewno Eddiego.
- To już podpada pod obsesję, tak myślę.
- Możesz mieć rację – stwierdził powoli Lupin – chcesz tam wejść? On na pewno nadal tam jest.
Black spojrzał na niego krytycznie, zacisnął mocno wargi, zmarszczył brwi. Przywołał na twarz krzywy uśmiech i spojrzał pytająco na Lupina.
- Lepiej się nie uśmiechaj – poradził Remus – Migoczące Świecidełka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo, kochaneczku – odpowiedział mu portret przepuszczając ich do środka. Remus wszedł do środka i stanął jak wryty.
- A niech mnie, dobrzy są.
Pokój mienił się tysiącem kolorów, ostrokrzewy porozwieszane dookoła

[xxx]

Uśmiechnęła się z dzieła, jakie udało im stworzyć. Pokój Wspólny przypominał bajkową krainę. Wielka choinka, stojąca tuż przy dziurze po portrecie, mieniła się tysiącem kolorów. W powietrzu unosił się zapach gorącej czekolady – dwa dzbanki, zaczarowane przez Jamesa by utrzymywały ciepło, nie pozwalały przejść obok siebie obojętnie.
Ogień w kominku trzaskał wesoło, zbierając w około siebie tych, którzy skończyli dekorować. W sumie było ich tylko sześcioro. Prócz Lily, Lauren, James i Eddiego, w pokoju był jeszcze Chris, siłą przyciągnięty przez Mauera i jedna z piątoklasistek, która szybko uciekła do swojego dormitorium.
Syriusza i Remusa nie było nigdzie w pobliżu.
Z magicznego odbiornika radia, leciały świąteczne przeboje wykonywane przez znanych czarodziejów. Część z nich, Lily słyszała po raz pierwszy, ale kilka doskonale znała ze swojej płyty.
W pomieszczeniu panował półmrok. Za oknem, śnieg nie przestawał sypać, a jedynym źródłem światła był kominek.
- Ładnie – powiedziała Lily, gdy Lauren wsadziła jej na głowę czapkę Mikołaja – bardzo ładnie.
- Czegoś mi tu brakuje – stwierdziła King, przyglądając się oszronionym gwiazdom, wyczarowanym na szybach przez Chrisa.
- Nie ma ciastek na choince – podrzuciła Evans, a Lauren kiwnęła wolno głową.
- To też. Ale jeszcze … JEMIOŁA!
- Daj spokój – zachichotała Lily, gdy King zerwała się na równe nogi – Tylko wy tu jesteście zakochani!
- Ale Ty jesteś niemądra. Jemioła ma przynosić szczęście w nowym roku! Chris! Nie mamy jemioły!
- A właśnie, że mamy – usłyszała nad swoim uchem i poczuła jak chłopak obejmuje ją w pasie. Podniosła wzrok do góry, uśmiechnęła się szeroko i pocałowała chłopaka. Lily spojrzała w sufit.
- A ja i tak wiem, że tylko o to chodziło.
Portret otworzył się i do środka wszedł Remus. Spojrzał zszokowany po pokoju i mało nie upadł, pchnięty przez idącego za nim Syriusza. Black zdawał się walczyć sam ze sobą, gdy bardzo powoli przyglądał się dekoracjom. Lily uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na gorącą czekoladę, ale Lauren była szybsza. Podbiegła do kominka wzięła dwa kubki i ruszyła w ich stronę.
Chris tymczasem przytwierdził do sufitu roślinkę i poszedł do siedzącego przy kominku Eddiego.
- Scrooge wrócił – usłyszała za plecami i uśmiechnęła się lekko. Szybko jednak przybrała surowy wyraz twarzy.
- Przestań, to nieładnie. Jest Twoim przyjacielem. Nie męcz go.
- Właśnie dlatego chcę go zająć – Odpowiedział Potter – A Tobie chciałem przypomnieć, że jestem Ci winny natarcie. Jutro po śniadaniu zapraszam na bitwę na śnieżki. Powiedziałem już Eddiemu. Nie wiesz może, co to ucho-chrony?
- Nie mam pojęcia – odwróciła się w jego stronę – I nie będę cię nacierać śniegiem.
- Przyjdź po dobroci, albo wyciągnę Cię na ten mróz w koszuli.
- Śpię w pidżamie.
Podniósł wzrok do sufitu i zmarszczył brwi.
- Ej, To Twoja sprawa?
Spojrzała w górę i zachichotała.
- Nie, to sprawka Lauren. Patrzą na nas – dodała po chwili, czując na sobie rozbawione spojrzenia. Oboje jak na komendę odwrócili się i spotkali z nagłym sprzeciwem.
- To przynosi pecha! – krzyknęła Lauren, machając rękami.
- Tradycja, ludzie, gdzie tradycja!? – spytał z oburzeniem Chris.
- Nie dadzą wam żyć – skwitował Remus, wzruszając ramionami.
- Bezczeszczenie świętego prawa jemioły! Jak tak można!? To jest…!
- Błagam, zamknijcie go!
Lily zachichotała ale oboje odwrócili się w swoją stronę. Speszyli się jak para dzieci, i niezdarnie zbliżyli. Seria min, jaką oboje zaczęli prezentować rozbawiła wszystkich do łez. Przymrużone oczy, wykrzywione usta, ściągnięte nosy i zmarszczone brwi tworzyły najróżniejsze, prześmieszne kombinacje. W końcu Lily, widząc że mogą tak stać do wieczora, stanęła na palcach i obdarzyła Pottera krótkim muśnięciem ust w policzek.
- Wesołych Świąt – wyszeptała i odwróciła się na pięcie, próbując ukryć figlarny uśmieszek. Potter zrobił to samo.

[xxx]

Przez resztę wieczoru, nikt nic nie powiedział. Po niespełna godzinie, Syriusz ulotnił się do dormitorium w nastroju troszkę lepszym niż rano. Zaraz za nim, zniknął Remus a gdy Eddie i Chris zdecydowali wracać do swojego domu, James również pożegnał dziewczyny, życząc im na odchodnym wesołych świąt.
Lauren natychmiast rzuciła się do rudowłosej, próbując wypytać ją o pocałunek z Potterem, ta jednak wyjątkowo szybko urwała temat.
- Są święta, Lauren. Nie masz się czym podniecać, bo to nie znaczyło absolutnie nic.
King chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak Evans zabrała swoje kakao i wbiegła na górę do sypialni.

[xxx]

Gdy tylko otworzył oczy, poczuł narastające przeczucie, że szykuje się wspaniały dzień. Usiadł na łóżku, odruchowo spojrzał na pakunki w nogach łóżka, wcisnął na nos okulary, a potem rozejrzał się po dormitorium, czochrając włosy.
- Wesołych Świąt! – Zakomunikował zadowolony, biorąc do ręki pierwszą z brzegu paczkę – Pobudka, śpiochy!
- Rany… - jęknął Remus, otwierając powoli oczy i po omacku biorąc do ręki budzik – jest siódma rano! Ten świąteczny chaos pozbawił Cię resztek sumienia? Daj spać!
- Masz cały rok, żeby spać! Wstawaj! No już, dalej! Na co czekasz?! – Spytał i bez większych ceregieli rzucił w Lupina świeżo odpakowaną tabliczką czekolady. Chłopak jęknął, opadając na poduszkę.
- Łapo, pobudka! Starczy Ci snu?
- On ma jednak jakiś problem – mruknął Syriusz, nie otwierając oczu – I to poważny, sądząc po jego zachowaniu.
- Co jest z wami!? Kompletnie nie czujecie ducha świąt? – zapytał z rezygnacją chłopak, rozpakowując wielkie pudełko czekoladowych żab.
- Czuję potrzebę wpadnięcia w ramiona Morfeusza. Do jutra. – rzucił Black, zasłaniając kotary.
- Łapo, rusz swój zapchlony tyłek i ciesz się ze mną świątecznym nastrojem!
- Nie mam pcheł! – Oburzył się Black, wypadając dosłownie ze swojego łóżka – To była jedna, mała pchełka!
- Wesołych Świąt!
- Merlin mi świadkiem, że kiedyś Cię zabiję – mruknął Remus podnosząc się z łóżka, na co Potter wyszczerzył się szeroko – a jak nie on, to ja.
- Ciężkie z was przypadki – stwierdził Potter rozpakowując ciepłe nauszniki, czapkę i szalik do kompletu – Co roku przysyła mi takie same – skrzywił się, wyciągając karteczkę z drobnym pismem babki – mógłbym obdarować nimi pół zamku. Łapo… a, nie ważne.
Syriusz wypakował właśnie prawie taki sam komplet.
- Ona chyba też ma tego zbyt dużo – dodał po chwili, widząc ogłupiałą minę przyjaciela.
Wyraz twarzy Blacka zmienił się jednak trochę. „Babcię Potter”, jak nazywał ją James oraz jego rodzina, miał okazję poznać podczas wakacji. Dość ekscentryczna staruszka, miała w zwyczaju, że nigdy nie ruszała się nigdzie bez kompletu drutów, toteż zawsze miała zapas swetrów, szalików, czapek i skarpet w różnych kolorach i rozmiarach.
- E… James? – zapytał nieśmiało Remus, wyciągając z torebki pluszowego wilka, ubranego w kostium Mikołaja, który po naciśnięciu brzucha zaczynał śpiewać wesołą melodyjkę – Co to jest?
- To nie ja! – Obruszył się Potter, ale samowolnie uśmiechnął się jeszcze szerzej – Ale to nie jest głupie.
- I tak wiem, że to Ty – powiedział Lupin, a Syriusz odwrócił głowę, chcąc ukryć chichot. Remus zdążył jednak zauważyć błysk w oku Blacka, a na jego wstąpił półuśmiech. Wszystko wskazywało na to, że „terapia” Rogacza, odniosła minimalny skutek.

[xxx]

Na śniadanie, zeszła jako pierwsza, by jako pierwsza z niego wyjść. Sala ledwo więc się napełniła, a Lily Evans już ją opuściła, kierując swoje kroki od razu do dormitorium.
Przeklęła w duchu, gdy zza rogu wyłonił się Syriusz, półszeptem rozmawiający z Jamesem i Remusem. Potter uśmiechnął się na widok rudowłosej, a ta odwzajemniła uśmiech.
- Wesołych Świąt! – zawołała, na co Syriusz wzniósł oczy wysoko ku góry.
- Może by zmienić hasło? – spytał z rezygnacją, na co wszyscy zaprzeczyli ruchem głowy – Tak tylko pytam…
- Już po śniadaniu? – Zagadną Remus, na co Evans kiwnęła potwierdzająco głową – Wy wszyscy macie kłopoty ze snem?
- Nie ma nas dużo – powiedziała, odgarniając włosy z buzi – Nie zatrzymuję was, idę obudzić Lauren, bo prześpi śnadanie.
Pomachali jej na pożegnanie. Gdy mijała Pottera, ten złapał ją pod łokieć i przyciągnął do siebie.
- Pamiętaj o bitwie – wyszeptał jej prosto do ucha, a Evans zamrugała niespokojnie, słysząc w jego głosie nieznaną jej do tej pory nutę, która bynajmniej jej się nie spodobała – Nie unikniesz jej – obiecał i zanim zdążyła coś powiedzieć, uciekł do Syriusza i Jamesa, zostawiając ją w osłupieniu. Spojrzała za nim i uchyliła usta ze udziwnia, gdy mrugnął do niej przez ramię i wbiegł do Wielkiej Sali.

[xxx]

Siedziała ukryta za posągiem Jednookiej Czarownicy, bawiąc się rękawem za dużego swetra, który na siebie włożyła.
Nie to, że bała się Jamesa i jego śnieżnej groźby. Mogła po prostu odmówić i spędzić resztę dnia przed kominkiem, czytając po raz kolejny „Opowieść Wigilijną” i popijając ciepłą czekoladę.
Jednak po dłuższym zastanowieniu, zdecydowała, że lepiej unikać tego dnia Pottera.
- Co Ty tu robisz, szukam Cię i szukam – usłyszała za swoimi plecami i podskoczyła, wyciągając przed siebie różdżkę.
- Nie dam się natrzeć!
Lauren spojrzała zaskoczona na Lily, na której twarz wstąpił szkarłatny rumieniec. Dziewczyna wzruszyła ramionami, zawstydzona.
- Co się stało? – spytała King, siadając obok przyjaciółki, która zmierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Potter za tobą nie szedł?
- Już nie James?
- Chce mnie wytarzać w śniegu – wyburczała dziewczyna, a King uniosła wysoko brwi – bardzo nie lubię śniegi – dodała konspiracyjnie.
- Nie przeszkadzało Ci to wpaść w zaspę – przypomniała Lauren, a Lily uniosła oczy ku górze.
- To co innego.
- Masz zamiar się tu przed nim ukrywać? – zapytała King, a Lily pokiwała głową – jest dość zimno, a Jamesowi zawsze możesz odmówić.
- Uważaj, bo posłucha! – zawołała Evans, robiąc minę zbitego dziecka, na co Lauren nie wytrzymała i roześmiała się głośno.
- A gdzie waleczna i stanowcza Lily Evans? Ucieka przed kulą ze śniegu? Lily, to śmieszne.
Evans westchnęła, opierając brodę o kolana.
- Nie lubię śniegu. I nie chcę żadnych bitew. Posiedzę tu sobie, sama… zmarznięta… i głodna.
- To głupie – oznajmiła Lauren, wstając z podłogi i ciągnąc za sobą Evans – To tylko woda. Czas żeby ktoś ci pokazał, że śnieg nie gryzie. Idziemy na spacer. A o Jamesa się nie martw. Niech tylko spróbuje zlepić śnieżkę, pokażę mu gdzie jego miejsce. Obronię Cię – dodała rozbawiona

I'm dreaming of a White Christmas
Just like the ones I used to know
Where the treetops glisten
And children listen
To hear sleigh bells in the snow

I'm dreaming of a White Christmas
With every Christmas card I write
"May your days be merry and bright
And may all your Christmases be white
White Christmas, Bing Crosby

[xxx]

Szła naburmuszona obok Lauren i Chrisa, którzy świergotali do siebie jak dwie papużki. Eddie ulotnił się na początku spotkania, mrucząc coś pod nosem o Gryfońskim Scrooge’u, którego trzeba nawrócić na właściwą ścieżkę.
Para zatrzymała się. Lauren zarzuciła ręce na szyję chłopaka, zachichotała gdy ich nosy się zetknęły i pocałowała go, znacznie dłużej i namiętniej niż do tej pory. A Lily, mimo woli uśmiechnęła się na ten widok i zdecydowała, że nadeszła pora, by zostawić zakochanych samych sobie. Odwróciła się i ruszyła w stronę zamku.
Lauren i Chris, nawet nie zauważyli jej obecności.
Evans pokręciła głową rozbawiona. <i> Zakochani </i>.
Zatrzymała się, zaskoczona swoim zachowaniem. Jeszcze pół roku temu, zebrałoby jej się na wymioty, gdyby w jej obecności pocałowali się tak odważnie jak teraz, w tej chwili jednak poczuła tylko rozbawienie roztargnieniem przyjaciółki.
- Świat się kończy, Lily Evans – powiedziała do siebie i spojrzała z powątpieniem na lecące na jej szatę płatki śniegu. Strzepnęła je niedbale, wcisnęła ręce mocniej w kieszenie i ruszyła przed siebie, żałując że nie zabrała z domu rękawiczek i szalika.
- Nic dziwnego, że nie lubisz śniegu, skoro marzniesz na każdym spacerze – usłyszała za sobą i pokręciła głową.
- To nie ma z tym nic wspólnego – odpowiedziała odwracając się do Jamesa, który niedbale podrzucał śnieżkę w ręku.
- Ma więcej, niż możesz sobie wyobrazić – zapewnił ją, podchodząc bliżej.
- Naprawdę? – zdziwiła się, a chłopak pokiwał żarliwie głową – Co do Twojej wiadomości, wcale nie marznę. Po prostu nie lubię śniegu.
- A masz jakiś poważny powód ku temu?
- Gdy byłam mała, pewien chłopak z sąsiedztwa natarł mi twarz tak mocno, że przez tydzień miałam odmrożoną twarz.
- Kitujesz – odgadł ale w jego głosie zabrzmiała niepewna nuta. Pokręciła głową.
- Sam zdecyduj – powiedziała wpatrując się w niego uparcie. Upuścił trzymaną w pogotowiu kulkę śniegu. Lily tylko na to czekała. Pchnęła go z całej siły na śnieg, usiadła okrakiem na brzuchu i zaśmiała się – Tak naprawdę, to po prostu jest mokry i zimny. Chociaż wersja z policzkami ma w sobie trochę prawdy.
- Ty mała zołzo! – krzyknął oburzony gdy nabrała w garść śniegu.
- Au! Zimny – syknęła, wypuszczając go natychmiast z dłoni, które od razu zaczerwieniły się od zimna. Potter tylko na to czekał. Odepchnął ją od siebie, przewrócił na bok i zajął dokładnie taką samą pozycję jak ona chwilę przedtem.
Evans jednak okazała się dużo cwańsza, niż się spodziewał. Wydęła wargi, opuściła powieki i zamrugała kilka razy, marszcząc przy tym brwi. Westchnął zrezygnowany po raz drugi tego dnia, zaniechując ataku.
- Jesteś przebiegła, wiesz?
- Wiem – zaśmiała się, siadając na śniegu i otrzepując szatę ze śniegu. Syknęła dotykając zmarzniętych palców.
Spojrzał na nią, pokręcił głową.
- Czemu nie nałożyłaś rękawiczek?
- Zostały w domu – powiedziała, gdy pomógł jej wstać – A te z Hogsmeade gdzieś zgubiłam.
Zaśmiał się, ściągając z dłoni jedną z ciepłych, bawełnianych rękawic i podał ją dziewczynie. Potem zsunął drugą, nałożył na pierwszą i wcisnął zaskoczonej Evansównie.
- Zgłupiałeś? Zmarzniesz!
- Oddasz mi w zamku – wzruszył ramionami, chowając ręce do kieszeni – jestem rozgrzany, a założę się, że masz dłonie jak sople.
Pokiwała głową, na potwierdzając dotykając jego policzka. Wzdrygnął się.
- Wbrew pozorom, nie jest mi teraz cieplej – powiedział z wyrzutem, a Lily zachichotała pod nosem. Ruszył przed siebie – Idziesz?
- Nie powinieneś tego robić – krzyknęła za nim, wciągając rękawice na dłonie i pochylając się do śniegu, którego nabrała obficie w dłonie.
- Czemu? – zapytał, odwracając się w jej stronę.
- Bo teraz mogę zrobić to! – rzuciła uformowaną kulę w jego stronę. Trafiła go prosto w czoło – Przepraszam!
- Nie powinnaś tego robić – powiedział bardzo powoli, gdy śnieg zaczął mu płynąć po twarzy.
- Czemu?
- Bo ja nie potrzebuje rękawic – odpowiedział i zanim zdążyła pomyśleć rzucił się w pogoń za nią.
Dopadł ją zaledwie po dwóch stopach, rzucając od tyłu i powalając na ziemię. Podniósł się natychmiast, obrócił Evans  na plecy, jedną ręką przytrzymując jej ręce, a drugą zbierając śnieg z ziemi.
- Wolisz nos, czy policzki? – spytał z przebiegłym uśmiechem.
- Potargujmy się? – zaproponowała cicho Lily, próbując się delikatnie uśmiechnąć. Zamyślił się przez chwilę.
- Nie – odpowiedział i bez ostrzeżenia wtarł śnieg zarówno w nos, jak i w policzki dziewczyny.

[xxx]

- Mam wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy – powiedziała Lauren, marszcząc lekko nos. Chris spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale nic nie powiedział.
- Może miałaś coś zadane?
- Nie, wszystkie prace domowe już odrobiłam. Cześć Syriusz, cześć Remus – rzuciła do mijających ich chłopaków. Pokiwali głowami i bez słowa poszli dalej. Lauren zatrzymała się jak wryta, obejrzała dookoła – Lily! Zgubiliśmy Lily!
- Ej, zaczekajcie! – krzyknął Collins, a Lupin i Black odwrócili się jak na komendę a na ich twarzach widać było ulgę – Nie widzieliście gdzieś Lily?

[xxx]

- Rany boskie! – jęknęła Lauren, gdy natknęli się na wracających do zamku Lily i Jamesa. Oboje mieli czerwone od mrozu i śniegu policzki, mokre włosy i uśmiechy szerokie tak bardzo, że rozciągły się na całe twarze – Co wyście robili?!
- Sama tego chciała – usprawiedliwił się Potter.
- Obiecał, że będę mogła to zrobić!
- Mówiłaś, że nie lubisz śniegu – przypomniał James, a Lily założyła ręce na biodrach.
- Więc to o to chodziło!?
- Czy oni zaczynają się właśnie kłócić? – spytał szeptem Remus, a Chris odpowiedział kiwnięciem głową – czyli szlag trafił świąteczny spokój?
- Chodziło o wtarcie ci śniegu w policzki!
- Ej, Zaraz….
- Cicho! – krzyknął Syriusz, biorąc w dłonie śnieg I formułując z nich kule – Są święta, do cholery!
I ignorując zaskoczone spojrzenia wszystkich, rzucił śnieżką najpierw w Pottera, potem w Evans.
Gdy godzinę później wracali do zamku mokrzy od śniegu, z twarzami czerwonymi od tarcia i przejmującym chłodem, zwiastującym rychłą chorobę.

[xxx]

Albus Dumbledore wyjrzał przez okno swojego gabinetu i uśmiechnął się, widząc biegających po błoniach uczniów, obrzucających się nawzajem śniegiem. Przez chwilę przyglądał im się w milczeniu, gdy drzwi otworzyły się i do środka weszła Profesor McGonagall, niosąc w ręku egzemplarz najnowszego Proroka Codziennego.
Otworzyła usta i natychmiast je zamknęła, widząc ten sam numer, leżący na biurku dyrektora.
- Co teraz?- spytała, gdy po chwili milczenia starzec odwrócił się w jej stronę, gestem wskazując na krzesło.
- Mam obawę by sądzić, że zacznie się wojna – powiedział powoli Dumbledore, a jego głos zabrzmiał o wiele słabiej niż do tej pory – wojna, która dziś zebrała swoje pierwsze żniwo.
- Na Boga, Albusie, zginęło dwadzieścioro młodych ludzi! Dzieci, które dopiero co opuściły Hogwart! A Ty, mówisz mi o wojnie!? Wojna trwa od roku! Te wszystkie ataki, zaginięcia! Trzeba coś zrobić!
- Wiem – oznajmił Dumbledore – dlatego dziś rano skontaktowałem się z kilkorgiem moich zaufanych przyjaciół. Voldemort zbyt długo rósł w siłę. Nadszedł czas, by mu się przeciwstawić.
Kobieta zmarszczyła brwi, na co Dumbledore uśmiechnął się smutno.
- Poproszę Cię o przysługę. Zadbaj, by uczniowie byli w swoich dormitoriach przed ósmą. O dziewiątej, niech wszyscy opiekunowie zbiorą się w Pokoju Nauczycielskim. Pozostali nauczyciele też.
Kiwnęła głową, wstając. Zabrała ze sobą Proroka Codziennego, poprawiła szatę i wyszła z gabinetu dyrektora, który znów stał przy oknie, obserwując roześmianych uczniów, biegających po błoniach.

[xxx]

Dyrektor wyszedł ze swojego gabinetu na krótko przed dziesiątą. Nadal zamyślony, zszedł na pierwsze piętro, kierując się od razu do Gabinetu Nauczycielskiego. Minerwa McGonagall wywiązała się z zadania perfekcyjnie. Przy szerokim, podłużnym stole, siedziała cała karda nauczycielska z Hagridem, Madame Pince, Pomfrey oraz Filchem włączając.
Woźny stał w kącie pokoju, trzymając się swojej miotły a jego kota, dzielnie dotrzymywała mu towarzystwa, wlepiając swoje ślepia w szpiczastą tiarę Profesor Sprout.
Gdy tylko drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Dumbledore, podniecone rozmowy ucichły. Wszyscy zwrócili swój wzrok na dyrektora, który spojrzał z wdzięcznością na McGonagall, poczym zajął miejsce przy stole.
- Jak już zapewne wiecie – zaczął spokojnie – dziś rano Śmierciożercy zaatakowali Internat Akademii Magomedycznej w Londynie. Ponad dwadzieścioro uczniów przebywających w tym czasie na terenie szkoły zginęło.
- Szczęście w nieszczęściu, że zaatakowali teraz a nie w czasie roku akademickiego – powiedziała Madame Pomfrey, a pozostali zgodzili się z nią w milczeniu.
-  Ministerstwo uważa, że w niebezpieczeństwie znalazły się wszystkie duże ośrodki Wychowawcze, w tym również Hogwart. W ciągu najbliższych dni, Minister ma wydać przepisy ochrony uczniów. Ja, czuję się w obowiązku, aby zapewnić szkole dodatkowe środki bezpieczeństwa.
Wszyscy wpatrywali się w niego z uwagą, czekając na dalszy ciąg. Po krótkiej pauzie, podjął dalej.
- Przez najbliższy czas, trzeba będzie wnieść pomocnicze zabezpieczenia na teren szkoły.
- Jutro rano rzucę kilka dodatkowych zaklęć – powiedział natychmiast Flitwick, co Dumbledore skitował łagodnym skinieniem głowy.
- Uczniowie nie powinni opuszczać Pokoi Wspólnych poza lekcjami i posiłkami – kontynuował spokojnie- i przynajmniej dopóki nie minie bezpośrednie zagrożenie, poproszę was o pełnienie dyżurów na korytarzach.
Zgodzili się kiwnięciem głową.
- Co z wyjściami do wioski? – zapytała Pomona Sprout.
- W najbliższym czasie wszystkie zostaną odwołane – zadecydował Dumbledore.
- A co z powrotem uczniów do szkoły z ferii?
- Ministerstwo ma zapewnić im odpowiednią ochronę w pociągu – powiedział starzec, a wszyscy nauczyciele odetchnęli – Minerwo, Pomono, Horacy, Filiusie – zwrócił się do opiekunów – Przekażcie uczniom którzy pozostali w szkole zalecenia. To wszystko na teraz, poinformuję was o kolejnych zaleceniach.
Pokiwali głowami. Zapadła krótka cisza i nikt nie ruszył się z miejsca.
W końcu Minerwa McGonagall wstała, poprawiła szlafrok w szkocką kratę. Pozostali nauczyciele również zaczęli się podnosić i żegnając z dyrektorem kolejno opuścili pokój.

[xxx]

Pół godziny później, już w swoim gabinecie, Albus Dumbledore przeglądał leżące na biurku dokumenty, zerkając co chwilę na zegarek. Wyraźnie nie mógł się skupić, gdy co chwilę wstawał, podochodził do okna, wyglądał na nie i wracał na swoje miejsce.
Gdy do drzwi rozległo się pukanie, na jego twarz wstąpił wyraz ulgi.
- Proszę.
- Wybacz, że tak późno, ci kretynie nie mogą sobie sami poradzić – usłyszał na przywitanie.
- Dobry wieczór, Alastorze – powiedział dyrektor.

[xxx]

Dziura pod porterem otworzyła się i do środka weszła Minerwa McGonagall. Lily, która siedziała jeszcze przed kominkiem sącząc powoli czekoladę na gorąco, spojrzała na nią zaskoczona.
- Dobry wieczór – powiedziała, wstając i odstawiając kubek na stolik – coś się stało?
- Zawołaj tu wszystkim. Mam wam coś do obwieszczenia.
Lily pokiwała głową i wbiegła po schodach do damaskiego  dormitorium. Kobieta przetarła oczy, usiadła na fotelu i zastanowiła się przez chwilę. Szanse, że którykolwiek z uczniów wie o tym co wydarzyło się w Londynie, były minimalne. Prorok Codzienny, przesyłany był zawsze z rana, w dni świąteczne, jak dziś, dochodził zazwyczaj późnym popołudniem. Na kolacji, zjawiło się jednak zaledwie kilkoro uczniów, z tym tylko dwójka z jej domu. Podniosła się, gdy do Pokoju Wspólnego zaczęli schodzić się uczniowie.
Nie musiała czekać długo. W tym roku, tylko siedmioro Gryfonów zostało w szkole. Rozejrzała się po zaniepokojonych minach młodzieży. Po raz pierwszy widziała, żeby twarze Huncwotów wyrażały aż taką powagę jak w tej chwili. Oczywiście, jeśli pominęło się zamglone spojrzenia.
- Dziś rano, Śmierciożercy zaatakowali Internat Londyńskiej Akademii  Magomedycznej – powiedziała, a dziewczęta wydały z siebie zduszone okrzyki. James i Remus wymienili zaniepokojone spojrzenia, ukradkiem spojrzeli na poblakłego Syriusza i znów na McGonagall – Dwadzieścioro dwóch studentów zostało zamordowanych. Jest to pierwszy, tak silny i tragiczny atak, w związku z czym, zostaną zastosowane wyjątkowe środki bezpieczeństwa.
Lily zmarszczyła lekko brwi. Lauren pochyliła się nad nią, wyszeptała: Sama-wiesz-kto, a Lily zbladła natychmiast. Nie prenumerowała Proroka, a wszystkie wiadomości o tym co się dzieje w świecie czarodziei dostawała od Lauren. Słyszała o porwaniach mugoli i magów, ale nigdy nie obiło jej się o uszy hasło śmierciożercy. Miała jednak dość dużo rozumu i instynktu samozachowawczego, żeby zrozumieć, że jest to dla niej bardzo zła wiadomość.
- Od dnia dzisiejszego, nie wolno wam opuszczać zamku między zajęciami. Nie można wam zakazać poruszania się po szkole, jednak proszę, żebyście nie opuszczali Wieży Gryffindoru bez potrzeby. Na posiłki udawajcie się w grupach. Liczymy, że niebezpieczeństwo minie, do czasu jednak gdy tak się nie stanie, nauczyciele będą pełnić dyżury na korytarzach.
Spojrzała znacząco na Jamesa i Syriusza i kontynuowała.
- Sprawa jest poważna, dlatego proszę was o poważne jej traktowanie. To wszystko – dodała i już miała się odwrócić, gdy zobaczyła przerażone twarze uczniów. Zawahała się.
- Pani Profesor? – Odezwała się nagle Lauren, a kobieta spojrzała na nią – Czy Hogwart może zostać zaatakowany?
- Nie wykluczamy tej możliwości – przyznała, drżąc w duchu na samą myśl o tym – ale nie sądzę, żeby zaatakowano szkołę. Profesor Dumbledore zastosował wszelkie zabezpieczenia. Niemniej jednak, uważajcie. Dobranoc.
Wyszła. Wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia. James poklepał pocieszająco Lily po przedramieniu, spojrzał na zaniepokojoną Lauren i posłał jej coś na kształt półuśmiechu. Nie było w nim jednak nic ze zwykłego, zawadiackiego uśmiechu.
Syriusz wpatrywał się w zamyśleniu w kominek. Remus zrobił gest, jakby chciał położył mu dłoń na ramieniu, cofnął jednak rękę, widząc że to nie na wiele się zda.
Piątoklasistki wróciły do swojego dormitorium, wymieniając między sobą uwagi. Lily podniosła się z fotela, wygładziła koszulkę nocną i spojrzała po pozostałych.
- Pójdę już spać. Dobranoc – kiwnęła na Lauren i wbiegła po schodach.
- Lily ma rację – odezwała się Lauren – trzeba się położyć. Dobranoc i… wesołych świąt.

[xxx]

W gabinecie Dumbledora panowała cisza. Moody przyglądał się w skupieni czarodziejowi, czekając aż ten coś powie. A było wiele rzeczy, o które dyrektor chciał spytać i które chciał w tej chwili powiedzieć. Ale jakoś żadne z nich nie chciało przejść w tej chwili przez jego gardło.
- Ci idioci sądzili, że sprawa ucichnie – powiedział nagle Alastor, a wszystkie portrety, które udawały że śpią, podskoczyły na dźwięk jego zachrypniętego, ostrego głosu – łudzili się, że gdy nic nie będą robić, wszystko będzie dobrze.
Obaj spojrzeli na list od Minister Magii, zawierający wskazówki dla dyrektorów szkół i uczelni. Moody prychnął.
- A to, cała ich reakcja na to, co się stało. Kawałek pergaminu z poleceniami, które wszyscy wydali zaraz po ataku.
Dumbledore nadal milczał. Moody poruszył się niespokojnie na krześle i wychylił przez biurko do dyrektora. Na jego twarzy malowała się determinacja i powaga.
- Pora przestać siedzieć bezczynnie, Dumbledore.
- Nie siedzimy bezczynnie, Alastorze. Ale zgadzam się z Tobą, że nadszedł czas, żeby podjąć otwarte działania przeciw Voldemortowi.
- Masz jakiś plan? – spytał Auror.
- Potrzebujemy więcej informacji. A co za tym idzie…
- … więcej ludzi – dokończył Moody. Albus Dumbledore zgodził się z nim w milczeniu.

[xxx]

Następnego dnia przy śniadaniu, panowała cisza, jakiej ten zamek nie słyszał od wakacji. Nikt nie odważył się powiedzieć ani słowa, starając się jak najszybciej pochłonąć śniadanie.
Nawet przy stole nauczycielskim, było nienaturalnie spokojnie.
Zamek pogrążył się w milczącym niepokoju, żalu i wyczekiwaniu.
Lily zeszła na śniadanie tylko dlatego, że Lauren prawie siłą ją do tego zmusiła. Wmusiła w siebie owsiankę, czując na sobie przez cały czas zaniepokojone spojrzenie przyjaciółki.
Gdy tylko pierwsi uczniowie wyszli z Wielkiej Sali, Lily podniosła się a na jej twarz wstąpiła ulga. Kiwnęła do siedzących obok niej Gryfonów i wybiegła na korytarz. Lauren poderwała się z miejsca, gdy Syriusz złapał ją za przegub i przytrzymał. Spojrzała na niego zaskoczona, chcąc się wyszarpać ale on tylko pokręcił głową i zmusił, by usiadła. Wstał, łyknął z pucharu soku z dyni i poszedł za Lily.

[xxx]

Nie musiał długo szukać. Znalazł ją zaraz za drzwiami Wielkiej Sali, opartą o jedną z wielkich, kamiennych kolumn. Oddychała głęboko, zacisnęła mocno powieki a jej dłonie drgały niespokojnie, zaciśnięte na różdżce.
Podszedł bliżej, zupełnie nie wiedząc, co go do niej kieruje. Zawahał się, nie mając zielonego pojęcia, co powinien teraz zrobić. 
Otworzył usta, starając się znaleźć jakieś dobre słowa pocieszenia, ale wszystko co mu przyszło do głowy, było w tej chwili zupełnie bez sensu. Zamknął je więc, a Lily otworzyła oczy i spojrzała na niego zszokowana.
Najwyraźniej jego obecność zaskoczyła ją tak samo, jak jego. Podniosła wysoko brwi, wpatrując się w niego badawczo.
Serce zabiło mu dwa razy szybciej – była przerażona. Poczuł falę wściekłości i bezradności. A Lily nadal go obserwowała, przechylając głowę lekko na bok.
Zrobił kolejny krok w jej stronę, ale szybko się rozmyślił i cofnął.
Znów chciał coś powiedzieć, ale nic nie przyszło mu do głowy. Nie widząc innego wyjścia, znów zbliżył się do dziewczyny i najzwyczajniej w świecie, poklepał ją po ramieniu, zmuszając do pocieszającego uśmiechu.
Ku jego zdziwieniu, odwzajemniła gest.

* Ebenezer Scrooge, bohater Opowieści Wigilijnej, Charlesa Dickensa.

A tak na końcu dodam jeszcze – jeśli ktoś potraf rozszyfrować ostanie dwa akapity, dostrzegł w nich coś głębokiego czy coś, proszę niech da mi znać, bo ja jak to pisałam, nie miałam zielonego pojęcia dlaczego to robię. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz