Lauren naprawdę wierzyła, że robi dobrze, gdy wysyłała Lily
na randkę z Jamesem. Sądziła, że to spotkanie pomoże im obojgu zatopić topór
wojenny. Toteż, gdy Evans przyznała, że chce iść na drugie spotkanie, King
niemało się zdziwiła. Jeszcze większy szok przeżyła, gdy następnego dnia
ustalili szczegóły – nie omieszkując się przy tym pokłócić – następnego
spotkania.
A kolejnej soboty, wyszli we dwoje z wieży Gryffindoru,
opatuleni w ciepłe ciuchy, kierując się w stronę błoni.
[xxx]
Syriusz, spodziewał się wszystkiego. Że w czasie randki
pokłócą się, pobiją, czy nawet może zabiją. Przygotował w pełni wyposażoną apteczkę,
zapas Ognistej Whisky i całą torbę czekolady.
Nie spodziewał się tylko, że mogą umówić się po raz drugi.
Widział, że przyjaciel jest zagubiony w sytuacji w jakiej
się znalazł. Z jednej strony, właśnie stało się to, o czym nieustannie mówił
przez cały poprzedni rok. Z drugiej, Evans do tej pory wyraźnie dawała mu znać,
że ma go w poważaniu.
A jednak, gdy pierwszy szok opadł, Rogacz wydał się nawet
zadowolony z perspektywy kolejnego spotkania.
A Syriusz poczuł mimowolny atak nienawiści do rudowłosej,
pewny, że ta skrzywdzi go nim zdąży przejrzeć na oczy. Zaczął żałować tego, że
wpakował się w to bagno.
Jakim więc było dla niego zaskoczeniem, gdy z drugiego
spotkania Rogacz wrócił równie zadowolony, jak z pierwszego.
[xxx]
Na początku, była cisza. Niczym nie przerwana, krępująca
cisza. Szli obok siebie, on z rękoma wsadzonymi głęboko w kieszenie, ona ze skrzyżowanymi
na biodrach. Obserwowali przybliżającą się chatkę Hagrida, ośnieżoną, z której
komina wydobywał się siwy dym.
Ominęli ją jednak, kierując swoje kroki ku jeziorze. Wymienili
wtedy tylko krótkie spojrzenia, uśmiechnęli się, a gdy szkarłatne rumieńce
wstąpiły na ich twarze, natychmiast odwrócili od siebie wzrok.
Nie mówili nic. Tym razem, słowa nie były potrzebne. A może
bali się odezwać, w obawie o to, że spowodują kłótnię, lub po prostu zniszczą
tą drogą im w tej chwili, ciszę?
Potem – wydawało im się że minęły godziny – on się odezwał.
Zadał najbardziej z banalnych pytań, jakie mógł wybrać.
- Nie jest Ci zimno?
Jego głos, mimowolnie zadrżał. Opuściła wzrok, nie wiedząc
czemu znów się rumieni. Zaprzeczyła ruchem głowy, nie mogąc zmusić się do wypowiedzenia
słowa.
Zaskoczyło ją to, że tak ją onieśmielał. Nie miała pojęcia,
o co tu chodzi, ale nagle poczuła irytację, że to przy nim nie może wydusić
słowa, skoro jeszcze tydzień temu, z taką zawziętością na niego krzyczała. Jego
chyba też to zirytowało, bo zmarszczył śmiesznie brwi i wydął wargi do przodu.
Ale żadne z nich, nic więcej nie powiedziało. Wrócili do
zamku, nadal milcząc. I cisza, przestała im nagle przeszkadzać.
Lily poczuła, że jest im teraz potrzebna bardziej niż
kiedykolwiek.
Mowa jest srebrem, milczenie złotem – pomyślała, gdy
pożegnali się w wieży.
- James! – Krzyknęła za nim dziesięć minut później, a on jak
na zawołanie pojawił się w drzwiach dormitorium, jakby na to czekał – Czy…
- Tak.
- W sobotę? – spytała cicho, a on potwierdził ruchem głowy.
Wróciła do dormitorium, uśmiechając się do samej siebie.
[xxx]
Patrzyła ukradkiem na przyjaciółkę, coraz bardziej czując,
że postępuje nie fair wobec niej. Syriusz zdawał się być równie zaniepokojony.
Obserwował ich oboje z boku, ani razu nie poruszył jednak z żadnym z nich tego
tematu. Kilka razy, miał ochotę po prostu wygarnąć Evans, jednak za każdym
razem, gdy pomyślał o reakcji przyjaciela gdy dowie się co tak naprawdę było
powodem ich spotkać, robiło mu się nie dobrze.
Oboje więc patrzyli bezczynnie, jak Lily i James brną w to
coraz głębiej. I drżeli na myśl, co będzie gdy wszystko się wyda.
[xxx]
Lauren nigdy nie wątpiła w szczerość przyjaciółki. Evans
zawsze była prawdomówna aż do bólu i nie znosiła gdy ktoś kłamał lub okłamywał
innych. Tym bardziej, dla King niezrozumiałe było to, dlaczego Lily zgadza się
na te spotkania. Ani ona, ani Syriusz nie mieli bowiem pojęcia, że to Evans
zaproponowała kolejne wyjście.
[xxx]
Przez cały tydzień, wyczekiwała z upragnieniem soboty. Siła,
która ją do niego ciągnęła, przybierała na mocy z każdą chwilą. To było jak jakiś
urok, który kazał jej spędzać z nim jak najwięcej czasu. I chociaż wiedziała,
że to co się teraz dzieje jest irracjonalnie i dziwne, czuła się szczęśliwa na
każdą myśl o nadchodzącej sobocie.
Nie chcąc zaprzepaścić tego, jak daleko udało im się dojść, w
ciągu całego tygodnia, za wszelką cenę starała się z nim nie rozmawiać, w
obawie o kolejną kłótnię, która i tak nadeszła, w czasie ustalania miejsca
spotkania. Szybko jednak zapomnieli o tym, decydując się iść za ciosem tam,
gdzie ich nogi poniosą.
To, Lily nie miała wątpliwości, jeszcze mocniej rozłościło
Lauren i Syriusza. Evans nie dziwiła się im, doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, na jaką osobę wygląda w ich oczach. Nie potrafiła w sobie jednak znaleźć
tyle odwagi, by powiedzieć Jamesowi prawdę.
Sobota nadeszła szybciej, niż Evans mogła sobie wyobrazić.
[xxx]
- Cholera – syknął gdy ulizane przez niego przed chwilą
włosy znów stanęły każdy w inną stronę. Spojrzał z powątpiewaniem na różdżkę,
po raz kolejny rozczesał i ulizał kosmyki a gdy to nie pomogło, wzruszył
ramionami, przeczesał je ręką i wyszedł z łazienki.
- I jak? – zapytał Syriusz, patrząc w zamyśleniu na
szachownicę. Remus uśmiechał się do siebie szeroko, widząc że przyjaciel nie ma
ruchu.
- Walka z wiatrakami – oznajmił Potter przyglądając się zza
pleców Lupina ustawieniu figur – Umoczyłeś – dodał po chwili.
- Mógłbyś mi pomóc, a nie wbijać różdżkę w plecy? To już
będzie piąty mat dziś!
- Łapo, zapomniałeś, że Rogacz idzie dziś na randkę –
przypomniał Remus – z jego pomocą, mógłbyś co najwyżej przegrać kolejną.
- To nie jest randka – poprawił go Potter, grzebiąc w
torbie.
- A co?
- Nie wiem – wzruszył ramionami – na pewno nie randka.
- Naprawdę sądziłem, że Twoje dziwactwa to wina wpływu Łapy,
ale teraz widzę że Ty to tak naturalnie.
Wzruszył ramionami, a Syriusz opuścił ręce z akcie
zrezygnowania, na co jego Król zaczął go rugać. Black natychmiast zrobił się
czerwony i jak gdyby nigdy nic, zaczął się kłócić z figurą, machając przy tym
rękami jak szalony. W końcu złapał go w dłoń, i rzucił o ścianę, pokazując przy
tym język.
- Chociaż może oboje macie problem.
[xxx]
Gdy po raz piąty James spojrzał na zegarek, zauważając że
mija piąty kwadrans ich spotkania a oni znów nie powiedzieli ani słowa,
zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce.
Zatrzymał się, wsadził ręce jeszcze głębiej w kieszenie i
poczekał, aż Lily do niego dołączy.
Dziewczyna podniosła hardo głowę a ich spojrzenia spotkały
się. Przez chwilę utrzymywali kontakt wzrokowy, aż w końcu równocześnie
opuścili głowy, zarumieni na twarzy.
- To głupie – powiedział w końcu Potter, kopiąc leżący pod
jego nogą kamyk – takie milczenie.
- Nic nie mówisz – zauważyła Lily, odgarniając włosy z buzi.
Zapadła krótka cisza.
- Chcesz rozmawiać? – spytał w końcu James, a Lily podniosła
głowę, marszcząc brwi. Milczenie było dobre na jakiś czas, a ona miała
nieodzowne przeczucie, że rozmowa skończy się dla nich źle. Nie widząc jednak
innego wyboru, kiwnęła głową i spytała.
- To co robisz w Święta? To już zaraz, a nie ma Cię na
liście McGonagall. Podejrzałam ją gdy Chris się wpisywał – dodała szybko, ku
swojej złości rumieniąc się.
- Dotrzymam towarzystwa Łapie – wyjaśnił uśmiechając się –
Lunatyk i Glizdogon wracają do domu, a ten kretyn uparł się, że zostaje w
szkole. A Ty też nie byłaś na liście – dodał po chwili namysłu.
Lily nabrała głośno powietrza.
- Moja siostra nie życzy sobie mojej obecności w domu.
Przybywa jej narzeczony – dodała z kwaśną miną.
Zapadła krótka cisza. James zastanawiał się nad czymś, aż w
końcu zdecydował się na zmianę tematu, bo powiedział.
- Mógłby spaść śnieg.
- Nie lubię śniegu – odpowiedziała Evans – nie wiem, czemu
wszyscy tak się nim podniecają.
- Zwariowałaś!? – oburzył się, najbardziej szczerze, James –
Jak można nie lubić śniegu!? To tak jakbyś powiedziała, że Walentynki są
głupie!
- Bo są.
- Masz rację, to zły przykład. – Powiedział, machając
niecierpliwie ręką – Dlaczego?
- Z reguły nie lubię zimy – podsumowała – trzeba się cieplej
ubierać, jest niewygodnie, morko i zimno, bardzo łatwo się przeziębić…
- Są też dobre strony – zauważył rozsądnie – Jak zmarzniesz
możesz wypić kubek wrzącej czekolady przed kominkiem. Można robić bałwany i
rzucać się śniegiem.
- Który wpada Ci za kołnierz kurtki – dodała zaczepnie Evans
– Czekolady przy kominie mogę napić się w ciągu całego roku. A bałwany, wybacz,
ale to nudne i dziecinne.
- Lepiłaś w ogóle kiedyś jakiegoś? – Spytał zakładając ręce na
ramionach.
- Oczywiście, jak byłam mała tata ciągle zabierał nas na
łyżwy i lepienie bałwana.
- Naprawdę tego nie lubisz? Wiesz co – powiedział, gdy
potwierdziła głową – myślę, że ty nigdy nie poznałaś prawdziwej przyjemności
jaką jest wtarcie komuś w twarz świeżego śniegu. Jeśli w tym roku jakiś
spadnie, osobiście podstawię Ci się do natarcia.
Roześmiała się.
- Trzymam za słowo.
[xxx]
Nie przypuszczała, że rozmowa może tak szybko się rozkręcić.
Od śniegu przeszli płynnie na temat muzyki, a to okazało się być tematem bez
dna, ciągnącym za sobą coraz więcej kolejnych.
Oczywiście, nie zgadzali się co krok. Byli od siebie tak
różni, że nie udało im się znaleźć żadnej przyjemności czy pasji, która oboje
mogli podzielać.
Dawało im to jednak możliwość żywej konwersacji i dyskusji,
podczas której wzajemnie starali się przekonać do swoich przekonań.
Żadne z nich nie zauważyło, gdy znaleźli się w wieży
Gryfonów, umówieni na kolejne spotkanie, które miało się okazać przełomowym.
[xxx]
Szli korytarzem, dyskutując zawzięcie na temat ostatnich
zajęć eliksirów. Lekcje, gdy wszystkie inne wątki były nieodpowiednie, były ich
ulubionym tematem. Były na tyle uniwersalne, że nie mogły wywołać większej
awantury. Prawda była taka, że oboje nadal bardzo ostrożnie dobierali temat do
rozmów, obawiając się nieporozumień, które zdarzały się dość często, nie były
jednak aż tak gwałtowne jak kiedyś.
Kolejnym tematem, który poruszali nadzwyczaj często, było
zwykłe, codzienne życie.
James uwielbiał słuchać, jak Evans opowiada mu o pralkach,
telewizorach czy odkurzaczach, wypytując o wszystkie możliwe szczegóły. Lily
cierpliwie tłumaczyła mu system działania tych urządzeń, jak ich roli.
Potter odwdzięczał jej się anegdotami o łapaniu goblinów w
ogródku jego babci, opowieściami o kominach i sieci Fiuu oraz sprzątaniu za
pomocą magii.
Evans zatrzymała się, opierając głowę o kolumnę. James przez
chwilę wahał się, niepewny czy powinien przerwać rozmyślenia Evans, aż w końcu
spytał.
- O czym myślisz?
Przeniosła na niego nieprzytomne spojrzenie. Zamrugał
zaskoczony.
- Co się zmieniło? – spytała cicho, nie odrywając od
chłopaka wzroku. Potter oparł się o ścianę naprzeciwko Evans i zastanowił się
przez chwilę. Potem odpowiedział, dokładnie ważąc słowa.
- Chyba… - urwał, nie potrafiąc ubrać swoich myśli w
logiczną wypowiedź. Po chwili intensywnego myślenia, poddał się – nie wiem.
Zachichotała pod nosem, kręcąc tylko głową.
- Myślisz, że to my? – spytała w końcu, a jej cichy głos
ledwo do niego dotarł, odbity przez echo pustego korytarza.
- Nie wiem – przyznał a po chwili dodał poważniej – może.
- To, co się teraz dzieje – podjęła powoli – jest dziwne.
Nie umiem tego wyjaśnić w żaden, racjonalny sposób. To się po prostu dzieje. I…
- zawahała się. Nie spodziewała się, że zwierzy się ze swoich uczyć
komukolwiek, zwłaszcza jemu, a jednak słowa same z niej wypływały. Zanim
zdarzyła się powstrzymać, skończyła myśl – …boję się tego, do czego to zmierza.
Właściwie, to nie wiem, do czego zmierza i to mnie chyba tak przeraża.
Chciał się uśmiechnąć, pocieszyć ją, ale żadne słowo nie
przeszło mu przez gardło. A ona, zdecydowała się wykorzystać tą chwilę
szczerości na którą się zdobyła.
- Muszę Ci się do czegoś przyznać – wyszeptała, a serce
zabiło jej mocniej. <i> Teraz albo nigdy, Lily Evans </i>,
pomyślała i już otwierała usta, żeby kontynuować, gdy zza rogu wyłonił się
Severus Snape.
[xxx]
Wpadła do dormitorium zła jak osa. Nie, nie jak osa. Jak
stado rozłoszczonych do granic wściekłości os. Gotowych zaatakować wszystko i wszystkich,
którzy staną jej na drodze.
Kopnęła ze złością w łóżko i przeklęła siarczyście, gdy jej
noga zapulsowała boleśnie. Opadła na podłogę i zaczęła rozmasowywać stopę.
<i> Cholerny Potter i jego szczeniackie uprzedzenia
</i> ,pomyślała z wściekłością, zaciskając dłonie w pięści. Tym razem
przesadził, nie miała ku temu żadnych wątpliwości.
<i> Przydałaby mi się Lauren </i> stwierdziła w
myślach <ona by mnie uspokoiła>.
Odgarnęła włosy z czoła. King była na randce i nic nie
wskazywało na to, żeby miała zamiar szybko z niej wrócić. Musiała uspokoić się
sama ze sobą.
Przymknęła powieki, a złość powoli zaczęła z niej
wyparowywać. A rozsądek powoli zaczął wracać.
O co by się w zapytała Lauren? <i> Co się właściwie
stało? </i> - niemal usłyszała w swojej głowie opanowany głos
przyjaciółki.
Miała mu się przyznać do intrygi, którą założyła z
Syriuszem, gdy przerwał im Snape. <i> Co
się wtedy stało? </i>
James go zaatakował. <i> Nie </i>, odezwał się w jej głowie spokojny głos, <i> to Snape coś powiedział, nie Potter.
</i>
Lily przetarła oczy. To nie było takie proste, jak jej się
do tej pory wydawało. Rozmowa z samą sobą, była dość trudna, nawet dla Evans.
Ileż cierpliwości musiała mieć King, że to wytrzymywała!
<i> Skup się,
Lily! Co powiedział Snape? </i> Evans zastanowiła się przez chwilę. Nie
pamiętała tego, ale Potter natychmiast rzucił w jego stronę jakiś komentarz.
Tego też nie potrafiła sobie przypomnieć.
<i> Co było
potem? </i>, spytał natarczywy głos w głowie Lily, a Evans pokręciła
głowa, starając się go odpędzić. Wyjęli różdżki. <i> Nie, to Snape wyjął różdżkę! Potter był po prostu odrobinę szybszy w
rzuceniu zaklęcia! </i>
Evans zamyśliła się, otwierając oczy. Gdy emocje zaczęły
opadać, powróciło więcej szczegółów. Ślizgon stracił różdżkę. James chciał
odejść, a wtedy…
<i> Powiedz to
Lily. Wiesz, że to miało znaczenie. </i>
Evans skrzywiła się, na wspomnienie słów Ślizgona. <i>
Wydawało mi się że masz lepszy gust, niż
takie szlamy jak Evans </i>.
Noga przestała boleć, a Lily mimo woli poczuła jak zalewa ją
fala złości, gdy przypomniała sobie dalsze wydarzenia.
<i> Rzucił się
na niego z pięściami. Jak dzieciak! </i> ,pomyślała ze złością, na co
odpowiedział jej zrezygnowany głos Lauren <i> Sama byś to zrobiła, gdyby Cię nie ubiegł. Przyznaj się przed samą
sobą, miałaś ochotę zmiażdżyć mu nos .</i>
Westchnęła z rezygnacją. Trochę racji w tym było.
<i> No dobrze, a
co było potem? </i> Snape uciekł z podbitym okiem a ona, zrobiła karczemną
awanturę Jamesowi który przecież…
- Cholera – jęknęła już na głos, chcąc zagłuszyć pełen
satysfakcji głos, który dźwięczał jej w głowie.
<i> Staną w Twojej obronie, Lily Evans. </i>
[xxx]
Odkąd tylko się urodziła, była dumną, silną i upartą dziewczyną.
Zawsze była pewna swoich decyzji i postępowań, więc nigdy nie musiała
przyznawać się do porażki. Bo zawsze miała rację. Przynajmniej tak sądziła.
Zaakceptowanie tego, że się pomyliła, zawsze kosztowało ją wiele samozaparcia. Jeszcze
więcej, kosztowało ją przeproszenie. Zwykle czekała, aż ktoś wyciągnie do niej
rękę. Każdy, kto ją znał, wiedział że to jedyny sposób na to, żeby się z nią
pogodzić.
Lily wiedziała jednak, że tym razem przegięła. Była pewna,
że James jej nie odpuści, chociażby nie wiadomo jak się zaparła.
Zdecydowała więc schować swoją dumę do kieszeni i po raz
pierwszy w życiu, przeprosić Jamesa Pottera.
Drżącą ręką zapukała do drzwi męskiego dormitorium i nie
czekając na odpowiedź, weszła do środka. Jej dłonie stały się nagle mokre, a kartonik
czekolady który ściskała kurczowo, zaczął mięknąć pod wpływem wilgoci.
W dormitorium męskim, była po raz pierwszy w swoim życiu.
Zdążyła się rozejrzeć tylko przez chwilę, bo zaraz poczuła na sobie spojrzenia
czterech par oczu. Odrywając wzrok od otwierającej się samoistnie szafy,
poszukała wzrokiem Jamesa.
- Cześć – powiedziała nieśmiało i nie patrząc na pozostałych
powiedziała – Moglibyście nas zostawić samych?
Syriusz, Remus i Peter natychmiast zerwali się ze swoich
miejsc i ruszyli do drzwi. Gdy ręka Blacka dotknęła drzwi, odezwał się James.
- Nie ma takiej potrzeby – oznajmił chłodno, odwracając się
od Lily – nie mamy o czym rozmawiać.
Popatrzyli na przyjaciela ale nie wyszli. Spoglądali to na
Evans, która opuściła głowę, to znów na Pottera, który zajął się przeglądania
zdewastowanego podręcznika do transmutacji.
Lily nabrała powietrza do płuc. Nie miała zamiaru dać się
spławić. I chociaż obecność pozostałych Huncwotów onieśmielała ją i sprawiała,
że była tylko bardziej zdenerwowana, nie wycofała się. Zebrawszy w sobie całą
odwagę, odpędziła poczucie dumy które zaczaiło się gotowe uderzyć i
powiedziała.
- Nie miałam racji. Przepraszam.
Te dwa krótkie stwierdzenia, sprawiły że w dormitorium
zapanowała grobowa cisza. Wydawało się, że nawet mucha które brzęczała przez
całe popołudnie, irytując przy tym Syriusza, zamilkła pod wpływem słów
rudowłosej.
Remus wypuścił z rąk książkę, która upadła z hukiem na
podłogę, ale nawet nie pochylił się by ją podnieść. Syriusz otworzył usta, ale
nie dał rady wydusić z siebie nawet słowa. Patrzył zszokowany na Evans jakby
widział ją po raz pierwszy w życiu. Peter podniósł głowę z zainteresowaniem
wpijając wzrok w siedzącego nieruchomo Pottera.
Lily wpatrywała się w niego uporczywie spojrzenie, czekając
na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
- Niepotrzebnie się uniosłam – dodała, spuszczając głowę, by
ukryć szkarłatny rumieniec, który jak na złość wstąpił na jej buzię. James w
końcu podniósł na nią spojrzenie, które natychmiast złagodniało. W rogu
dormitorium, Syriusz, który odzyskał zdolność myślenia, dyskretnie pociągnął
Remusa za rękaw i cała trójka wycofała się na palcach z dormitorium,
zostawiając ich samych.
- Nie ma sprawy – powiedział w końcu James, a Lily uniosła
lekko głowę. Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu na ten widok: stojąca ze
spuszoną głowa i szkarłatnym rumieńcem na buzi, ściskając w ręku tabliczkę
czekolady, przywodziła na myśl małą dziewczynkę, kajającą się przed rodzicami
za rozbity wazon.
- Nie gniewasz się? – spytała o wiele bardziej piskliwie
dziś zwykle, i zawstydziła się jeszcze bardziej.
- Nie – powiedział łagodnie, a ona uśmiechnęła się
delikatnie. Rozejrzała się po dormitorium – usiądź.
Wskoczyła obok niego na łóżko i nagle przypomniała sobie o
ściskanej w dłoniach tabliczce czekolady.
- To dla Ciebie – podsunęła mu ją, drapiąc się niezręcznie
po szyi – moja ostatnia. Mam nadzieję, że będzie Ci smakować.
- Lubię ją – skłamał gładko, bo nigdy w życiu nie miał jej w
ustach. Jednym ruchem połamał czekoladę na mniejsze kawałki i podstawił ją
dziewczynie, która wzięła kawałek i wsadziła sobie do buzi.
Ułamał sobie mniejszy odłamek ugryzł i przez chwilę
smakował, poczym poderwał się z miejsca i pognał w stronę łazienki.
Lily spojrzała zszokowana na miejsce w którym zniknął
Potter, spojrzała na trzymaną przez siebie słodycz, powąchała ją dyskretnie i
wzruszyła ramionami.
- Co to jest!? – dobiegł ją głos Pottera, który wyszedł z
łazienki, wycierając sobie usta ręcznikiem. Zamlaskał, skrzywił się i nalał
sobie szklankę wody, którą opróżnił jednym łykiem.
- Magiczna Czekolada Meybel Hunt – powiedziała Evans – Z
Papryką Teksańską. Mówiłeś, że ją lubisz.
- Nawet nie spojrzałem na opakowanie! – wykrztusił –
Sądziłem że jak każdy normalny człowiek jadasz normalne czekolady! Z.. no nie
wiem, miętą czy pomarańczami!
Skrzywiła się, a chłopak odstawił szklankę i ruszył to małej
szafki, stojącej tuż przy drzwiach od łazienki. Jednym ruchem otworzył
drzwiczki a Lily zobaczyła całą półkę zastawioną różnorakimi czekoladami z
Miodowego Królestwa.
- Teraz zjemy moją, dobrze? Jakaś bardziej normalna.
- Sporo tego – zauważyła Evans – Obrabowaliście Miodowe
Królestwo?
- Peter robi zapasy – wyjaśnił chłopak, wyjmując tabliczkę
Karmelowej Słodkości – Ale od czekolady mamy Remusa. Twierdzi, że poprawia
nastrój.
- To prawda. Ja zawsze lepiej się czuję, jak zjem tabliczkę.
- Mnie zawsze mdli, jak zjem tabliczkę – zaśmiał się
chłopak, podając jej opakowanie – ale teraz zjadłbym dwie bez mrugnięcia okiem.
Daruj, ale Twoje Teksańskie Chili, jest okropne.
Zachichotała i ugryzła podstawiony jej kawałek czekolady.
Ale nawet i bez niej, miała wyśmienity nastrój.
[xxx]
James właśnie kończył ogarniać dormitorium, gdy wrócili pozostali
jego mieszkańcy. Potterowi nie szło zbyt dobrze, biorąc od uwagę tarzającą się
po łóżku Evans, która zaśmiewała się do rozpuku za każdym razem, gdy chłopak
zbierał z podłogi papierki po słodyczach, które razem spałaszowali. A była to
znacząca ilość, w której znalazł się cały zapas Remusowej czekolady.
- Co tu się stało? – Spytał Syriusz, a Lily wybuchła po raz
kolejny śmiechem. James opadł na podłogę, próbując zapanować nad cisnącym się
na jego usta uśmiechem. Sam z trudem panował nad emocjami, a płacząca ze
śmiechu Evans nie pomagała mu zachować powagi.
- Lily źle reaguje na czekoladę – wyjaśnił i nie był w
stanie nie zachichotać. To tylko pogorszyło stan Evans.
- Nie… prawda! – Wydusiła, a po jej policzkach popłynęły
łzy. Remus podszedł do szafki i westchnął ostentacyjnie.
- Nie dość, że zżarliście mi cały zapas czekolady, to
jeszcze opędzlowaliście dwie tabliczki nafaszerowane eliksirem euforii.
Naćpaliście się szczęściem.
Teraz i Potter się roześmiał. Lily, z trudem łapała
powietrze, a Syriusz patrzył tęsknie na prawie pustą półkę.
- Da się z tym coś zrobić, czy będą się śmiać jak żaby aż
się uduszą? – spytał, doskonale zdając sobie sprawę, że wywoła kolejny atak
śmiechu u uspokajającej się Evans. Spojrzał z satysfakcją, jak Lily łapie się
za brzuch, cała czerwona na twarzy i powoli obraca się na plecy.
- Ty to robisz tak specjalnie, co? – zapytał Remus – Chcesz
żeby się podusili na naszych oczach?
- Nie no, jak możesz! Ja tylko pytam.
Lily podniosła się, ledwo łapiąc oddech, spojrzała na Blacka
próbując zrobić groźną minę i opadła na łóżko, nadal chichocząc jak głupia. Niespodziewanie
dla turlającej się Evans, łóżko skończyło się i spadła na podłogę.
- Zawołam King – powiedział Syriusz, wstając z łóżka – Niech
zabierze zwłoki.
[xxx]
Lily Evans nienawidziła zimy. Nigdy tego nie kryła – była to
jej najmniej ulubiona pora roku, którą najchętniej wyrzuciłby z kalendarza. Nie
kręcił jej śnieg, ani żadne przyjemności z niego wynikające. Już jako dziecko,
nie lubiła sanek i lepienia bałwanów, a na samą myśl o bitwie na śnieżki,
dostawała dreszczy. Lily Evans, zwyczajnie nie lubiła zimy.
Ale kochała Boże Narodzenie. Większość ludzi, uważała to za
sprzeczność – święta Bożego Narodzenia, nieodzownie wszystkim kojarzyły się ze
śniegiem i bałwanami. Jak więc można mówić, że lubi się święta, bez śniegu?
Evans jednak uparcie twierdziła, że zima jest niepotrzebna
do odczuwania nastroju świąt. A te, zwłaszcza w Hogwarcie, były przecież
malowniczo magiczne.
Nic więc dziwnego, że w Wigilijny poranek obudziła się w
znakomitym nastroju. Zerwała się z łóżka, gdy jej współlokatorki jeszcze spały,
szybko nałożyła na siebie ciepły sweter i wybiegła z dormitorium, nucąc pod
nosem swoje ulubione świąteczne przeboje.
W tej chwili, żałowała że nie ma przy sobie swojej ulubionej
płyty*, którą co roku puszczała w Wigilijny poranek. Natychmiast jednak
zapomniała o tym szczególe, gdy natrafiła na kolędujące przy wejściu do
Wielkiej Sali duchy. Przez krótką chwilę słuchała, nucąc razem z nimi, a potem
ominęła je i w wyśmienitym humorze weszła do środka, by zjeść śniadanie.
Dla Lily Evans, która po raz pierwszy spędzała święta w
szkole, widok jaki zobaczyła był porażający. Hagrid wniósł już dwanaście
choinek, które stały ustawione za stołem nauczycielskim, a uczniowie, którzy
tak jak ona zerwali się z łóżek, pomagali gronu nauczycielskiemu dekorować
drzewka. Mury zamkowe, ustrojone były w mieniące się magicznym szronem
girlandy. Na herby domów Profesor
Flitwick rzucił iluzję, dzięki której lew, orzeł, wąż i kruk miały na
sobie czapki Mikołaja. Minerwa McGonagall, próbowała zachować powagę, gdy
krytykowała malutkiego nauczyciela za ten żart, ale nawet na jej surowej
twarzy, gościł cień uśmiechu.
Przy stołach, nie było jeszcze nic, prócz kubków parującej
czekolady i herbaty. Lily rozglądała się po Wielkiej Sali, a jej zachwyt rósł z
każdą chwilą.
Podniosła głowę na sufit, spodziewając się ujrzeć pochmurne
niebo, jakie towarzyszyło im przy posiłkach przez ostanie kilka dni i zdumiała
się szczerze, gdy zobaczyła grube płatki śniegu, spadające z nieba.
W tej chwili, nawet ten mały mankament, nie zepsuł jej
humoru.
[xxx]
Gdy Lauren dołączyła do Evans w porze śniadania, bez
problemu odgadła, że przyjaciółka jest w wyśmienitym nastroju. Niezamykająca
się buzia Lily utwierdziła ją tylko w tym przekonaniu.
King doskonale znała powód, dla którego Lily tak
promieniała. Nie było dla niej tajemnicą, że rudowłosa uwielbiała ten okres w
roku. I, bądźmy szczerzy, nietrudno jej się dziwić.
* Według źródła, jakim jest moja mama, magnetrony były już
wtedy obecne w użyciu, jednak używanie płyt winylowych wydaje mi się pasować do
Lily.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz