Jesień w tym roku przyszła wcześniej. Już pod koniec sierpnia, drzewa
zaczęły gubić liście, przybierając całą Wielką Brytanię w kolory czerwieni i
brązu.
Toteż, gdy pierwszego września Lily Evans wkroczyła na peron numer 9 i
trzy czwarte, nie zaskoczyło ją, że prawie wszyscy uczniowie mieli na sobie
jesienne ubrania.
Dziewczyna rozejrzała się, szukając w tłumie znajomych twarzy. Przy
jednym z filarów stał Syriusz Black, rzucając wściekłe spojrzenie
odprowadzającej jego i Regulusa
rodzinie. Lily była pewna, że
Black zrobiłby wszystko żeby jak najszybciej znaleźć się w pociągu. Odwróciła
buzię, żeby ukryć uśmiech.
- Wydawało mi się, że Lily Evans nie interesują młodzi mężczyźni –
usłyszała w uchu – a zwłaszcza mężczyzna , który nazywa się Syriusz Black.
- Oczywiście, że mnie nie interesuje. Ja tylko zbieram fakty –
powiedziała, odwracając się na pięcie. Stanęła twarzą w twarz z Lauren – Nie
wiem skąd u ciebie takie bzdurne domysły.
- Dobrze Cie znów widzieć. – King uścisnęła mocno rudowłosą – Stęskniłam
się za tym przekąsem w głosie. – dodała odsuwając się. Lily zaśmiała się,
odchylając głowę do tyłu.
- Ciebie też. Idziemy?
Lauren pokiwała żarliwie głową.
- Przedział już czeka. Zgodnie z zamówieniem, ostatni wagon z dala od
Pottera i jego bandy, w sąsiedztwie Krukonów z pierwszego roku – wyrecytowała,
pomagając pchać wózek Evans. Ta spojrzała na nią zaskoczona.
- Skąd wiesz, że to Krukoni, skoro są na pierwszym roku?
King zamyśliła się przez chwilę i machnęła zaciekle pięścią.
- Zabiję Kitty – oznajmiła wzniośle – Znów mnie wkręciła.
W przedziale siedziało pięć osób. Katherine Jones – zwana przez
wszystkich po prostu Kitty a przez tych bardziej odważnych Kate, zajmowała
miejsce przy samych drzwiach. Dziewczyna bezceremonialne wyłożyła swoje sarnie
nogi na wolnych siedzeniach i utkwiła wzrok a najnowszym numerze Młodej Wiedźmy. Co chwilę poprawiała
swoje długie, miodowe włosy wydając przy tym charakterystyczne dla niej
prychnięcie, do złudzenia przypominające kota.
Amanda Lorens, patrzyła rozbawiona na Kitty z siedzenia po przeciwnej
stronie przedziału. Na jej kolanach siedziała biało-brązowa kotka Lorie, która
cichym pomiaukiwaniem domagała się pieszczot.
Jessica Raynolds przyciskała policzek do szyby okna. Wdzierające się
przesz szparkę powietrze, targało jej krótko ostrzyżone włosy. Przymknęła
powieki a z jej ust wydobyło się przeciągłe ziewnięcie.
Lauren King siedziała z nogami opartymi o ścianę przedziału. Jej głowa stykała
się z głową Lily Evans, która trzymała na zgiętych kolanach notes, zapisując w
nim pojedyncze wyrazy.
- Skończyłam - oznajmiła z dumą,
odkładając pióro i zamykając kałamarz leżący na podłodze przedziału.
- Nie ruszaj się – ofuknęła ją King, ścierając kleksa, który powstał w
na jej kartce – Widzisz, teraz nie mogę odczytać.
- Trzeba było uważać – mruknęła Lily, ale posłusznie siedziała
nieruchomo.
- Dobra, ja też skończyłam.
Obróciły się do siebie, siadając po turecku i wymieniły zapiskami.
Pozostałe pasażerki zwróciły się w ich stronę z zainteresowaniem.
- Co wy robicie? – Spytała w
końcu Kitty, nie mogąc dłużej wytrzymać niepokojącej ciszy jaka zapanowała.
- Czytamy – Odpowiedziała zgodnie z prawdą Lauren, odrzucając ze złością
rude kosmyki włosów za ucho.
- Ale co? – Dopytała Mandy, która jako jedyna pozostała na swoim
miejscu.
- Listy – Powiedziała krótko Lily – Nie widać?
- Nie rozumiem – oznajmiła Jessica, odwracając głowę od szyby – Piszecie
do siebie listy, chociaż siedzicie tuż obok siebie?
Kiwnęły zgodnie głowami, znów siadając do siebie tyłem i wyciągając nowe
kartki.
- Daj spokój, Jess – wzruszyła ramionami Amanda – Ich przecież nie da
się zrozumieć.
Lily Evans i Lauren King przyjaźniły się od pierwszej klasy. W
przeciwieństwie do innych, do swojego zamkniętego kręgu nie wpuszczały nikogo.
Utrzymywanie kontaktów z rówieśniczkami z roku, uważały za zbędną
konieczność. Jednymi osobami, które mogły zaliczyć do grona koleżanek, były ich
współlokatorki : Jessica, Kitty i Amanda. Ich znajomość ograniczała się tylko
do zwykłych, przyziemnych rozmów, wymian pracy domowej i dyskusji na temat
ciuchów i wyglądu.
Zwierzenia, wspólne spotkania w wakacje, rozprawianie o uczuciach –
tylko w przypadku Lauren – i inne, mniej lub bardziej ważne powinności
przyjaciół, zarezerwowane były tylko dla tej dwójki.
Nikt kto je znał, nie miał wątpliwości że tego zmienić się w żaden sposób
nie da.
Jedyną osobą, w całym Hogwarcie której udało się wkupić do tej
zamkniętej grupki był Christopher Collins – uczeń szóstego roku w Ravenclaw –
który był chłopakiem Lauren od połowy czwartej klasy. Chris, który połowę
wolnego czasu spędzał ze swoją dziewczyną – a co za tym idzie i z Lily – znał
więcej szczegółów z życia i relacji tej dwójki niż ktokolwiek inny.
Lily i Lauren, chociaż bardzo przypominały siebie z wyglądu – obie nie
były zbyt wysokie, ich buzie miały owalny kształt a podobnie obcięte włosy ten
sam, kasztanowy kolor – były zupełnie różne z charakteru.
Wybuchowy temperament Evans, cięty język i ogólna nieprzystępność
zdawały się iść w parze z łagodnym usposobieniem King, jej energią i niespotykaną
cierpliwością.
Nic więc dziwnego, że tak często mylono je ze sobą, lub brano za
siostry.
Lily rozglądała się po peronie w Hogsmeade, wypatrując wśród uczniów
Lauren. Dziewczyna zniknęła jej z oczu gdy wysiadały z pociągu i pociągnięta
przez tłum pierwszoklasistów.
- Witaj rudowłosa piękności – podskoczyła, słysząc w uchu znajomy głos i
natomiast wyrwała się z uścisku zszokowanego chłopaka.
- Chris, oszalałeś!? – krzyknęła, zwracając na siebie uwagę kilku
uczniów, przechodzących obok. Niektórzy zatrzymali się zaciekawieni faktem, że
rudowłosa wyżywa się na Collinsie, z którym miała do tej pory przyjacielskie
stosunki, inny poszli w kierunki powozów.
- Lily? – stwierdził oczywisty fakt, nieco zdumiony widokiem
przyjaciółki – Ty nie jesteś Lauren.
- Brawo! Zauważyłeś!
- Czego się złościsz? – zaświergotała King, zjawiając się niewiadomo
skąd i całując zszokowanego chłopaka – Co się stało?
- Co zrobiłaś z włosami!? – Spytał nagle Chris, odsuwając się od swojej
dziewczyny i patrząc na jej sięgające ramion włosy.
- Pisałam Ci, że skróciłam – Oburzyła się z udawaniem, a Evans jęknęła w
duchu.
- Skróciłaś, a nie obcięłaś! – Upierał się chłopak – Skrócić mogłaś
końcówki.
- Zawsze narzekałeś, że trudno nas z Lily odróżnić od tyłu –
Przypomniała, a dziewczyna prychnęła. Gdy Lauren spojrzała na nią pytająco, ta
kaszlnęła, udając że się zakrztusiła.
- Mogłaś uprzedzić.
Lily pokręciła rozbawiona głową, poczym stwierdziła z trudem ukrywając
rozbawienie.
- Chodźcie, bo zaraz nie będzie wolnego powozu.
Lauren przez chwilę przypatrywała się jej zaniepokojona, poczym
wzruszyła ramionami, ujęła Chrisa pod ramię i ruszyli za rudowłosą.
Minęła Ceremonia Przydziału, nim Lily zorientowała się ,że coś jej nie
pasuje. Rozejrzała się z nadzieją po Wielkiej Sali i jęknęła, widząc
rozczochraną czuprynę Jamesa Pottera, który siedział kilka miejsc od niej.
- Co robisz? – spytała Lauren, odrywając się od kawałka puddingu, by
spojrzeć na przyjaciółkę.
- Miałam nadzieję, że wyczyścili szkołę z gumochłonów – powiedziała
sięgając po sok z dyni – Niestety, nie.
- To chyba podlega pod rasizm – zauważyła rozsądnie King – Gumochłon też
człowiek. Nawet jeśli nazywa się James Potter.
- Nie zabrzmiało to logicznie – powiedziała Evans – Zaprzeczyłaś sama
sobie, wiesz?
- Odpuść sobie – poprosiła Lauren – Ta Twoja wojna nic nie daje. Chyba,
że odczuwasz jakieś własne korzyści z tej nienawiści. Odmawianie, sprawia Ci
przyjemność?
- To nie o to chodzi – fuknęła dziewczyna – Znasz moje podejście do
randek. Nie będę…
- … się z nikim spotykać w szkole – Wyrecytowała znudzona King – Pewnie.
To nie możesz mu o tym powiedzieć?
- A uważasz, że posłucha?
Odpowiedziała jej cisza.
Każdy, kto tego wieczora wszedłby do męskiego dormitorium spędziłby
kilka następnych dni na zastanawianiu się, jakim cudem piątka młodych mężczyzn,
jest w stanie doprowadzić jedno pomieszczenie do takiego stanu w niespełna dwie
godziny.
Porzucane po podłodze książki, ubrania wypadające z szafy, pięć wielkich
kufrów na samym środku pokoju a w nich coś na kształt barku – pudełka
czekoladowych żab, fasolek wszystkich smaków, pasztecików dyniowych i kilka
butelek piwa kremowego.
Sami lokatorzy byli rozłożeni po całym dormitorium.
Remus Lupin w skupieniu zapełniał szufladę szafki przy swoim łóżku. W
około niego panował największy porządek.
Po przeciwnej stronie dormitorium, James Potter upychał swoje ubrania do
szafy. Te z uporem wypadały na podłogę, razem z książkami i innymi
przewiezionymi do Hogwartu rzeczami.
Peter siedział przy kufrach, zajadając się czekoladowymi żabami. Jedna z
nich wypsnęła mu się z dłoni i zniknęła pod łóżkiem. Chłopak obrócił się na
brzuch i zanurkował za nią tak, że widać było tylko jego nogi.
Odgłosy dobiegające z łazienki, świadczyły o tym, że był w niej Syriusz
Black. Drzwi otworzyły się, a Black wkroczył dumnie do sypialni w samym
ręczniku owiniętym w około bioder. Zrobił zaledwie kilka kroków, gdy potknął
się o wystające spod łóżka nogi Petera i upadł w prosto na kufry. Glizdogon podskoczył
gwałtownie, a Remus który siedział nad nim złapał się kurczowo szuflady w którą
się wpakowywał, chroniąc się przed upadkiem. Stare drewno nie wytrzymało
silnego uścisku i pękło, a wszystko co Lupin włożył, wypadło na podłogę.
Syriusz tymczasem usiadł.
- Kogo mam zabić pierw? – wycedził Lupin, obracają się do przyjaciela –
Ciebie, że nie patrzyłeś pod nogi czy jego – wskazał głowa na wychodzącego spod
łóżka Petera – za to Ci się podstawił?
Black zamrugał zszokowany, gdy dyniowy pasztecik spadł mu ze świeżo
umytych włosów na ruszający się ręcznik.
- Nie no, stary moczysz nam prowiant! – Jęknął Potter, przestając się na
chwilę śmiać – A tak po za tym, to wiem, że Cię pociągam ale jednak wolę
dziewczyny.
Syriusz spojrzał na niego jak na kretyna, a Remus który szybko zrozumiał
aluzję przyjaciela, odwrócił się, ukrywając uśmiech. Peter, któremu udało się
wyjść spod Remusowego łóżka usadowił się ze świeżo zdobytą żabą, nie zwracając
uwagi na niecodzienny widok jaki się przed nim rozgrywał.
- O czym Ty… - urwał gwałtownie. Powoli przeniósł spojrzenie na swój
krok, w którym coś poruszyło się. Zapadła cisza. Remus zaciekawiony odwrócił
się, James nie odrywał spojrzenia od przyjaciela, czekając na rozwój akcji.
Nawet Peter na chwilę oderwał się od jedzenia.
Tymczasem, obiekt zainteresowania znów zamarł a po chwili spod ręcznika
wyskoczyła … czekoladowa żaba.
James tylko na to czekał. Rzeczy, które trzymał w rękach wypadły mu na
podłogę a on oparł się o szafę, nawet nie próbując powstrzymać śmiechu. Remus
pokręcił tylko z politowaniem głową, jednak i na jego zmęczonej twarzy pojawił
się cień uśmiechu. Black tymczasem siedział ogłupiały w swoim własnym kufrze
patrząc jak czekoladowy łakoć znika pod pozostałościami Remusowej szafki.
Lily ułożyła delikatnie ostatnią bluzkę w szafie, uśmiechnęła się do
siebie i zamknęła drewniane drzwi.
- Skończyłam. – Oznajmiła z dumą, wracając na swoje łóżko – Wszystko
wypakowane.
- Po co się teraz wypakowywać, skoro za cztery miesiące znów będziesz
się pakować? – spytała z zainteresowaniem Kitty, która od pierwszej klasy
wyznała zasadę „Kufry są dobre na wszystko”. Evans pokręciła głową i opadła na
poduszkę.
- Wiem że taki odmieniec jak Ty tego nie zrozumie – powiedziała krótko –
Tak samo jak nie rozumiesz czemu lubię eliksiry.
- To akurat jest anormalne – zauważyła Lauren – I ja tego też nie
rozumiem.
Evans zachichotała, ale nie skomentowała odpowiedzi przyjaciółki.
Zamiast tego zaczęła z zainteresowaniem oglądać sufit nad swoim łóżkiem.
- Lily…? – zapytała po chwili ciszy King, podbiegając do dziewczyny –
Mogę Cię o coś zapytać?
- Znów to robisz.
- Co?
- Zadajesz głupie pytanie – westchnęła Evans – Po co się pytasz, skoro
bez względu na to, czy się zgodzę czy nie, i tak zapytasz?
- Bo jest większe prawdopodobieństwo, że mi odpowiesz – usprawiedliwiła
się dziewczyna – A po za tym, tak nakazuje kultura.
- McGonagall nie pytasz zgodę jak pyskujesz, ale kultura nakazuje Ci się
mnie zapytać o pozwolenie na zadanie pytania? Dziwna ta kultura.
- Nie lepsza niż Twoja – żachnęła się King – Ty nikogo o nic nie pytasz.
- Bo nie musze – odpowiedziała krótko Evans – Ja się z nikim nie kłócę.
Lauren spojrzała na nią rozbawiona, a rudowłosa prychnęła.
- Bez przesady, Potter się nie liczy. Mam go pytać czy mogę mu odmówić?
To chyba pewna sprzeczność.
- Podobnie jak z McGonagall – fuknęła Lauren, wracając na łóżko.
Zapanowała krótka cisza, którą przerwał rozbawiony głos Lily.
- Lauren… Miałaś mnie o coś zapytać.
Zza kotar wyjrzała zarumieniona twarz King.
- Wiem.
- Więc?
- Bo wiesz… Ja zapomniałam.
James z dumą włożył ostatnią koszulę do szafy. Przez chwilę patrzył z
czułością na swoje dzieło, poczym zamknął delikatnie szafę i na palcach wrócił
na łóżko.
- Tobie już doszczętnie odbiło? – Spytał Lupin, który z rozbawieniem
obserwował jak Potter podnosi swój kufer z taką delikatnością jakby był z
porcelany.
- Nie, dlaczego?
- To tylko kufer – Powiedział ostrożnie, nie do końca pewny czy jest to
bezpieczne stwierdzenie – Musisz go tak … pieścić?
- Ja go nie pieszczę! – Oburzył się James – Ja po prostu jestem
ostrożny.
- Bo….?
- Szafa. – Oznajmił – Zamknęła się.
- A Twoje pieszczoty… ostrożność – poprawił się szybko – co do kufra, są
wynikiem…
- Zbyt gwałtowny ruch może sprawić, że się otworzy. – Żachnął się
chłopak, kładąc kufer na łóżku i wyjmując z niego przemoczone przez Syriusza
jedzenie – Ten idiota zmoczył moje paszteciki dyniowe swoim tyłkiem.
- Co Cię bardziej martwi, to że są mokre czy że siedział na nich Łapa? –
spytał rozbawiony Lupin i schylił się przed lecącą w jego stronę poduszką – Ej,
miałeś być ostrożny!
Potter rzucił mu surowe spojrzenie, ale zaraz potem sam się uśmiechnął.
- Nie lepiej było je po prostu ułożyć? – Zapytał po chwili Remus – Na
pewno szafa by się zamknęła.
- Siedź cicho, bo zaraz dostaniesz drugą poduszką – Mruknął Potter.
Wzruszył ramionami i sięgnął po leżącą na szafce książkę. Po chwili zastanowienia,
znów zwrócił się do przyjaciela.
- Mogę wziąć książkę, czy to będzie zbyt gwałtowny ruch?
- Ty to tak specjalnie, co?
Wyszczerzył się, poprawił poduszkę i zagłębił w lekturze. James zdążył
opróżnić kufer z jedzenia i był w trakcie segregowania go na to nadające się do
spożycia i nie nadające się, gdy z łazienki po raz drugi wyszedł Syriusz,
prezentując wszystkim nagą klatę.
- Trzy razy myłem włosy zanim udało mi się zmyć z nich jedzenie Glizdka
– oznajmił, podchodząc do szafy i sięgając do mosiężnej klamki. – Nie chcę
wiedzieć co to było – dodał.
James odwrócił się w jego stronę i zamarł.
- Łapa, nie! – Wrzasnął o chwilę za późno. Black pociągnął niedbale za
rękaw pierwszej z brzegu koszuli. Wszystko, co James zapakował do środka,
wypadło na podłogę.
- Ups.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz