Epilog Cz. II


Otworzył powoli oczy i natychmiast je zamknął. Oślepiła go biel, tak niewyobrażalnie biała, że Chris nawet nie przypuszczał, że taka w ogóle istnieje. A potem jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ogarnął błogi spokój i wszystko nagle przestało mieć znaczenie.
Poczuł się wolny, niewiarygodnie spokojny i rozluźniony, a wszystkie myśli odeszły nagle gdzieś daleko. Jeśli tak miało wyglądać umieranie, to mógł to robić w nieskończoność.
Ten spokój nie trwał jednak długo, bo zaledwie chwilę potem usłyszał chrapliwy głos tuż nad swoim uchem.
- No nie, znowu to samo! To już trzeci raz dziś!
Chris otworzył oczy i zamrugał kompletnie oszołomiony. Przestało być już tak jasno, chociaż obezwładniające poczucie spokoju nadal go obejmowało. Rozejrzał się dookoła i aż rozchylił usta ze zdziwienia, bo jak gdyby nigdy nic siedział sobie na obłoczku, a tuż przed nim rozprzestrzeniała się ogromna złota brama.
A przed nim stał brodaty jegomość w białej szacie. Nad głową połyskiwał mu złoty krążek, za plecami trzepotały niecierpliwie skrzydła – nieco za małe w stosunku do reszty ciała – a twarz okalała krzaczasta brązowa broda. W ręku trzymał podkładkę do notowania i gęsie pióro, którym niecierpliwie drapał się po głowie. Jak na anioła wyglądał na dość zmęczonego.
- Wszyscy tu schodzą na psy, zero organizacji, zero – denerwował się jegomość przerzucając kartki swoich notatek. – I niby co ja mam z tobą zrobić, no co? Ej, ty tam – zawołał to chudego, piegowatego anioła który szlajał się leniwie z chmurki na chmurkę, podając innym siedzącym tam ludziom białe szaty. Chris obrócił się dyskretnie żeby zobaczyć, czy aby przypadkiem nie ma skrzydeł. Nie miał.
- Tak??
- Sprowadź mi tu kogoś z góry – powiedział z westchnieniem. – I powiedz, żeby zapanowali nad Kostuchą, bo chyba się trochę rozszalała!
- Tak jest – zawołał ochoczo rudy anioł i szybko pomknął ku górze.
- Posłańcy – westchnął brodaty, kręcąc z politowaniem głową. – Na co dzień zero z nich pożytku, ale w takie dni jak te, zginęlibyśmy bez z nich…
BUM! Wrota otworzyły się i wypadł z nich wysoki, szczupły mężczyzna, przeklinając pod nosem. Za nim wyleciał kolejny anioł, równie kudłaty jak ten obok Chrisa, ale bez brody.
- Niech ktoś zacznie ich lepiej sprawdzać, to już czwarty który się wemknął a powinien być u Lucyfera! – zdenerwował się anioł kręcąc głową. – I nie ma wpuszczania po znajomości, powtarzam to setny raz!  Śmierciożercy idą na dół! Co się dzieje?
Podleciał na ich chmurkę. Chris przez chwilę wodził wzrokiem za zmierzającym w dół człowiekiem, klnącym pod nosem i nie mógł się pozbyć wrażenia, że skądś go zna.
- Kostucha trochę zaszalała – powiedział brodacz wskazując na Chrisa. – Co z nim zrobimy?
- Nie dobrze – westchnął anioł w odpowiedzi kartkując swój notesik. – Według planów powinien pożyć jeszcze kilka lat…  Ale przecież ja nie mam dla niego miejsca!
Chris nie był do końca pewny, czy cieszy go to, czy martwi, był jednak tak zszokowany, że zwyczajnie nie dał rady się wtrącić i słuchał jak ważą się losy jego życia, duszy czy o co tam się targowali.
- No nie zostawimy go tu przecież – zaprotestował ten brodaty. – A może by tak…?
Anioł bez brody zamyślił się a potem wydarł na cały głos.
- DIAAAABLE!
PUF! Znikąd pojawił się kłąb dymy i kaszląc zjawił się diabeł we własnej osobie. Kaszląc i prychając odrzucił ogon za siebie.
- O co do licha chodzi?!
- Kostucha zaszalała – poskarżył się brodaty. – Mamy komplet, weźmiesz go?
Diabeł omiótł spojrzeniem Chrisa.
- A czy ja wyglądam na instytucje charytatywną!? Wiecie, co tam się u mnie dzieje!? Gdyby jeden z was pofatygował swój biały tyłek wiedziałby, jakie piekło mam u siebie! Za grosz zrozumienia, a mówią, że to ja jestem diabłem!!
- Upały mi nie służą – wymamrotał brodaty anioł. – Przyda ci się na pewno, no przecież popatrz tylko! Jest mało używany, na pewno znajdziesz mu jakieś zajęcie…
- No nie wiem… - Diabeł zamyślił się. -  Za bardzo to on nie nabroił. Macie u siebie gorszych, nie szkoda wam…?
- Pewnie,  pewnie, że szkoda – westchnął brodaty anioł. – Ale my mamy pełen komplet i przez następne dwie godziny NIKOGO nie weźmiemy. No dalej, weź go.
- U mnie też jest szaleństwo, Śmierciożercy wpadają drzwiami i oknami! Jeden wielki cyrk, a ja już nie mam sił żeby nad nimi zapanować! Potrzebuję emerytury, nie wytrzymam już ani jednego dnia i stanowczo odmawiam przyjmowania kolejnych recydywistów…
- Po pierwsze – przerwał mu szybko anioł bez brody znudzonym tonem. – To piekło kogo się tam spodziewasz jak nie recydywistów!? Po drugie, on jest grzeczny, naprawdę. Możecie go co najwyżej zdemoralizować. Po trzecie, nadal wisisz nam przysługę, zabraliśmy do siebie King chociaż na upartego powinna być u ciebie…
- Powinni bardziej określić zasady – westchnął brodaty.- Czasem nie idzie się połapać…
- Po czwarte, wałkujemy ten temat już tysięczny raz. Od dwóch tysięcy lat ten sam temat, wiedziałeś na co się piszesz.
Diabeł poczerwieniał. Tupnął nogą, zmrużył oczy i przez chwilę wyglądał co najmniej niepokojąco.
- Nie wezmę go, koniec kropka!
Zdezorientowany Chris poczuł się ciut urażony, że nie chcą go ani w niebie, ani w piekle. Postanowił się więc odezwać.
- Przepraszam…
- Widzisz, widzisz jaki uprzejmy! – zawołał szybko Diabeł uradowanym głosem. – Nie nadaje się do mnie, tam go zaraz zadepczą!
- Przerwał naszą rozmową, to jednak brak poszanowania innych – zaprotestował natychmiast brodaty anioł. – U nas by miał kłopoty!
- Ja przepraszam, że się wtrącam, ale skoro NIKT mnie nie chce, to może bym… no wiecie… wrócił?
Chris wskazał głową zachęcająco w dół. Anioły i Diabeł wymienili spojrzenia.
- Stąd się nie wraca – powiedział obojętnie Diabeł. – Nie bez powodu mówią o tym „droga w jedną stronę”.
- No, ale nie mamy co z nim zrobić! Patrzcie ile ich jeszcze jest – dodał nieśmiało brodaty anioł. – A miejsc nam brakuje.
- Śpiewać, umiesz? – spytał się Diabeł Chrisa.
- Ani trochę – powiedział stanowczo Collins.
- Świetnie, nadasz się do tortur – wzruszył ramionami Diabeł. – Niech stracę.
- Ale… Ale przecież Charlie mnie zabije, jeśli zginę! – jęknął Chris przerażony na samą myśl o tym co się stanie.
- Nie martw się, teraz jesteś nieśmiertelny.
Chris pobladł.
- Wy sobie nie wyobrażacie z nią wieczności.
Zapadła krótka cisza. Anioły i Diabeł rozmyślały przez chwilę jego słowa. W końcu brodaty powiedział, siląc się na obojętny ton.
- No, w sumie jeden wyjątek… Nikomu jeszcze nie zaszkodził…

27 sierpnia 1984 r.

Kiedy otworzył nagle oczy, Charlie podskoczyła na miejscu. Ochota przywalenia mu w twarz była silna i najpewniej by to zrobiła, gdyby nie odezwał się zachrypniętym głosem.
- Na… Merlina. Ależ miałem… porąbany sen.

12 września 1984 r.

- Straty są straszne, w zasadzie wszystko trzeba zaczynać od nowa – powiedział James, głaszcząc po włosach Lily. Fakt, że mógł ją mieć tu, przy sobie całkowicie świadomą był jednym z największych szczęść jego życia.
- Wiadomo już co z nowym Ministrem? – spytała Charlie, głaszcząc lekko rękę drzemiącego Chrisa.
- Na razie nie – powiedział Remus, otulając kołdrą April, która fuknęła coś do niego. – Chwilowo zarządza wszystkim Dumbledore, kiedy ogarniemy tutaj, zorganizują wybory.
- Dumbledore nie zamierza zostać na stanowisku?
- Chce wrócić do Hogwartu – powiedział James. Zapadła krótka cisza, podczas której każdy rozważał to co usłyszał.
- Gdzie Harry? – spytała Lily i zamrugała zdziwiona widząc reakcje przyjaciół. April zachichotała, Remus odwrócił lekko głowę by ukryć śmiech, Charlie poderwała się na równe nogi, mamrocząc coś o kawie, a James wywrócił oczami i wyjaśnił.
- Z Syriuszem… Mamy mały… Kłopot.
- Jaki kłopot? Co się dzieje!?
- Siedź, proszę – powiedział szybko James, który z nieznanego Lily powodu był całkiem rozbawiony. – Wszystko z nim w porządku tylko… Nie mogą się do końca odnaleźć w nowej sytuacji z Lucasem.
- Jak to? Nie lubią się?
- Wszystko jest pod kontrolą, naprawdę, to tylko dziecięce przepychanki… Uznałem, że w tej sytuacji będzie najlepiej, jeśli to Syriusz się tym zajmie…
- Ale dlaczego?
- Bo to o niego poszło.
April parsknęła śmiechem, a James rzucił jej karcące spojrzenie. Lily zamrugała szybko.
- Co?
- Wiesz, jakie są dzieci… Harry nauczył się, że ma Syriusza dla siebie a Lucas… 
- No dobrze, ale rozmawiałeś z Harrym, wyjaśniłeś mu…
- Oczywiście – powiedział James dostrzegając kątem oka, że Remus i April wymykają się ukradkiem. – Wyjaśniłem mu wszystko, to mądry chłopiec. Poradzą sobie…
- Sama nie wiem… A Abby? Co ona na to? – spytała szybko Lily, a James  przewrócił oczami. W tej chwili żałował, że w ogóle dał się wciągnąć w tą decyzję. Wiedział też, że pożałuje swoich słów.
- Abby jest w Stanach, pojechała po Lynn i na razie raczej tam zostanie… Nie wie, co się z niej dzieje, jak silne było zaklęcie i… Nie chce jej robić zamieszania, większego niż jest to konieczne.
- Pewnie się cieszyła, co? – spytała cicho Lily, a James zamyślił się przez chwilę.
- Tak, chyba tak.

13 września 1984 r.

Abby drżącymi rękami pchnęła furtkę domu dziecka. Bawiące się na placu zabaw maluchy nie zwróciły na nią uwagi, kiedy przechodziła obok.
- Abby! – Sue wyszła z budynku, patrząc na przyjaciółkę zaskoczona. Nie powiedziała jednak nic więcej bo oto spośród dzieciaków wybiegła starsza o trzy lata Lynn z długimi włosami opadającymi jej do pasa i nim Abby powiedziała cokolwiek, rzuciła się jej na szyję – Jesteś beznadziejna w urokach, wiesz? Udało ci się ją tylko uśpić… Próbowałam się z tobą skontaktować ale…
Sue patrząc na matkę i córkę chciała jeszcze coś dodać zdała sobie jednak sprawę, że Abby w ogóle jej nie słucha. Machnęła więc ręką i wróciła do budynku uznając, że resztę powie jej kiedy już się trochę sobą nacieszą.

30 września 1984 r.

- Jesteś pewny, że on wie co robi? – spytała z powątpiewaniem Lily, patrząc na oddalającego się Syriusza. Lucas i Harry uwiesili mu się na obu rękach, zerkając na siebie co jakiś czas spode łba.
- Nie – powiedział zaniepokojony James. – Ale na razie nie mamy innego pomysłu, prawda?

Lodziarnia przy ulicy Pokątnej była jedną z pierwszych, które wznowiły swoją działalność po krótkim okresie zamknięcia w czasie wojny. Florian był jednym z niewielu, którzy zostali na Pokątnej przez prawie całą wojnę. Jako pierwszy też na nią wrócił.
Wielu dziwiło się, dlaczego Fortescue tak szybko zdecydował się na powrót. Ci, którzy odważyli się zapytać, dostawali bardzo zuchwałą odpowiedź.
- Na coś miłego jest zawsze odpowiednia pora.
Syriusz celowo właśnie tutaj zabrał niesfornych urwisów. W jego głowie zarysował się niewyraźny plan i był pewny, że tylko lodziarz może mu pomóc.
- No to co? – zapytał dziarsko chłopców, kiedy pomógł im już usiąść. – Męskie lody?
Chłopcy przez chwilę się wahali, żaden  nie miał bowiem pojęcia co kryje się pod pojęciem „męskie lody”. Ponieważ jednak i Harry i Lucas chcieli życzyli porażki drugiemu, kiwnęli głową gotowi na wszystko. No, prawie.

Dla małego dziecka świat prosty. Tam gdzie dorosły widzi miliony różnych wyjść, rozwiązań i możliwości, małe dziecko widzi jasny, prosty dla niego obraz, którego nikt prócz innego dziecka, nie umie zrozumieć. Dla małego dziecka świat jest czarno-biały, prosty i klarowny, mimo iż pełen niespodzianek i zagadek.
Być może dlatego, tak trudno dwóm chłopcom było zrozumienie tego, co działo się w około nich przez ostatnie kilka lat. Być może właśnie dlatego, chociaż wielokrotnie tłumaczono, dlaczego zostaje u dziadków, chłopiec czuł się porzucony. Pewnie też z tego powodu, mimo wielu rozmów, czuł zagrożenie względem Harryego.
To nie było tak, że Harry był dla niego niemiły czy mu dokuczał. Lucas po prostu nie lubił, kiedy Harry spędzał czas z jego tatą. Lucas zdołał się zorientować, że Harry ma własnego tatę i zupełnie nie rozumiał, dlaczego nie spędza tego czasu właśnie z nim.
Oczywiście Lucas zdawał sobie sprawę, że ma fajnego tatę i być może Harry też takiego chciał – czasem Lucas trochę się temu dziwił, bo wujek James był równie fajny, chociaż troszkę mniej – ale Harry spędzał z nim dużo czasu gdy Lucas był u dziadków, a teraz była jego kolej!
Czasem sobie też myślał, że być może tata po prostu woli Harryego. I chociaż potem było mu za to wstyd, bo przecież nie ładnie tak myśleć, to jednak robił wszystko, żeby Harry przestał wchodzić mu w drogę i przeszkadzać.

Harry lubił wujka Syriusza. Zawsze gdy się widzieli, bawił się z nim prawie cały czas, nawet jeśli mama potem na nich krzyczała, że zachowują się dziecinnie. Harry lubił go tak bardzo jak tatę, ale kiedy pojawił się Lucas, poczuł się troszkę zagubiony.
Harry wiedział, że wujek Syriusz też ma synka. Jednak nigdy dotąd się nie spotkali i czasem zupełnie o nim zapominał. Kiedy jednak się już zjawił, Harry wystraszył się bardzo, że teraz nie będzie już potrzebny wujkowi Syriuszowi. Przypomniał sobie wtedy, jak pewnego razu przypadkiem zostawił swoją ulubioną zabawę w starym domu. Mama powiedziała mu wtedy, że ma przecież wiele innych zabawek. A potem po jakimś czasie tata przywiózł mu ją z powrotem.
Harry czasem czuł się, jak te zabawki, którymi bawił się, gdy nie miał swojej ulubionej.
Dlatego próbował za wszelką cenę trzymać się blisko, tak na wszelki wypadek, żeby wujek o nim nie zapomniał.

Syriusz nie do końca był pewny, czy aby dobrze się do tego wszystkiego zabiera. Jego mały podstęp był pierwszym działaniem tego typu – po wielu rozmowach i próbach pojednania chłopców w czasie zabaw, Syriusz zdecydował się… improwizować. Mając jedynie ledwie zarysowany plan w swojej głowie, postanowił postawić na jedyną informację, jakiej był pewny. Miał do czynienia mężczyznami. Małymi, ale jednak a jak mawiała Lexie – wszyscy są tacy sami.
Wstał od stolika i przeszedł szybko do lady, ucinając krótką rozmowę z lodziarzem. W odpowiedzi mężczyzna roześmiał się, pokiwał głową i zniknął na zapleczu.
- Zaraz będą - oznajmił Syriusz siadając przy stoliku. Chłopcy bardzo starali się ukryć zaciekawienie na ich buziach, co Syriusz uznał za dobry znak. Kiedy na stoliku wylądowały trzy pokaźne porcje lodów bakaliowo-miętowych ich miny jednak nieco zrzedły.
- Trzy porcje lodów dla prawdziwych facetów – powiedział dziarsko Fortescue uśmiechając się do nich, a potem zniżył głos i dodał. – Tylko dla dorosłych.
Chłopcy przez chwilę wyglądali na nieco zawiedzionych smakami które im zaserwowano, słysząc jednak o specjalnym przeznaczaniu deseru, zupełnie o tym zapomnieli i dziarsko złapali za łyżki.
- Wiecie – podjął Syriusz, próbując zabrzmieć poważnie, co było bardzo trudnym zadaniem, gdy patrzyło się na dzieciaki, które krzywiąc się próbowały zjeść niesmaczne w ich mniemaniu lody.  – Zadaję sobie sprawę, że między wami są pewne małe nieporozumienia. Czujecie się dla siebie zagrożeniem, rozumiem to nawet… Pewnie jest w tym wiele mojej winy, dlatego was tutaj zabrałem…
Spojrzał z powagą to na jednego, to znów na drugiego. Chłopcy wlepiali w niego rozszerzone oczy, łapiąc każde słowo. Po brodzie Lucasa ściekała polewa pistacjowa, Harry natomiast zasłuchany zamiast w usta, wsadził łyżkę w nos.
- Jest mi przykro, że tak to między wami wygląda, chciałbym, żebyście się zaprzyjaźnili, dlatego zrobię wszystko, byście zaczęli czuć się bezpiecznie i pewnie w swojej obecności… Proponuję, żebyśmy przychodzili tutaj częściej na męskie lody.
Lucas oblizał nerwowo wargi i zapytał niepewnie.
- A czy te lody… te męskie lody nie mogłyby być… o smaku toffi?
- Albo truskawki? – Podchwycił z nadzieją Harry.
Syriusz pochylił się i oznajmił konspiracyjnym tonem.
- To już nie będą męskie lody. Te są specjalne, mają moc nawiązywania relacji między facetami.
Chłopcy wymienili zaniepokojone spojrzenia. Syriusz patrzył czujnie to na jednego, to na drugiego mając pewność, że właśnie toczą się w ich głowach bitwy.
- Czyli… czyli będziemy jeść te lody… dopóki się nie będziemy razem bawić? – spytał Lucas dla pewności, a Syriusz pokiwał głową.
- Zawiązywanie męskich relacji.
- To ja już wolę się bawić – westchnął zrezygnowany Harry, a Lucas pokiwał smętnie głową, wpatrując się zaczętą porcję lodów z obrzydzeniem.
Harry pokiwał głową smętnie. Syriusz zdecydował, że to najlepszy moment żeby się wycować. Zaproponował coś do picia i odszedł do lady, obserwując kątem oka chłopców. Kiedy był wystarczająco daleko by nie mógł ich słyszeć, chłopcy pochylili się i zaczęli naradzać.
- Zadziałało? – zapytał Fortescue, kiedy Syriusz czekał na nowe porcje lodów.
- Tak mi się wydaje…
- Najważniejsze, żeby stopniały pierwsze lody – zażartował lodziarz a Syriusz zaśmiał się i pokiwał głową.

- To był niepedagogiczny szantaż emocjonalny! – zaprotestowała Lily, kiedy wieczorem Syriusz opowiedział im o przebiegu rozmowy.
- Raczej szantaż kubków smakowych – poprawił ją rozbawiony James.
- To było nie wychowawcze! Powinieneś im wytłumaczyć…
- Lily, patrz – powiedział James, wskazując na chłopców, którzy siedzieli przy kominku odwróceni do siebie plecami i naburmuszeni. Przez całą drogę powrotną buzie im się nie zamykały, kiedy jednak nikt ich nie widział, nie odzywali się do siebie słowem. – Dyskretnie…
Harry przez chwilę wpatrywał się w swoje klocki, które dotąd były jego największym skarbem. A potem wyciągnął rączkę, szturchnął Lucasa, który odwrócił się do niego z naburmuszoną miną. Harry wyciągnął klocka do kolegi, powiedział coś i po chwili obaj zajęli się budowaniem wieży.
- Szantaż bądź nie, ale chyba zadziałał. I  nie martw się o ich delikatną psychikę, jestem pewny, że już o tym nie pamiętają…

Dwadzieścia lat później.

- Nie bawię się tobą!
- I ja też!
Dwóch sześcioletnich chłopców usiadło z obrażonymi minami tyłem do siebie i w milczeniu zajęło się indywidualną zabawą. Zaledwie kilka dni temu pokłócili się zażarcie o jakąś bardzo poważną, aczkolwiek nieznaną rodzicom sprawę i od tej pory prawie wcale się do siebie nie odzywali.
Lucas i Harry przyglądali się im z uwagą i troską wymalowaną na twarzy.
- Nie popychaj mnie!
- To ty mnie nie popychaj!
- Nie powtarzaj za mną!
- To ty za mną powtarzasz!
- TATO! – obaj zerwali się i pobiegli w stronę ojców. Mężczyźni wymieniali ukradkowe spojrzenia, kiedy chłopcy wpakowali się im na kolanach i zaczęli skarżyć.
- Spokojnie – powiedział Harry. – Nie powodów do kłótni, zaraz wszystko wyjaśnimy… Co powiecie, na lody?
- Męskie lody – dodał Lucas z powagą w głosie. Oczy dzieciaków zaświeciły się z podniecenia.

20 września 1987 r.

- Mam straszną czkawkę – jęknęła April, wchodząc do pokoju – Męczy… męczy mnie już od samego rana!
- Piłaś wodę? – zapytał troskliwie Remus, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie. Kiwnęła głową i czknęła – Jadłaś cukier? Na pewno jest, wczoraj przyniosłem…
- Trzeba kupić nowy, zjadłam prawie całą paczkę – westchnęła i znów czknęła. Remus zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie.
- Zdusimy ją – zaproponował łagodnie – wstrzymaj oddech.
April zacisnęła oczy, wcisnęła twarz w ramię Remusa i wstrzymała oddech. Zaczął po cichu liczyć jej do ucha.
- Jeden… Dwa… Trzy… Cztery… Widzisz, już prawie po…
Czknęła.
- Nie działa! – jęknęła odsuwając się – Mam już dość, od samego rana ciągle wraca!
- Stałaś na głowie? – zaproponował, myśląc gorączkowo. April potrząsnęła głową na znak, że tak – To popiszemy.
- Co? – zapytała ogłupiała, kiedy poprowadził ją do salonu i posadził na kanapie.
- Popiszemy – wyjaśnił łagodnie, siadając za jej plecami – To zawsze działało. Ja będę pisać palcem słowa na twoich plecach, a ty się skupisz i spróbujesz je odgadnąć… Zawsze wypisywaliśmy Jamesowi na plecach jakieś sprośne słówka… Gotowa?
- Chyba… nie sądzę, żeby to… żeby to zadziałało… ale dobra.
Przez chwilę nic się działo, a potem poczuła jego dotyk na swoich plecach.
- S…ł…o…ń…nie… n?... tak, chyba n… e… c… z… w… nie, to bez sensu… n?... czekaj, jakie były wcześniejsze litery?
- Nie skupiasz się – zaśmiał się – Napisałem słonecznie.
- To nie było sprośne – zachichotała i czknęła – No dobra, jeszcze raz?
- Myślałem, że nie skutkuje?
- Jest zabawne – wzruszyła ramionami. Przez chwilę nic się działo a potem znów poczuła palec Remusa na swoich plecach.
- B… j… możesz jeszcze raz? B… i, no tak… e… z?
- Pies!
April zachichotała.
- Kiepsko mi idzie. No dobrze, jeszcze raz?
- Nie masz już czkawki – zauważył rozbawiony Remus. Spojrzała na niego przez ramię z szerokim uśmiechem.
- W końcu odgadnę.
- No dobra – zgodził się po chwili zastanowienia. Teraz czekała dłużej, a kiedy znów zaczął pisać po jej plecach, odgadywanie liter szło jej trochę lepiej.
- M… y… j… d… z… i… nie wiem, jaki to ma sens… No dobra, dalej … i…e… z… z… z… Remus, śpisz?... a… m…n…j…e. Myjdzieszzzamnije? Co to niby za słowo?
- To zdanie – wyszeptał jej do ucha – Wyjdziesz za mnie?
Obróciła się do niego z takim impetem, że jej łokieć uderzył w jego nos z którego natychmiast poleciła krew. Remus przytknął do niego rękę, a w jego palcach zabłyszczał słabo pierścionek.
- Co?
- Chyba złamałaś mi nos! – krzyknął oburzony, próbując zatamować krwawienie. Poderwała się na równe nogi i pobiegła do kuchni, z której złapała ścierkę.
- Przepraszam! – jęknęła dając mu ją i klękając obok – Bardzo boli? Przepraszam, nie chciałam, to wypadek!
- Jak wyglądam? – zapytał Remus, zabierając rękę i widząc skrzywioną minę April natychmiast przytknął do niej kompres. Wstała i poszła do łazienki, a kiedy wróciła z apteczką, podjął – Strasznie brutalna jesteś, wystraszyło nie.
- Nie chciałam, przepraszam – wyszeptała łagodnie, przykładając mu do nosa zimny okład – To powinno zatamować krwawienie…
- Unikasz odpowiedzi na pytanie – zauważył, nadal przytykając ścierkę do nosa. April zaśmiała się pod nosem.
- Myślałam, że jest oczywista – powiedziała cichutko, zbliżając swoją twarz do twarzy Remusa – Tak.

25 grudnia 1987 r.

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie i nie!
Wszyscy spojrzeli zaskoczeni na Lexie, która czerwona na twarzy patrzyła ze złością na Eddiego.
- Nie zgadzam się na syna, nie, nie, nie, nie! To będzie dziewczynka!
- Zobaczysz, że to chłopak – powiedział z dumą Mauer, ignorując piorunujące spojrzenie jakim Lexie obrzuciła swój brzuch – Czuję to.
- Jeśli sądzisz, że urodzę ci kolejnego bezwzględnego łamacza damskich serc i pozwolę wpoić w jego młody umysł wasze szowinistyczne poglądy to się grubo mylisz!
- Jeśli uważasz, że nasz syn będzie feministką to masz nierówno pod sufitem – oznajmił Eddie. Lexie fuknęła przez nos.
- Na pewno dojdziecie do porozumienia – wtrąciła się ostrożnie Lily i natychmiast uległa pod wpływem spojrzenia jakie jej posłali – Wyście w ogóle brali pod uwagę rozbieżność zdań kiedy zdecydowaliście się na dziecko?
- Sądziłem, że to oczywiste!
- Przecież to oczywiste!
- Po co ja pytałem… - mruknął Chris, który dziesięć minut temu zadał pytanie powodujące całe zamieszanie. Pytanie, które zadaje każdy rozsądny człowiek parze spodziewającej się dziecka.
Jak sądzicie, to będzie chłopiec czy dziewczynka?
- Lepiej że zdali sobie z tego sprawę teraz, niż w czasie porodu – powiedziała Abby a Syriusz parsknął śmiechem do swojej szklanki.
- Nie wyobrażam sobie, co za dziecko oni stworzyli…
- Nie urodzę ci syna, żebyś mógł go zepsuć! Sam sobie rodź, jeśli chcesz mieć syna!
- Zaprogramowałaś się na kobiety!?
- A ja ci mówię, pozbawiony moralności pawianie, że to będzie dziewczynka – oznajmiła Lexie – I wychowam ją na silną, niezależną…
- Zołzę?
- Lepsza zołza niż gej z wyboru – prychnęła Lexie. Temat został zakończony.

7 stycznia 1988 r.

Lexie zmarszczyła brwi. Eddie podrapał się po czole i oboje spojrzeli na lekarza, jakby niepewni tego co usłyszeli.
- Chce pan powiedzieć, że urodzi się dwoje dzieci, tak? – powtórzyła Lexie, a uzdrowiciel pokiwał głową – Dwóch chłopców lub dwie dziewczynki?
Eddie zmarszczył brwi przeczuwając że rodzicielstwo do spółki z Lexie to niekoniecznie najlepszy pomysł. Przed oczami natychmiast stanęły mu trudy wychowawcze jeśli urodzą się dwie dziewczynki i natychmiast pomyślał o piekle jakie przeżyje z dwoma chłopcami.
- Niekoniecznie, jeśli ciąża jest dwujajowa, dzieci mogą być obu płci…
- To by nas urządzało – powiedziała cicho Lexie a Eddie pokiwał głową.
- Wilk syty i owca cała – skomentował spokojnie, kiwając głową ze zrozumiem. – Bardzo dobre wyjście…
- Nigdy bym na to nie wpadała – dodała Lexie.
Lekarz zamrugał zaskoczony, patrząc na osobliwą reakcję przyszłych rodziców. Zazwyczaj gdy informował pacjentów o ciążach mnogich, spotkał się ze strachem nad wychowaniem więcej niż jednego dziecka. Tymczasem Lexie i Eddie wyglądali na całkiem spokojnych a lekarzowi wydawało się i rozmawiają o interesie a nie o dzieciach.


21 grudnia 1988 r.

- Ożeń się ze mną – poprosiła pewnego wieczoru podczas kolacji Charlie, patrząc na Chrisa znad kieliszka z winem. Zamrugał nieco zaskoczony.
- Że… co?
- To co słyszałeś, ożeń się ze mną – powtórzyła łagodnie, wzruszając ramionami. Chris był niemal w stu procentach pewny, że Charlie mówi jak najbardziej serio i nie był pewny, czy jej propozycja go cieszy, czy przeraża.
Znał jej stosunek do ślubu. Charlie wielokrotnie podkreślała głośno i dobitnie, że żaden papierek jej nie jest potrzebny. Początkowo było to powodem wielu ich sporów, od jakiegoś czasu temat był jednak zamknięty.
- Dlaczego? – wyrwało mu się a Charlie przewróciła oczami – Nie zależy ci na tym…
- Ale tobie zależy – powiedziała spokojnie. Widząc jego oszołomiony wyraz twarzy podjęła – Dla mnie to niepotrzebny śmieć, ale z nas dwoje to ty jesteś ten, dla którego ma to znaczenie. Związek to kompromisy. Ty akceptujesz mój kolczyk w nosie…
- Przywykłem.
- Tatuaż na plecach…
- Jest pociągający.
- I czerwone pasemka…
- No dobra, ich nie cierpię – przyznał po chwili wahania.
- A jednak ze mną jesteś - powiedziała cicho – Ja nie pojmuję idei ślubu, ale dla ciebie to zawsze było ważne.
- Nie ma sensu żebyś robiła to, jeśli…
- Chcę – przerwała mu łagodnie i uśmiechnęła się lekko – Chcę to zrobić dla ciebie…. Ale obrączki nosić nie będę – dodała po chwili milczenia.
Charlie wiedział co robi. Lata ich znajomości pozwoliły jej poznać co dla Charisa jest mniej ważne, a co bardziej. Ona nigdy nie wierzyła w instytucję małżeństwa wiedziała jednak, że nie oświadczył się dotąd tylko dlatego, że by go odtrąciła. Żadne z nich tego nie chciało, dlatego to Charlie postanowiła zrobić pierwszy krok.

20 czerwca 1989 r.

Charlie spojrzała w lustro i przeklęła siarczyście. Najszczęśliwszy dzień życia, jasne.
Nie miała najmniejszego pojęcia co podkusiło ją, żeby poinformować rodzinę o ślubie. Kiedy babka dowiedziała się, że jej jedyna i ukochana wnuczka wychodzi za mąż, wpadła w przedślubny szał godny pannej młodej, który Charlie był obcy.
Z cichego, skromnego ślubu jaki chcieli, zrobiło się huczne weselisko z rozmachem. I Charlie w sukni z bufami i falbanami.
Bo Charlie babce odmówić nie umiała.
- Jesteś potworem – oznajmiła Lexie wchodząc do niej we wściekle różowej sukience z falbankami, w którą Charlie ubrała druhny po tym, gdy wyśmiały jej suknię. Z zemsty – Wyglądam jak różowy słoń.
- A ja miała beza – mruknęła Charlie patrząc ze smutkiem na ułożone we wstrętnego koka, pomalowane na czarno włosy bez jej ukochanych pasemek. Dotknęła palcem pustego miejsca po kolczyku i westchnęła – Niech ten koszmar się skończy.
- Bliźnięta się z tobą zgadzają – powiedziała cicho Lexie – Ona bardziej niż on, ale też.
- Dzięki – mruknęła Charlie.
- Idziemy?

Przywołując na twarz radosny uśmiech, nadęta wewnętrznie Charlie weszła do udekorowanej przesadnie kapliczki gdzie przy ołtarzu stał równie nadąsany wewnętrznie pan młody. Jego marzenia o skromnej uroczystości legły w gruzach, sukienki druhen przerażały, swój krawat uważał za okropny a garnitur był ciut za mały. Pocieszała go tylko myśl o przyszłej żonie gdy…
Charlie weszła do kapliczki. Przeszła między rzędami ławek próbując uśmiechać się jak najszerzej. Chris zamrugał kiedy stanęła obok niego i opuściła zawstydzona głowę.
Urzędnik zaczął przemawiać i Chris wykorzystał to, pochylając się do narzeczonej. Prawie płakał ze śmiechu.
- Jak ty wyglądasz?
- Kocham swoją babkę – wymamrotała Charlie – I ciebie, chciałeś ślubu, nie?
Chris pokiwał głową i odwrócił wzrok od Charlie, ledwo walcząc ze śmiechem. Usłyszał śmiechy własnych świadków.
 - Czy ty się ze mnie śmiejesz? – spytała po chwili Charlie, pochylając się do Chrisa.
- Widziałaś się dziś w lustrze?
- To nie był mój wybór – wymamrotała.
– Zmywamy się stąd?– zapytał kilka minut później.
Charlie zamrugała a potem po raz pierwszy jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- A ślub? – spytała ogarniając spojrzeniem całą kapliczkę.
- Nie ożenię się z tobą kiedy wyglądasz tak jak dziś – powiedział – Kocham cię jako siebie, a nie… to.
- Spadajmy stąd – zgodziła się. Odwrócili się na pięcie.
- Przepraszamy na chwilę – zagrzmiał Chris kiedy ruszyli do wyjścia. Charlie zachichotała pod nosem. A potem puścili się biegiem i zwiali gdzie pieprz rośnie.

17 sierpnia 1990r.

http://www.youtube.com/watch?v=xButjfhZWVU

Wskazówka zegara powoli zbliżała się do wielkiej, mosiężnej trójki. Tłum ludzi przyglądał się jej wyczekująco – ktoś czasem szepnął coś podniecony do sąsiada, gdzieś w oddali słuchać było beztroskie piski dzieci bawiących się w berka. One nie rozumiały jeszcze, skąd tyle ludzi w tym samym miejscu. One nie rozumiały, dlaczego wszyscy wpatrywali się we wskazówki zegara, czekając aż wybije trzecią. One nie znały tej historii i przez wiele lat miały jej nie poznać.
Bo o tym mówiło się tylko tego jednego dnia – siedemnastego sierpnia . Rok w rok, o tej samej porze, wszyscy którzy przeżyli wojnę – jak to możliwe, że zostało ich tak mało? – wszyscy, którzy wtedy walczyli o nowy, lepszy świat pozwalali sobie na jedną minutę powrócić myślami do tego dnia.
Potem się o tym nie mówiło – może to wspomnienia były zbyt świeże a rany zbyt głębokie, może nikt nie był na to gotowy.
Siedemnastego sierpnia 1984 roku życie wielu osób zaczęło się na nowo, ale jeszcze więcej je straciło. Przegrani byli nie tylko poległymi – poległym był każdy, kto stracił tego dnia bliską osobę. Każdy, kto otarł się o śmierć.
Wybiła trzecia. Wszyscy spojrzeli równocześnie w niebo, jakby czekając na coś ważnego. Kilka osób wypuściło iskry z różdżki, gdzieś ktoś otarł płynącą po policzku łzę. Kilka osób wyjęło z kieszeni poruszające się fotografie i przyłożyło je do serca.
Przez równo sześćdziesiąt sekund każdy powrócił myślami do tego dnia.
A kiedy duża wskazówka minęła dwunastkę, liście potężnego dębu, stojącego pośród równiny, rozwinęły się, ukazując na swoich blaszkach zielono-żółte portrety. Teraz już każdy wpatrywał się w ten widok – nawet śmiechy dzieci ucichły na chwilę, jakby rozumiały podniosłą atmosferę tej sceny – który stanowił żywy pomnik historii, która rozegrała się tu sześć lat temu. Przez chwilę znów słychać było harmider walk, rozpaczliwe krzyki, odgłosy upadających ciał. Czuć było świst mknących zaklęć, zapach deszczu i świeżej krwi. Każdy widział kolorową tęczę uroków, padające na murawę jak szmaciane lalki ciała. Wszyscy słyszeli swoje oddechy i niecierpliwe bicia serc, jakby znów stali między śmiercią a życiem.
A potem nagle wszystko ustało. Liście zwinęły się, chowając przed światem twarze. Zapadła cisza, tak głucha jakby nie było to nikogo. Ostatnie ślady zaklęć zniknęły z nieba.
I wszystko wróciło do stanu poprzedniego. Dzieci zaczęły znów śmiały, a ludzie powoli odchodzili, mówiąc o pogodzie i wymieniając się anegdotami z życia. Każdy wrócił do własnego życia, robiąc wszystko, by nie myśleć o tym, co się przed chwilą stało.
Bo minęło już sześć lat, odkąd Lord Voldemort został pokonany.

~ * ~

Siedem lat temu, 28 grudnia 2005 roku, tchnięta nagłym postanowieniem, założyłam bloga. Z lekko drżącymi dłońmi pisałam pierwszy, krótki i przerażająco straszny rozdział, nie mając nawet pojęcia jak bardzo zmieni on moje życie.
Minęło siedem lat od tego dnia. Dziś moje pierwsze opowiadanie, chociaż nie piszę od ponad dwóch lat, kończy siedem lat. A ja wierzę, że ten dzień jest dla mnie dniem szczególnym i dlatego zdecydowałam, że to właśnie dziś zakończę tą historię.
W tak samo spontaniczny sposób jak ją zaczęłam i jak zaczęłam tą sprzed siedmiu lat.
Będę tu pewnie nie jeden raz wracała. Jest jeszcze wiele fragmentów, o których zupełnie zapomniałam – jak chociażby ten z urodzinami Syriusza, czy romantycznym Chrisem – a które bardzo chciałam napisać. Myślę, że jeśli tylko będzie tutaj chociaż jedna chętna do czytania osoba, będę tu od czasu do czasu coś dodawać, bo czuję, że mimo wszystko jest jeszcze wiele tematów, o których sobie przypomnę.
Wydaje mi się, że nie jest to idealne zakończenie, na które czekaliście. Ja chyba też trochę inaczej je sobie wyobrażałam… Wyjaśnienia są dwa. Albo to wcale nie jest koniec, albo naprawdę straciłam do nich całe swoje serce… Któż to wie :D


13 komentarzy:

  1. Mi tam się podobało. Uwielbiam szczęśliwe zakończenia, cieszę się, że nie zabiłaś Chrisa ani nikogo innego z głównych bohaterów ;) Mam nadzieję, że Lexie i Eddie będą mieli bliźniaki różnej płci... Ubawił mnie ten fragment ;) Ech, oni ciągle są niesamowici. Bardzo podoba mi się jak opisujesz świat widziany oczami dzieci. Jesteś w tym naprawdę dobra. Zresztą, jak we wszystkim innym. Twoje opowiadanie to jedno z najlepszych jakie w życiu czytałam :)
    Mam nadzieję, że nie zmarnujesz swojego talentu i kiedyś wpadnie mi w ręce książka napisana przez Paulinę... z Lublina ;)
    Powodzenia i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie <3 mi sie podobało zakończenie! Najbardziej sie ciesze, ze Chris przezył!!! Czyzbym Cie postraszyla w snach? Hihihi :D
    Wielka kłótnia Harry'ego i Lucasa byla super! Początek z aniołkamo brawurowy! Męskie lody... To mozna by opatentowac, wiesz? Poza tym Lexie w ciąży!!! Zdradzisz czy urodzą sie dwie dziewczynki? Nie sądze zebys była aż tak wyrodna dla biednego Eddiego... A tak wlasciwie to fajnie bedzi wygladac ich wychowanie dzieci! No i Charlie! Praktycznie widze ją w tej sukience!!!
    Tak wiec prosze, publikuj te nie wykorzystane! No i dalej czekam na Lily o Syriusza na blogu!!!
    Szczęścia w Nowym Roku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Chrisa powiem tak, nie tak dawno miałam zamiar Chrisa zabić. Postanowiłam nawet, ze wgłębię się ciut w fascynujące i nieznany temat śmierci i kiedy podjęłam próbę pisała o drodze w stronę światła, od razu pojawiła mi się wizja kłócących się o niego aniołów i... Wprawdzie wydaje mi się, że Chris był przeznaczony Lauren, to lubię ich razem wiec :P
      Ah, blog. Powiem szczerze, że niecałą godzinę temu zdałam sobie sprawę, jak dziwnie pusto jest "nie mieć bloga" :D Niby jest Swatka ale absolutnie nie zdołałam się z nią zżyć i to dziwne uczcie tak nie mieć nad głową świadomości, że wypadałoby napisać rozdział :P Po siedmiu latach zdałam sobie sprawę, że zapomniałam jak to jest pisać dla siebie :) Dlatego póki co, chociaż do czasu aż nie skończę Lily i Syriusza, zamierzam nie publikować :D Zobaczymy, czy widać różnicę w pisaniu dla siebie i dla was :D

      Usuń
    2. Lubisz mnie testować, prawda?! No cóż, w takim razie powidzenia, ale ja i tak co pare miesiecy będe Ci sie przypominac!!!! :P
      A Chris jest przeznaczony Lauren jednak wole go zywego z Charlie niz martwego w niebycie gdzie nikt go nie chce...

      Usuń
    3. Nie sądzę, żebym wytrzymała parę miesięcy :D Teraz wprawdzie idzie sesja, ale po sesji zamierzam oddać się Lily i Syriuszowi i nie wydaje mi się, żebym pisała nie wiadomo ile jeszcze całkiem sporo już mam :) Wydaje mi się jednak, że to dobre ćwiczenie, żebym zaczęła pisać bardziej do szuflady a dopiero potem publikowała, bo może uniknę tym sposobem sytuacji typu - rany boskie, zapomniałam o czymś napisać!- i innych niedomówień :D

      Usuń
    4. Jest to pomysł! W takim razie powodzenia na sesji, no i czekam na publikację cudownych, przemyślanych (hahaha dobry żart... :P) i pełnych rozdziałów! ;)

      Usuń
  3. Śmiesz wątpić iż nie będą przemyślane :] Muszę cię zmartwić, ale mam zamiar sprawdzić wszystko, bowiem jak się dowiedziałam wczoraj w nocy przez całe życie nie miałam pojęciu o stawianiu kropek w dialogach, a jako przyszła filolog (filolog, nie filolożka, gdyż buntuję się przeciw tak strasznemu kaleczeniu języka naszego ojczystego, bez względu na to, czy językoznawcy uznają tą formę za poprawną czy nie) powinnam takie rzeczy brać pod uwagę, toteż zaczęłam studiować dokładnie zasady interpunkcji i zamierzam wszystkie swe błędy skrupulatnie poprawić, chociaż nie pogardziłabym chyba betą... W każdym razie, jeśli ktoś nie zrozumiał nic z tego zbyt rozwiniętego zdania, będę musiała wszystko dokładnie i skrupulatnie przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hihihi nawet na mnie nie patrz jeśli chodzi o Betę! Ja mam rozwiniętą dysleksję!!! :P
      Ja nie wątpię!!! Tak tylko sugeruję... :)

      Usuń
  4. Najlepszy był początek, Chrisa nie chcieli ani w niebie ani w piekle. Fajne było też powrócenie do Lauren "- Po pierwsze – przerwał mu szybko anioł bez brody znudzonym tonem. – To piekło kogo się tam spodziewasz jak nie recydywistów!? Po drugie, on jest grzeczny, naprawdę. Możecie go co najwyżej zdemoralizować. Po trzecie, nadal wisisz nam przysługę, zabraliśmy do siebie King chociaż na upartego powinna być u ciebie…". Zgodzę się z nim, Lauren powinna iść do piekła, zasłużyła sobie na gnicie ze śmierciożercami! A tak jeszcze zabrała Chrisowi miejsce, albo ten tekst "- Ale… Ale przecież Charlie mnie zabije, jeśli zginę! – jęknął Chris przerażony na samą myśl o tym co się stanie. " Też odlotowy xD Nie przestawaj pisać, proszę :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Myslę, że powuinnąś zacząć pisać blog o dzieciach i aniołach serio, Twoja wizja zaświatów była świetna, groteskowa i bardzo oryginalna. aczkolwiek cieszę się że dali Chrisowi drugą szasnę, wyjątek potwierdza reguła. ciesze sięże wszyscy przeżyli i że się obudzili. zaś Lucas i Harry są świetni xD kocham ich xD faktycznie, nie był to taki epicki koniec, ale koncowy fragment był dobrym podsumowaniem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuje sie obiema rękoma! Dzieci i anioly!!!! :D

      Usuń
    2. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tyle osób uważa, że potrafię pisać o świecie oczami dziecka, skoro zupełnie nie mam do nich podejścia i cierpliwości. Muszę przyznać, że skłaniam się do pisania tych fragmentów po zajęciach z prozy dla młodego czytelnika, bo prowadzi je niesamowita kobieta, która mówi o książkach dla dzieci w sposób o którym ja bym nigdy nie pomyślała i pozwala spojrzeć na te książki z zupełnie innego punktu widzenia, abstrakcyjnego dla mnie i dziwnego ale cholernie wciągającego, a do tego mówi o tym z takim zaangażowaniem, że po jednych zajęciach przez kilka dni próbowałam słowami wyjaśnić, czym jest czas :D

      Usuń
    3. Wow! No to rzeczywiście niezła kobieta ;)
      No po prostu Ci wychodzi takie pisanie! I tyle!
      A w braku podejścia do dzieci nie jestes osamotniona :p ja tez za nimi nie przepadam a one mne nie wiedzie czemu lubią... Masakra!!! :p

      Usuń